|
POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH
| | | | |
| 2011-11-26, 07:58
2011-11-25, 10:28 - ewamonika napisał/-a:
Helo! wszystkim!
No co to Aga! praca? w niedzielę?
Ja dzisiaj już po porannym moczeniu się w morzu... woda boska, w niedzielę troszkę polatam za Ciebie, Jak mi nie odpadnie kolano :) |
Ewuniu, polataj za mnie koniecznie :)))))))))))) |
| | | | | |
| 2011-11-26, 09:32
a w Gorlicach u nas mamy BIAŁO śnieżek spadł :) |
| | | | |
| | | | | |
| 2011-11-26, 14:37
2011-11-26, 09:32 - golon napisał/-a:
a w Gorlicach u nas mamy BIAŁO śnieżek spadł :) |
A w Trójmieście zupełnie odwrotnie - całkiem ciepło, 8-9 stopni. Co prawda bardzo silny wiatr ale ogólnie nie jest źle :) |
| | | | | |
| 2011-11-26, 14:57
U mnie w okolicach Tucholi ciepło ok 6 stopni,ale wieje wiatr...czyli podobnie jak na pomorzu,z tym,że pewnie tam wiatr większy :) |
| | | | | |
| 2011-11-26, 16:52
A ja jutro jadę na zawody KATOWICE - Bieg po Schodach na 30piętro :)
pierwszy raz spróbuje jak to jest w takim biegu pobiegać ;) |
| | | | | |
| 2011-11-26, 16:55
2011-11-26, 09:32 - golon napisał/-a:
a w Gorlicach u nas mamy BIAŁO śnieżek spadł :) |
Łał. Ja też chcę. U nas niestety tylko silne wiatry. Puchu ani widu ani słychu. |
| | | | | |
| 2011-11-26, 17:20
2011-11-26, 16:55 - agawa napisał/-a:
Łał. Ja też chcę. U nas niestety tylko silne wiatry. Puchu ani widu ani słychu. |
niestety Aga długo się nie nacieszyłem śniegiem bo już zniknął :) |
| | | | |
| | | | | |
| 2011-11-27, 09:32 hello
2011-11-26, 17:20 - golon napisał/-a:
niestety Aga długo się nie nacieszyłem śniegiem bo już zniknął :) |
Wstawać kochani!!!
U mnie wiatr dmie aż miło. Fale super. Woda świetna. Co prawda są i minusy. Musiałam ganiać za szlafrokiem po plaży. Zwiał i nie chciał wrócić ;p
Miłej niedzieli :)))))))))))))))))) |
| | | | | |
| 2011-11-27, 14:40
Po wyjściu z wody wiaterek trochę smagał.Ale podoba mi się ta piękna czerwień która pokrywa moje pięknie wychudzone ciało,gdyby nie skóra która trzyma kości to wiatr by mnie rozwiał po całej przystani. |
| | | | | |
| 2011-11-27, 15:05 Sory, długie będzie.
Przebiegłam ten maraton.
Spóźniłam się i straciłam przez to ok 10 minut. Co chwilę przechodziłam do marszu, żeby wyczyścić nos i w sumie zużyłam 8 (słownie osiem) paczek chusteczek higienicznych. Nie było zegara na którym zawsze pilnowałam czasu, więc nawet nie wiedziałam jak mi idzie. Jeszcze na 4. kółku obiecałam sobie, że jeżeli na połówce, czyli po 5. okrążeniu, będe miała 2:50 to sobie daruję. I byłam przekonana, że tak właśnie było.
Zrobiłam połówkę, przystanęłam i zaczęłam rozmawiać z kolegą, który już skończył biegać. I tak gadamy i gadamy, a August mi mówi, że mam 2:34 i co robię dalej. No nie było gadania- ruszyłam na trasę.
Głupio mi teraz przed samą sobą, że chciałam zejść po tej połówce. Byłam słaba i miałam już dość, choróbsko jeszcze się mnie trochę trzyma, ten nos cieknący, gorączka znowu cichcem podchodzi.
