Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

METRYKA WATKU DYSKUSYJNEGO
  Dyscyplina  
  Status  Wątek aktywny ogólnodostępny
  Wątek założył  kwiatu666 (2013-08-11)
  Ostatnio komentował  Snake (2013-08-23)
  Aktywnosc  Komentowano 77 razy, czytano 635 razy
  Lokalizacja
 aaa - brak lokalizacji
Wątek wielostronicowy, wyświetlana strona:    1  2  3  4  
Do tego tematu podpięte są artykuły:
Oddech Kostuchy(Walczewski Michał, 2013-08-11)
 

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH



kwiatu666
Tomasz Kwiatek

Ostatnio zalogowany
2023-11-21
04:18

 2013-08-11, 11:19
 Oddech Kostuchy
Ładnie napisane. Czasem też należę do tej grupy straceńców biegnących za wszelką cenę i mimo wszystko...

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (27 sztuk)


kasjer
Grzegorz Perlik

Ostatnio zalogowany
2024-05-16
16:49

 2013-08-11, 11:23
 Oddech Kostuchy
Kobietom też się to zdarza. Koleżanka trzy lata temu padła na trasie i obudziła sie w szpitalu. Biega dalej.
Nie biegam w trupa. Mam zawsze pulsometr i jeśli on pokazuje, że za mocno to odpuszczam. Takie moje pull up :) Chcę jeszcze długo biegać i dlatego z szacunkiem do swojego organizmu :)

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (129 wpisów)
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (41 sztuk)

 



Magda
Magdalena R-C

Ostatnio zalogowany
---


 2013-08-11, 11:47
 
nadal nie wiem czemu twierdzisz że "napisał pan S" skoro on tylko zerżnął z prac innych osób
celowo wprowadzasz czytelników w błąd?
dyskusja która powstała- ok, ale hołubienie plagiatu?



kobiety rzadko padają, bo mimo wszystko myślą, pewnie głównie o innych (dzieci, mąż) u mężczyzn do głosu dochodzi egoizm, konieczność sprawdzenia się, kozakują i nie myślą jak głupie błędy czasem popełniają
błędy, których ceną może być życie
ja to widzę już w komentarzach typu "nikt mi nie będzie mówił czy mam się badać/nie pójdę do lekarza"

istnieje również etos romantycznej śmierci w trakcie zawodów
wielokrotnie spotkałam się z postawą, zwłaszcza starszych biegaczy, że grzeją ile w wlezie i chociaż później źle się czują, to tak wolą, bo jak już to fajnie byłoby umrzeć w czasie biegu
tak, z pewnością organizatorzy marzą o trupie na trasie, wypada wtedy przerwać zawody, poza tym to długo jeszcze będzie dźwięczeć, że na tym biegu komuś się zeszło...
już żaden z tych panów nie myśli o kosztach przewozu ciała, o tym czy ubezpieczenie które mają (o ile mają) obejmuje śmierć w trakcie zawodów
ale po co się przejmować, niech się rodzina martwi




brak wyobraźni przejawia się nie tylko w bieganiu "w trupa", ale nawet w przygotowaniach i treningach, skoro nie umiemy odpuścić gdy zaczyna boleć i wystarczyłoby na kilka dni spałzować, ale biegamy dalej pogłębiając kontuzję i w efekcie wykluczamy się z biegania na długie miesiące, to o czym my tu w ogóle mówimy?

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (91 sztuk)


Gelu
Marcin Szymanski

Ostatnio zalogowany
2018-06-11
20:19

 2013-08-11, 12:20
 równanie
"Kozactwo" jest odwrotnie proporcjonalne do Rozsądku.
K=1/R

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (4 wpisów)
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (6 sztuk)


Patriszja11
Patrycja Dettlaff

Ostatnio zalogowany
2024-05-16
16:23

 2013-08-11, 12:51
 
Z mojej wiedzy wyniesionej z AWF wynika że poza odosobnionymi przypadkami niezdiagnozowanych wcześniej chorób które należałoby osobno traktować, zabiegać się na śmierć mogą jedynie najlepsi z najlepszych. Zapamiętam do końca życia wykład prof Marka Zatonia z katedry fizjologii wysiłku fizycznego AWF we Wrocławiu kiedy to powiedział nam studentom, że zawodnik który dobiega na metę i mówi że mógłby pobiec jeszcze raz to "czereśniak" reprezentujący poziom najwyżej gminny, zawodnik po którym wyraźnie widać trudy biegu na mecie ale wciąż trzyma się na nogach to zawodnik rangi ogólnopolskiej, natomiast zawodnik który dobiega do mety ostatkiem sił i pada na niej ze zmęczenia to jest dopiero ranga międzynarodowa. Wydawałoby się że to takie proste doprowadzać się do największego zmęczenia i osiągać sukcesy niestety jak dalej przekonywał profesor organizm większości ludzi odmawia wykonania tak dużego wysiłku mając jakby wbudowane to swoiste pull-up. Można to zaobserwować na przykładzie chociażby powysiłkowego pH krwi. Zdrowy człowiek przed wysiłkiem ma pH krwi na poziomie 7.3 w trakcie intensywnego wysiłku to pH obniża się do granic możliwości zawodnika. Najlepiej wytrenowani ludzie na świecie są w stanie osiągnąć po wysiłku nawet pH 6.9 a jest to wartość zabójcza i właściwie nieosiągalna dla przeciętnego biegacza.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (90 wpisów)
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (72 sztuk)


piTTero
Piotr Olesiak

Ostatnio zalogowany
2017-09-26
23:39

 2013-08-11, 13:17
 
Ciężko wypowiadać się o "morderczych biegach" nie mając na koncie biegu powyżej 25km, ale jedno mnie zastanowiło: mój pulsometr nie budzi się nawet na ostatnich kilometrach takich "moich długich" biegów, tylko właśnie podczas krótszych biegów kiedy chcę coś ugrać i zmuszam się do walki. Może więc nie zależy to od dystansu czy trudności trasy a od relacji przygotowanie do biegu <-> zmuszenie się do walki w jego trakcie? Co sądzicie?

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (8 wpisów)


atom
Mateusz Gał±zka

Ostatnio zalogowany
2023-11-27
09:36

 2013-08-11, 14:09
 
Zawsze zwalniam, nawet zatrzymuje się gdy mam ciemno przed oczami, albo jakieś inne zamroczenie. Szkoda zdrowia;)

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA

 



johnykagwe
Jacek Kasperowicz

Ostatnio zalogowany
2014-11-30
23:04

 2013-08-11, 14:10
 utrata świadomości w biegu
Witam serdeczne ,chciałbym podzielić sie swoim doświadczeniem w temacie tracenia świadomości w biegu gdyż sam w przeciągu swojej kariery sportowej trzy razy traciłem świadomośc czy tak mówiąc prawie przytomnosc a mianowicie dwa razy zakączyłem w szpitalu a raz wystarczyła karetka na miejscu,nadmienie że biegam od 1995r ,moje rekordy życiowe to 3000m- 8"49", 5000m -15"21", 10km- 33"20", 15km -51"17",z tego przytomność traciłem dwa razy na 10 km i raz na 15 km.Uważam że nie dokąca prawdziwe jest twierdzenie iż przytomnośc traca ludzie którzy mają problemy ze zdrowiem,gdyż przez cały okres moich treningów robiłem wiele badań dzignostycznych włącznie z tymi dniami kiedy to mdlałem i żadne wyniki nie wykazały u mnie niczego złego ,to raz lekarz po ww zdarzeniu stwierdził że musze mieć mocną psychike aby móc doprowadzić do takiego stanu,może i cos w tym jest gdyrz kiedys pracując nad psychiką biegałem nawet 20-30km treningi na 400 m okrążeniach czy też np trening rytmów na stadionie 40-50 x 100m/100 truchtu ,mysleże ją to troche wzmocniło,często zdażało się np na zawodach np na 10km w wielkim upale że więksość biegła pierwsze 5km w granicach tempa rekordowego a drugie na ogół ok 1-1,5 min wolniej i byli zajechani,ja w tym czasie robiłem często rekordy życiowe i np w biegu z Westerplatte do Gdańska na 200m przed metą padłem na asfalt i po ok 30 sek wstałem i doszedłem(ledwo jak pijany) do metya potem karetka glukoza kroplówka i tabletka przeciw zawałowa.I tak szczerze mówiąc to za pierwszym razem kiedy to wylądowałem we szpitalu to nie miałem zielonego pojęcia że jest ze mna tak źle ,tego się nie czuje ,,czułem się tak samo jak zawsze kiedy to biegałem na maxa ale tym razem za metą juz nie mogłem stac ,musieli mnie niesć no i karetka i szpital.Natomiast za drugim razem juz czułem że obiawy sa podobne tzn lekkie mroczki przed oczyma i małe zawroty i niestety tu zdziwienie bo psychika podpowiadała zwolnij i takie były moje chęci ale niestety organizm z tym walczył i jak widziałem na finiszu przeciwnika to (można wierzyć lub nie) ale nogi same ciągneły aby rzutem na taśme wygrać a potem niestety karetka i szpital i nie próbuje się tu czymkolwiek chwalic ale myśle że nie zawsze jest sie w stanie ten moment wyczuć zwłaszcza jak się bjega na maxsa i mocno zależy na wyniku no chyba że sytuacia sie powtórzy i symptomy się juz zna .A to czy kobiety mogą tak się zarżnąć to mysle że wszystko leży w swerze psychiki ,komu na ile zależy na danym wyniku,osobiście znam kobiete ktura wylądowała w szpitalu i to dwukrotnie w ciągu jednego dnia i po jednym biegu ,,tak się zajechała,,choć była to jednostkowa jej sytuacia gdyz w większości jej biegach kończyła z uśmiechem lub bardzo mocną końcówką co by świadczyło że w większości biegów nie biegała na maxa swych możliwości ,choć twierdziła że szybciej nie mogła i tu znowu kłania się chyba psychika.Pozdrawiam serdecznie