I tak walczyłam z sobą na tej trasie i myślałam ciężko co robić. Zła byłam na siebie, że tak łatwo się poddaję, że zgubiłam gdzieś ten pazur, tę nieustępliwość swoją, że znowu nie przebiegnę całości, a jakoś przez te szczątkowe dystanse psycha mi siada. Przecież teraz miał już być pełny maraton, powrót na salony, odczarowanie złego uroku i symboliczne pożegnanie się z cieniem wyrostka, który na tak długo położył sie na mojej ścieżce szczęśliwości.
Wreszcie- jak mogłabym spojrzeć w Wasze oczy, nawet jeśli tylko avatarkowe? Czytam o Waszych treningach, o startach pełnych sukcesów i przygód, i sama mam się tak łatwo poddawać?
6. okrążenie wreszcie w towarzystwie, gościu nieźle mnie pociągnął. Za nic nie chciałam stracić tego kompana, chociaz było trochę za szybko jak dla mnie i wiedziałam że przyjdzie mi jeszcze za tę prędkość zapłacić. I przyszło. Ostatnie 4 okrążenia, to walka z własnym ciałem, a dokładniem fragmentem od kolan w dół, z ciemnością i zniechęceniem. Zaczęły mnie łapać paskudne kurcze w mięśniach z przodu łydki, bolało połączenie stopy z tym mięśniem i wierzch stopy. Palce wykręcało mi na wszystkie strony. Nie umiałam się tego pozbyć. Biegłam z tymi kurczami, z powykręcanymi nogami tak długo jak tylko się dało, a następnie trochę maszerowałam odginając nogi na różne strony żeby zmienić układ mięśni i w ten sposób je pomasować w marszu. Ministerstwo śmiesznych kroków... Był nawet moment, gdy biegłam na 5:10, ale zrobiło sie też zupełnie ciemno. Połowa trasy oświetlona, połowa nie, a z tej nieoświetlonej pół dystansu po bardzo złej i nierównej nawierzchni. I chociaz August dał mi latarkę, był fragment nadający się jedynie do marszu. No i wszystkie podgórki tylko marszem, bo inaczej kurcze były nie do zniesienia.
Tak więc walczyłam, jak za starych dobrych czasów, a Wy wszyscy byliście tam ze mną zagrzewając do walki i wspierając mnie na każdym kroku, za co Wam serdecznie dziękuję, bo sama na pewno nie dałabym rady.
Oficjalny czas 5:27. Biorąc pod uwagę spóźnienie i ten spowalniający katar, to uważam że nieźle. Apetyt oczywiście rośnie w miare jedzenia i za miesiąc, na sylwestrowym maratonie, chciałabym się szarpnąć na 5h. Jeśli nie będzie jakiegos pierońskiego mrozu, powinno się udać.
Brzuch na szczęście nie boli, chociaz nieźle pracował przy tych wszystkich kichaniach i dmuchaniach nosa. Wczoraj jeszcze bolały mnie kolana, ale dzisiaj juz tylko trochę czworogłowe- schody omijam szerokim łukiem. Czuję się trochę jak maratonowa dziewica- dokładnie jak po pierwszych maratonach, te same dolegliwości. Brak treningu, to na pewno.
ale za to, jaka radość..... |
| | | | | |
| 2011-11-27, 19:32
KATOWICE - ZALICZONY DEBIUT w biegach po schodach :)
30piętro ZDOBYTE na Altus Cup w biegnięcie zajęło 3min 34sek
super imprezka fajna atmosferka ;) |
| | | | | |
| 2011-11-27, 20:37
2011-11-27, 15:05 - Magda napisał/-a:
Przebiegłam ten maraton.
Spóźniłam się i straciłam przez to ok 10 minut. Co chwilę przechodziłam do marszu, żeby wyczyścić nos i w sumie zużyłam 8 (słownie osiem) paczek chusteczek higienicznych. Nie było zegara na którym zawsze pilnowałam czasu, więc nawet nie wiedziałam jak mi idzie. Jeszcze na 4. kółku obiecałam sobie, że jeżeli na połówce, czyli po 5. okrążeniu, będe miała 2:50 to sobie daruję. I byłam przekonana, że tak właśnie było.