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA


Mars
Paweł

Ostatnio zalogowany
---


 2013-08-11, 14:18
 Nadmierna ambicja jest czasami szkodliwa dla Biegaczy
Jak to kiedyś określiła pewna osoba, cechuje mnie „brak nadmiernej ambicji” i „nie żyję pod presją, aby coś szybko i dobrze zrobić”. I dotyczy to całego mojego życia, nie tylko biegania. Uważam to za moją zaletę.

Dzięki temu w bieganiu prawie nigdy nie dążę do dobrych wyników. Prawie nigdy nie mam żadnych kontuzji, bo nie biegam dużo. Nie mam presji, że tygodniowo czy miesięcznie muszę przebiec jakąś liczbę km. Nie chcę zbytnio zużywać organizmu, chcę aby mi tego biegania starczyło na wiele lat. Łożysko lub koło w aucie jeśli się zużyje to można łatwo wymienić, ale nogi nikt nie wymieni gdy nawali kolano lub coś innego. A już tutaj czytałem takie historie – operacja kolana i kilkuletnia przymusowa przerwa od biegania. Oprócz biegania mam też inne pasje – wszak nie samym bieganiem Biegacz żyje. Nie mam żadnych planów treningowych, nigdy nie robię żadnych przygotowań do poprawy życiówki. Mam takie podejście: jeśli poprawię życiówkę na jakimś dystansie to będzie dobrze, a jeśli mi się to nie uda to też będzie dobrze. I większość życiówek robię przypadkowo. Jeśli wynik będę miał słaby to nie czuję potem żadnego rozczarowania. I tak nie mam szans, aby stanąć na podium to niepotrzebna mi gonitwa za dobrymi wynikami.

Nie miałem nigdy przypadku abym zasłabł podczas biegu, nie miałem mroczek przed oczami, nigdy nie udzielano mi pomocy. Zawsze biegam z pulsometrem i staram się nie przekraczać tętna 175.

Czasami po biegu odczuwam, że nie wykorzystałem wszystkich swoich możliwości, że na ostatnich km przed metą miałem dużą rezerwę sił – jak to było na Silesia Maratonie 2013, kiedy od 40-ego km do samej mety znacznie przyspieszyłem, miałem 2 km finiszu. Aż się sam potem dziwiłem, że pomimo obolałych nóg miałem jeszcze siłę na taką gonitwę :-) Była to pogoń za uciekającym czasem – chciałem mieć czas poniżej 2:30:00 i udało się. Ale jeśli trzeba, jeśli nogi bolą to potrafię na maratonie 15 km pokonać marszem, cały czas ok. 6 km/h.

Jak poszperam w zakamarkach pamięci to chyba tylko raz podjąłem walkę o poprawę życiówki, i udało mi się to. 16 czerwca tego roku w Bukownie na 10 km – trasa płaska z atestem, więc mnie korciło, aby poprawić wynik ze Skawiny 2012 (0:56:25 netto). Do tego nie było zbyt gorąco. Warunki wręcz idealne do bicia życiówki. Miałem bojowe nastawienie, jak żołnierz przed walką :-) Tylko zamiast karabinu to butelka izotonika w ręku :-) Na każdym km kontrolowałem tempo. Kontrolowałem też tętno – przez cały bieg nie schodziło poniżej 180. Jak miałem przez moment 176 to się dziwiłem czemu takie niskie, przyspieszyłem i zaraz się wyrównało do 180 kilka. Biegłem szybciej niż zazwyczaj na dyszkę i pod koniec biegu zaczęły mnie nogi boleć. Od 8 km dosłownie walczyłem o to aby utrzymać tempo, było ciężko, tętno wysokie, czasami miałem momenty, że nie nadążałem oddychać. Nie zwracałem uwagi na kibiców, nie miałem na to siły. Cały czas byłem skoncentrowany, aby nie zmniejszyć tempa. A tak poza tym to było ze mną dobrze, i nie czułem oddechu Kostuchy :-) Na stadionie tuż przed metą tętno 196, bo ostatnie kilkaset metrów jeszcze przyspieszyłem. Chyba chciałem wycisnąć organizm jak cytrynę :-) Piąty bieg i gaz do dechy ile fabryka dała :-) Po przekroczeniu mety byłem bardzo szczęśliwy, bo było z czego – 0:54:40 netto. Życiówkę poprawiłem więc o 1 min 45 sek. I czułem ogromną ulgę, że już skończyła się ta męczarnia :-) Niby tylko 10 km a byłem wykończony jakbym przebiegł przynajmniej półmaraton. Nogi mnie bolały, co nigdy po dyszce mnie nie bolą. Ale jedno jest pewne – nie pobiegłbym w takim tempie 15 km lub więcej. Bo tam, gdzieś za zakrętem mogłaby już na mnie czekać Kostucha z wielką i ostrą kosą :-) Dyszkę jeszcze wytrzymałem, choć był to dla mnie ogromny wysiłek.

Mój rekord tętna podczas biegu to 202.

Kolekcjonuję półmaratony, które przebiegłem bez zatrzymania i marszu nawet na sekundę. I jestem szczęśliwy, jeśli mi się to uda nawet jeśli zegar na mecie pokazuje 2 h 40 min.

Życiówki na 5 km, 15 km, w półmaratonie i maratonie – zrobiłem całkowicie przypadkowo, bez żadnego przygotowania, trenowania do danego biegu, nastawiania się na dobry wynik, bez kontrolowania tempa w czasie biegu. Biegam dla zdrowia i satysfakcji, a jeśli się przy okazji trafi jakiś dobry wynik to też będzie dobrze :-) To jest właśnie mój brak nadmiernej ambicji :-)

Pozdrawiam
Paweł

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (152 wpisów)
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (7 sztuk)


paulo
Paweł Kasierski
MaratonyPolskie
TEAM


Ostatnio zalogowany
2023-10-30
17:35

 2013-08-11, 14:19
 
Myślę, że bardzo ciekawy temat i chyba nie da się go wyczerpująco przedyskutować. Kiedyś zadałem sobie trud i przeanalizowałem maratony w Stanach Zjednoczonych. W jednym roku mi wyszło, że na kilkanaście milionów startujących było ponad 30 zgonów. Także tragizm ten jest jakby wpisany w nasze bieganie, choć jest to, na szczęście bardzo mały procent. Mnie osobiście jednak przeraziło co innego. Nigdy wcześniej nie interesowałem się aż tak tym tematem, ale ostatnio w Grodzisku Wlkp. "padło" ponad 20 zawodników i znalazło się w szpitalu. Opisałem to bardziej szczegółowo w moim blogu. Jak się później dowiedziałem, przyczyną przynajmniej połowy "padnięć" były jakieś "dopalacze", które ponoć pozwalają biec kilka minut szybciej. Jeżeli na to się nałoży upał, a tak było właśnie w Grodzisku, to tragedie przychodzą jakby na "własne życzenie" :(

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (355 wpisów)
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (26 sztuk)


johnykagwe
Jacek Kasperowicz

Ostatnio zalogowany
2014-11-30
23:04

 2013-08-11, 14:44
 kozaczenie
2013-08-11, 11:47 - Magda napisał/-a:

nadal nie wiem czemu twierdzisz że "napisał pan S" skoro on tylko zerżnął z prac innych osób
celowo wprowadzasz czytelników w błąd?
dyskusja która powstała- ok, ale hołubienie plagiatu?