Zrobiłam połówkę, przystanęłam i zaczęłam rozmawiać z kolegą, który już skończył biegać. I tak gadamy i gadamy, a August mi mówi, że mam 2:34 i co robię dalej. No nie było gadania- ruszyłam na trasę.
Głupio mi teraz przed samą sobą, że chciałam zejść po tej połówce. Byłam słaba i miałam już dość, choróbsko jeszcze się mnie trochę trzyma, ten nos cieknący, gorączka znowu cichcem podchodzi.
I tak walczyłam z sobą na tej trasie i myślałam ciężko co robić. Zła byłam na siebie, że tak łatwo się poddaję, że zgubiłam gdzieś ten pazur, tę nieustępliwość swoją, że znowu nie przebiegnę całości, a jakoś przez te szczątkowe dystanse psycha mi siada. Przecież teraz miał już być pełny maraton, powrót na salony, odczarowanie złego uroku i symboliczne pożegnanie się z cieniem wyrostka, który na tak długo położył sie na mojej ścieżce szczęśliwości.
Wreszcie- jak mogłabym spojrzeć w Wasze oczy, nawet jeśli tylko avatarkowe? Czytam o Waszych treningach, o startach pełnych sukcesów i przygód, i sama mam się tak łatwo poddawać?
6. okrążenie wreszcie w towarzystwie, gościu nieźle mnie pociągnął. Za nic nie chciałam stracić tego kompana, chociaz było trochę za szybko jak dla mnie i wiedziałam że przyjdzie mi jeszcze za tę prędkość zapłacić. I przyszło. Ostatnie 4 okrążenia, to walka z własnym ciałem, a dokładniem fragmentem od kolan w dół, z ciemnością i zniechęceniem. Zaczęły mnie łapać paskudne kurcze w mięśniach z przodu łydki, bolało połączenie stopy z tym mięśniem i wierzch stopy. Palce wykręcało mi na wszystkie strony. Nie umiałam się tego pozbyć. Biegłam z tymi kurczami, z powykręcanymi nogami tak długo jak tylko się dało, a następnie trochę maszerowałam odginając nogi na różne strony żeby zmienić układ mięśni i w ten sposób je pomasować w marszu. Ministerstwo śmiesznych kroków... Był nawet moment, gdy biegłam na 5:10, ale zrobiło sie też zupełnie ciemno. Połowa trasy oświetlona, połowa nie, a z tej nieoświetlonej pół dystansu po bardzo złej i nierównej nawierzchni. I chociaz August dał mi latarkę, był fragment nadający się jedynie do marszu. No i wszystkie podgórki tylko marszem, bo inaczej kurcze były nie do zniesienia.
Tak więc walczyłam, jak za starych dobrych czasów, a Wy wszyscy byliście tam ze mną zagrzewając do walki i wspierając mnie na każdym kroku, za co Wam serdecznie dziękuję, bo sama na pewno nie dałabym rady.
Oficjalny czas 5:27. Biorąc pod uwagę spóźnienie i ten spowalniający katar, to uważam że nieźle. Apetyt oczywiście rośnie w miare jedzenia i za miesiąc, na sylwestrowym maratonie, chciałabym się szarpnąć na 5h. Jeśli nie będzie jakiegos pierońskiego mrozu, powinno się udać.
Brzuch na szczęście nie boli, chociaz nieźle pracował przy tych wszystkich kichaniach i dmuchaniach nosa. Wczoraj jeszcze bolały mnie kolana, ale dzisiaj juz tylko trochę czworogłowe- schody omijam szerokim łukiem. Czuję się trochę jak maratonowa dziewica- dokładnie jak po pierwszych maratonach, te same dolegliwości. Brak treningu, to na pewno.
ale za to, jaka radość..... |
No no Magda ale z Ciebie uparciuch:)Gratuluję samozaparcia. To dla mnie połamańca jakiś impuls.