kobiety rzadko padają, bo mimo wszystko myślą, pewnie głównie o innych (dzieci, mąż) u mężczyzn do głosu dochodzi egoizm, konieczność sprawdzenia się, kozakują i nie myślą jak głupie błędy czasem popełniają
błędy, których ceną może być życie
ja to widzę już w komentarzach typu "nikt mi nie będzie mówił czy mam się badać/nie pójdę do lekarza"

istnieje również etos romantycznej śmierci w trakcie zawodów
wielokrotnie spotkałam się z postawą, zwłaszcza starszych biegaczy, że grzeją ile w wlezie i chociaż później źle się czują, to tak wolą, bo jak już to fajnie byłoby umrzeć w czasie biegu
tak, z pewnością organizatorzy marzą o trupie na trasie, wypada wtedy przerwać zawody, poza tym to długo jeszcze będzie dźwięczeć, że na tym biegu komuś się zeszło...
już żaden z tych panów nie myśli o kosztach przewozu ciała, o tym czy ubezpieczenie które mają (o ile mają) obejmuje śmierć w trakcie zawodów
ale po co się przejmować, niech się rodzina martwi




brak wyobraźni przejawia się nie tylko w bieganiu "w trupa", ale nawet w przygotowaniach i treningach, skoro nie umiemy odpuścić gdy zaczyna boleć i wystarczyłoby na kilka dni spałzować, ale biegamy dalej pogłębiając kontuzję i w efekcie wykluczamy się z biegania na długie miesiące, to o czym my tu w ogóle mówimy?
Witam ponownie ,pisze to ponieważ nie zgadzam sie z opinia pani Magdy gdyz jak pisałem wcześniej sam padałem na mecie trzy razy i nie uważam że jestem egoistą czy też kozakiem ,poprostu jestem sportowcem ktury to trenuje aby osiągnac jakiś cel w tym co robi i ciężko na to pracuje,za co zapłata są dla mnie wyniki i napewno nikt nie chce umierać na takim biegu a nawet tego nie czuje,nadmieniam że tez mam dla kogo żyć ,mam żone i córke a to że biegam na maxa to nie znaczy że o nich nie myśle a co do kontuzji to też nie jest tak że trenujemy i coś zaczynz lekko bolec to najlepiej odpuścic na 2-3 dni bo przy dużych poświęceniach i m-cach treningów człowiek kalkuluje czy odpuścić czy lepiej trenować i stosować leczenie .Właśnie sam tak często miałem i trenując od 1995 r w większości przypadków trenowałem dalej stosując leczenie i nigdy nie musiałem przerywac treningów a ból mijał i nigdy tego nie żalowalem,osobiscie teraz mam kontuzje ale pierwszy raz odpuściłem i nie dlatego że teraz nie kozacze a wtedy ta tylko dlatego że mam pierwszy raz kontuzje przyczepu achillesa i pierwszy raz po konsultacji lekarz odradził mi biegania. Gdyby człowiek odpuszczał zawsze wtedy gdy coś boli to w bieganiu nigdy by nic nie osiągnął np jadąc na dwa tygodnie na obóz w góry odpuścic 2-4 dni to obóz stracony.Można to przytoczyć do zwykłej pracy ,ciekawy jestem czy Pani Magda bierze zwolnienie lekarskie od pracy kiedy coś zaczyna boleć lub łapie jakiś nieduży katar a co do badań profilaktycznych to osobiście robie je regularnie i sumiennie gdyż bardzo ważne jest dla mnie zdrowie i tu się z Panią zgadzam że jeżeli ktoś twierdzi że to jest jego sprawa czy będzie sie badał czy nie ,,to prawda jego ale napewno nie można tego kogoś nazwać że jest zbyt madry (prawdziwy kozak) tylko dla kogo.Ze sportowym pozdrowieniem.Jacek

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA


Martix
Marcin Drabik

Ostatnio zalogowany
2023-06-17
18:24

 2013-08-11, 15:13
 
Podobny artykuł przeczytałem przed chwila nieco w skrócie w GAZETA WROCŁAWSKA PL gdzie prof. Chorób Serca doradzał by każdy biegacz podjął się badaniom serca oczywiście płatnym bo NFZ nie zrefunduje nam tych badań gdyż przy tak dużej rzeszy osób biegających po prostu by zbankrutowało. Przeraziły mnie te podane proporcje, że ryzyko zgonów na maratonach wynosi 1:10 000 osób i że pomoc medyczna powinna szczególnie stać na ostatnich kilometrach gdzie organizm odczuwa szczególne zmęczenie i jest zakłócona mocno w organizmie tzw.gospodarka elektrolitowa. Wskazał, ze są osoby których organizm szczególnie nie toleruje wysiłku jaki udziela się przy bieganiu ale takich osób tak naprawdę nie jest za dużo.
Sadzę że drogą do destrukcji organizmu jest bieganie na "zarzynanie się". Są osoby które nie potrafią nigdy sobie odpuścić sporego tempa i zawsze biegają przy górnym pułapie tlenowym i przy najwyższym pulsie na zawodach i są wręcz chorzy. Powiem szczerze że po jakimś czasie gdy organizm zwalnia to wielu z nich psychicznie nie wytrzymuje i wogle kończy karierę z bieganiem.Z uznaniem patrzę na Duńczyków czy Anglików, gdy byłem w Berlinie na maratonie to widziałem że większość delektuje się bieganiem nie ścigając się bo dla nich ważniejsze jest samo bieganie nie ściganie się i tacy najdłużej będą biegać! U nas tego nie widać zwłaszcza na Śląsku gdzie nawet gdy mam lepsze tempo to jestem w wynikach dalej z tyłu ni z w innych rejonach Polski gdzie nie raz przy mniejszym tempie i gorszym czasie biegu końcowym niż na Ślasku jestem z przodu.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA

 



johnykagwe
Jacek Kasperowicz

Ostatnio zalogowany
2014-11-30
23:04

 2013-08-11, 15:15
 
LINK: http://oddech kostuchy
Witam ,co do umieralności na biegach to na pewno coś w tym jest ale jest też tak że nie tylko biegacze umieraja podczas treningów czy też zawodów bo ostatnio na świecie kilku piłkaży zmarło ,nasza lekkoatletka Kamila Skolimowska pomimo super opieki medycznej też zmarła wiec to nie jest tak że raptem coś się dzieje w biegach wielkiego że ludzie umieraja,ja myśle że powodem pośrednim jest też to że np jak ja zaczynałem to duże biegi liczyły na staecie ok 100 biegaczy a teraz rozpopularyzowało sie bieganie dożędu kilku kilkunastu tysięcy nawet więc procentowy udział w danej dyscyplinie jest duzo większy niż w innych konkurencjach a wysiłek wielki,co do badań to co daje badanie zrobione wczesniej prywatnie do żeczywistych zdolności i zdrowia zresztą nie tylko w biegazh bo np piłkarze przechodzą dwa razy w roku badania przynajmniej te nizsze ligi a badania są wykonywane hurtowo jak do wszystkiego zresztą i to nie dotyczy tylko sportu,więc jedynym wyjsciem był by powrót do badań lekarskich na miejscu jak kiedyś ,tylko liczba startujacych przyspożyła by więcej kłopotów i pracy ale pewoen procent osób z poważnymi wadami pewnie była by wyeliminowana.Pozdrawiam i życze wszystkim wielu przebiegnietych km w zdrowiu.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA




Ostatnio zalogowany



 2013-08-11, 15:25
 
2013-08-11, 14:10 - johnykagwe napisał/-a:

Witam serdeczne ,chciałbym podzielić sie swoim doświadczeniem w temacie tracenia świadomości w biegu gdyż sam w przeciągu swojej kariery sportowej trzy razy traciłem świadomośc czy tak mówiąc prawie przytomnosc a mianowicie dwa razy zakączyłem w szpitalu a raz wystarczyła karetka na miejscu,nadmienie że biegam od 1995r ,moje rekordy życiowe to 3000m- 8"49", 5000m -15"21", 10km- 33"20", 15km -51"17",z tego przytomność traciłem dwa razy na 10 km i raz na 15 km.Uważam że nie dokąca prawdziwe jest twierdzenie iż przytomnośc traca ludzie którzy mają problemy ze zdrowiem,gdyż przez cały okres moich treningów robiłem wiele badań dzignostycznych włącznie z tymi dniami kiedy to mdlałem i żadne wyniki nie wykazały u mnie niczego złego ,to raz lekarz po ww zdarzeniu stwierdził że musze mieć mocną psychike aby móc doprowadzić do takiego stanu,może i cos w tym jest gdyrz kiedys pracując nad psychiką biegałem nawet 20-30km treningi na 400 m okrążeniach czy też np trening rytmów na stadionie 40-50 x 100m/100 truchtu ,mysleże ją to troche wzmocniło,często zdażało się np na zawodach np na 10km w wielkim upale że więksość biegła pierwsze 5km w granicach tempa rekordowego a drugie na ogół ok 1-1,5 min wolniej i byli zajechani,ja w tym czasie robiłem często rekordy życiowe i np w biegu z Westerplatte do Gdańska na 200m przed metą padłem na asfalt i po ok 30 sek wstałem i doszedłem(ledwo jak pijany) do metya potem karetka glukoza kroplówka i tabletka przeciw zawałowa.I tak szczerze mówiąc to za pierwszym razem kiedy to wylądowałem we szpitalu to nie miałem zielonego pojęcia że jest ze mna tak źle ,tego się nie czuje ,,czułem się tak samo jak zawsze kiedy to biegałem na maxa ale tym razem za metą juz nie mogłem stac ,musieli mnie niesć no i karetka i szpital.Natomiast za drugim razem juz czułem że obiawy sa podobne tzn lekkie mroczki przed oczyma i małe zawroty i niestety tu zdziwienie bo psychika podpowiadała zwolnij i takie były moje chęci ale niestety organizm z tym walczył i jak widziałem na finiszu przeciwnika to (można wierzyć lub nie) ale nogi same ciągneły aby rzutem na taśme wygrać a potem niestety karetka i szpital i nie próbuje się tu czymkolwiek chwalic ale myśle że nie zawsze jest sie w stanie ten moment wyczuć zwłaszcza jak się bjega na maxsa i mocno zależy na wyniku no chyba że sytuacia sie powtórzy i symptomy się juz zna .A to czy kobiety mogą tak się zarżnąć to mysle że wszystko leży w swerze psychiki ,komu na ile zależy na danym wyniku,osobiście znam kobiete ktura wylądowała w szpitalu i to dwukrotnie w ciągu jednego dnia i po jednym biegu ,,tak się zajechała,,choć była to jednostkowa jej sytuacia gdyz w większości jej biegach kończyła z uśmiechem lub bardzo mocną końcówką co by świadczyło że w większości biegów nie biegała na maxa swych możliwości ,choć twierdziła że szybciej nie mogła i tu znowu kłania się chyba psychika.Pozdrawiam serdecznie
Czyli jednak „bieganie = zdrowie” prawdą jedynie bywa, lecz nią nie jest. Doprowadzanie się do stanu przedzawałowego ma niewiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, zwłaszcza gdy się z tego nie wyciąga korzyści na tyle istotnych, żeby „zrekompensować” skumulowane efekty długotrwałego eksperymentowania z własnymi ograniczeniami, czy to fizycznymi, czy psychologicznymi.