Ja dziś 15km marszruty plus parę fotek i gorąca czekolada w knajpce.
We wtorek mam nadzieję już ściągną mi gips i zastąpią stabilizatorem. Za 10 dni chcę założyć buty! |
| | | | |
| | | | | |
| 2011-11-27, 21:28 :)
2011-11-27, 20:37 - grześ71 napisał/-a:
No no Magda ale z Ciebie uparciuch:)Gratuluję samozaparcia. To dla mnie połamańca jakiś impuls.
Ja dziś 15km marszruty plus parę fotek i gorąca czekolada w knajpce.
We wtorek mam nadzieję już ściągną mi gips i zastąpią stabilizatorem. Za 10 dni chcę założyć buty! |
..no Grześ najwyższa pora ...dosyć leniuchowania:) |
| | | | | |
| 2011-11-28, 08:13
2011-11-27, 15:05 - Magda napisał/-a:
Przebiegłam ten maraton.
Spóźniłam się i straciłam przez to ok 10 minut. Co chwilę przechodziłam do marszu, żeby wyczyścić nos i w sumie zużyłam 8 (słownie osiem) paczek chusteczek higienicznych. Nie było zegara na którym zawsze pilnowałam czasu, więc nawet nie wiedziałam jak mi idzie. Jeszcze na 4. kółku obiecałam sobie, że jeżeli na połówce, czyli po 5. okrążeniu, będe miała 2:50 to sobie daruję. I byłam przekonana, że tak właśnie było.
Zrobiłam połówkę, przystanęłam i zaczęłam rozmawiać z kolegą, który już skończył biegać. I tak gadamy i gadamy, a August mi mówi, że mam 2:34 i co robię dalej. No nie było gadania- ruszyłam na trasę.
Głupio mi teraz przed samą sobą, że chciałam zejść po tej połówce. Byłam słaba i miałam już dość, choróbsko jeszcze się mnie trochę trzyma, ten nos cieknący, gorączka znowu cichcem podchodzi.
I tak walczyłam z sobą na tej trasie i myślałam ciężko co robić. Zła byłam na siebie, że tak łatwo się poddaję, że zgubiłam gdzieś ten pazur, tę nieustępliwość swoją, że znowu nie przebiegnę całości, a jakoś przez te szczątkowe dystanse psycha mi siada. Przecież teraz miał już być pełny maraton, powrót na salony, odczarowanie złego uroku i symboliczne pożegnanie się z cieniem wyrostka, który na tak długo położył sie na mojej ścieżce szczęśliwości.
Wreszcie- jak mogłabym spojrzeć w Wasze oczy, nawet jeśli tylko avatarkowe? Czytam o Waszych treningach, o startach pełnych sukcesów i przygód, i sama mam się tak łatwo poddawać?
6. okrążenie wreszcie w towarzystwie, gościu nieźle mnie pociągnął. Za nic nie chciałam stracić tego kompana, chociaz było trochę za szybko jak dla mnie i wiedziałam że przyjdzie mi jeszcze za tę prędkość zapłacić. I przyszło. Ostatnie 4 okrążenia, to walka z własnym ciałem, a dokładniem fragmentem od kolan w dół, z ciemnością i zniechęceniem. Zaczęły mnie łapać paskudne kurcze w mięśniach z przodu łydki, bolało połączenie stopy z tym mięśniem i wierzch stopy. Palce wykręcało mi na wszystkie strony. Nie umiałam się tego pozbyć. Biegłam z tymi kurczami, z powykręcanymi nogami tak długo jak tylko się dało, a następnie trochę maszerowałam odginając nogi na różne strony żeby zmienić układ mięśni i w ten sposób je pomasować w marszu. Ministerstwo śmiesznych kroków... Był nawet moment, gdy biegłam na 5:10, ale zrobiło sie też zupełnie ciemno. Połowa trasy oświetlona, połowa nie, a z tej nieoświetlonej pół dystansu po bardzo złej i nierównej nawierzchni. I chociaz August dał mi latarkę, był fragment nadający się jedynie do marszu. No i wszystkie podgórki tylko marszem, bo inaczej kurcze były nie do zniesienia.