Faktycznie powody do dumy żadne. Jeśli zegarek urasta do rangi złośliwego bożka, „zmuszającego” zawodnika (mowa o amatorach) do składania regularnych ofiar z własnego zdrowia, to moim zdaniem mamy już do czynienia z zaburzeniami psychicznymi, które należałoby diagnozować i leczyć. Rzecz prosta mało mnie obchodzi czy X lub Y zajedzie się na zawodach rangi dzielnicowej, gminnej, powiatowej, czy nawet na poziomie ogólnokrajowym. To wciąż amatorstwo, ocierające się o amatorszczyznę, gdy przebiega w wyżej opisany sposób.

W Krakowie jest taki klub amatorski, którego najszybsi zawodnicy to nierzadko ludzie startujący w kategorii 50+. Kilku schodzi dosyć regularnie poniżej 3 h w maratonach miejskich. Otóż tajemnicą poliszynela jest, że część z owych „tuzów” ciągnie na gównianych koktajlach z takich składników jak środki przeciwbólowe i „dopalacze” na potencję typu viagra. Wszystko rzecz jasna bustowane działaniem kofeiny i tauryny. Wynik na poziomie 2:40:00 to ich amatorski top, choć w kategoriach „zawodowych” jeno mizeria i ziewanie. Takie podwórkowe rekordy kosztują ich utratę przytomności, czasem musi interweniować lekarz, zaś gdy „szpryca” traci swą moc, samodzielne wejście po hotelowych schodach urasta do rangi olimpijskiego wyzwania. To również jedna z twarzy biegania amatorskiego.

Jak wspomniałem, eksplodujące pompki czy zatory płucne takich matołków nie robią na mnie większego wrażenia. Stąd dyskusje o tym, czy ktoś zszedł z tego łez padołu bo się zajechał dzięki wrodzonym zdolnościom, czy też wspomógł się chemią, i czy to dobrze, a może wręcz przeciwnie, uważam za cokolwiek jałowe. Jakie to ma w końcu znaczenie, czy Franio albo Hania zdobyli puchar w Przyciupce Większej, lub też weszli do pierwszej dziesiątki w Warszawie, Krakowie tudzież innej pipidówce.