Tak więc walczyłam, jak za starych dobrych czasów, a Wy wszyscy byliście tam ze mną zagrzewając do walki i wspierając mnie na każdym kroku, za co Wam serdecznie dziękuję, bo sama na pewno nie dałabym rady.
Oficjalny czas 5:27. Biorąc pod uwagę spóźnienie i ten spowalniający katar, to uważam że nieźle. Apetyt oczywiście rośnie w miare jedzenia i za miesiąc, na sylwestrowym maratonie, chciałabym się szarpnąć na 5h. Jeśli nie będzie jakiegos pierońskiego mrozu, powinno się udać.
Brzuch na szczęście nie boli, chociaz nieźle pracował przy tych wszystkich kichaniach i dmuchaniach nosa. Wczoraj jeszcze bolały mnie kolana, ale dzisiaj juz tylko trochę czworogłowe- schody omijam szerokim łukiem. Czuję się trochę jak maratonowa dziewica- dokładnie jak po pierwszych maratonach, te same dolegliwości. Brak treningu, to na pewno.
ale za to, jaka radość..... |
O rany. Madziu, to Ty zużywasz hurtowe ilości chusteczek ;))) |
| | | | | |
| 2011-11-28, 08:15
2011-11-27, 19:32 - golon napisał/-a:
KATOWICE - ZALICZONY DEBIUT w biegach po schodach :)
30piętro ZDOBYTE na Altus Cup w biegnięcie zajęło 3min 34sek
super imprezka fajna atmosferka ;) |
Mati superowo!
Niektórym widać nie wystarcza już bieganie w poziomie ;) |
| | | | | |
| 2011-11-28, 08:41
2011-11-27, 20:37 - grześ71 napisał/-a:
No no Magda ale z Ciebie uparciuch:)Gratuluję samozaparcia. To dla mnie połamańca jakiś impuls.
Ja dziś 15km marszruty plus parę fotek i gorąca czekolada w knajpce.
We wtorek mam nadzieję już ściągną mi gips i zastąpią stabilizatorem. Za 10 dni chcę założyć buty! |
Rozumiem, że za karę, marsze trenujesz na boso?;)
Ech...chciałabym za 10 dni założyć buty...zazdroszczę Ci Grzesiu! |
| | | | | |
| 2011-11-28, 09:33 http://www.youtube.com/watch?v=csSefjNCXn0
2011-11-28, 08:41 - shadoke napisał/-a:
Rozumiem, że za karę, marsze trenujesz na boso?;)
Ech...chciałabym za 10 dni założyć buty...zazdroszczę Ci Grzesiu! |
Grzesiu zbyt dosłownie zinterpretował tekst piosenki zespołu Zakopower ;) |
| | | | |
| | | | | |
| 2011-11-28, 10:07
2011-11-28, 09:33 - agawa napisał/-a:
Grzesiu zbyt dosłownie zinterpretował tekst piosenki zespołu Zakopower ;) |
W niedzielę 27km start o 6:20 rano.Kolega mnie namówił sam bym się raczej nie wybrał.Było super.Przebegająć obok kościało spotkaliśmy liczne grono starszych Pań udających się na poranne modły.
Jakoś tak ze zdziwieniem na nas patrzyły.
|
| | | | | |
| 2011-11-28, 12:04
Jak ten czas szybko mija, nawet nie wiedziałem kiedy a dzisiaj mija rok jak się pierwszy raz zalogowałem na maratonach. |
| | | | | |
| 2011-11-28, 12:55
2011-11-28, 12:04 - robert77g napisał/-a:
Jak ten czas szybko mija, nawet nie wiedziałem kiedy a dzisiaj mija rok jak się pierwszy raz zalogowałem na maratonach. |
Bo nie tylko my biegamy - czas też potrafi nieźle zapierniczać! ;) |
|
|
|
| |
|