Sprawa nabiera kolorów dopiero gdy przerzucimy ciężar dyskusji na arenę światową. Tam ryzyko ma swój sens. Bój toczy się o olbrzymie pieniądze, nie tyle wypłacane w ramach nagród za zwycięstwo, co dzięki kontraktom reklamowym. Mowa oczywiście nie o reklamie sklepu z butami, a wielomilionowych kampaniach międzynarodowych koncernów. Zawodowiec zdolny walczyć o medal na MŚ czy IO to już zupełnie inna kategoria i jeżeli trening spychający jego organizm na granicę ludzkich możliwości nie wystarcza by zwyciężyć, powinien sięgnąć po wszelkie dostępne środki, które pozwolą mu choć na chwilę tę granicę przekroczyć. Wszystko poniżej tego poziomu to tylko tanie rewelacje, o nikłej wartości poznawczej.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (50 wpisów)


johnykagwe
Jacek Kasperowicz

Ostatnio zalogowany
2014-11-30
23:04

 2013-08-11, 22:48
 
2013-08-11, 15:25 - van napisał/-a:

Czyli jednak „bieganie = zdrowie” prawdą jedynie bywa, lecz nią nie jest. Doprowadzanie się do stanu przedzawałowego ma niewiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, zwłaszcza gdy się z tego nie wyciąga korzyści na tyle istotnych, żeby „zrekompensować” skumulowane efekty długotrwałego eksperymentowania z własnymi ograniczeniami, czy to fizycznymi, czy psychologicznymi.

Faktycznie powody do dumy żadne. Jeśli zegarek urasta do rangi złośliwego bożka, „zmuszającego” zawodnika (mowa o amatorach) do składania regularnych ofiar z własnego zdrowia, to moim zdaniem mamy już do czynienia z zaburzeniami psychicznymi, które należałoby diagnozować i leczyć. Rzecz prosta mało mnie obchodzi czy X lub Y zajedzie się na zawodach rangi dzielnicowej, gminnej, powiatowej, czy nawet na poziomie ogólnokrajowym. To wciąż amatorstwo, ocierające się o amatorszczyznę, gdy przebiega w wyżej opisany sposób.

W Krakowie jest taki klub amatorski, którego najszybsi zawodnicy to nierzadko ludzie startujący w kategorii 50+. Kilku schodzi dosyć regularnie poniżej 3 h w maratonach miejskich. Otóż tajemnicą poliszynela jest, że część z owych „tuzów” ciągnie na gównianych koktajlach z takich składników jak środki przeciwbólowe i „dopalacze” na potencję typu viagra. Wszystko rzecz jasna bustowane działaniem kofeiny i tauryny. Wynik na poziomie 2:40:00 to ich amatorski top, choć w kategoriach „zawodowych” jeno mizeria i ziewanie. Takie podwórkowe rekordy kosztują ich utratę przytomności, czasem musi interweniować lekarz, zaś gdy „szpryca” traci swą moc, samodzielne wejście po hotelowych schodach urasta do rangi olimpijskiego wyzwania. To również jedna z twarzy biegania amatorskiego.

Jak wspomniałem, eksplodujące pompki czy zatory płucne takich matołków nie robią na mnie większego wrażenia. Stąd dyskusje o tym, czy ktoś zszedł z tego łez padołu bo się zajechał dzięki wrodzonym zdolnościom, czy też wspomógł się chemią, i czy to dobrze, a może wręcz przeciwnie, uważam za cokolwiek jałowe. Jakie to ma w końcu znaczenie, czy Franio albo Hania zdobyli puchar w Przyciupce Większej, lub też weszli do pierwszej dziesiątki w Warszawie, Krakowie tudzież innej pipidówce.

Sprawa nabiera kolorów dopiero gdy przerzucimy ciężar dyskusji na arenę światową. Tam ryzyko ma swój sens. Bój toczy się o olbrzymie pieniądze, nie tyle wypłacane w ramach nagród za zwycięstwo, co dzięki kontraktom reklamowym. Mowa oczywiście nie o reklamie sklepu z butami, a wielomilionowych kampaniach międzynarodowych koncernów. Zawodowiec zdolny walczyć o medal na MŚ czy IO to już zupełnie inna kategoria i jeżeli trening spychający jego organizm na granicę ludzkich możliwości nie wystarcza by zwyciężyć, powinien sięgnąć po wszelkie dostępne środki, które pozwolą mu choć na chwilę tę granicę przekroczyć. Wszystko poniżej tego poziomu to tylko tanie rewelacje, o nikłej wartości poznawczej.
Widze że co niektórzy nie rozumieją sensu sportu i walki o marzenia oraz sportowego etosu,jeżeli ktoś twierdzi że jest jaka kolwiek różnica w tym czy ktoś dążąc do celu zajeżdrza się na poziomie rangi krajowej czy to wojewódzkiej co niby jest chore i podlegające leczeniu a juz np sprzedawanie swego ciała czy też zdrowia za ogromną kase jest ok to życze powodzenia,,bo dla mnie niszczenie zdrowia czy to za ogromną kase czy to dla ogromnej przyjemnośći i tak jest bezsensu ale nie uważam bynajmniej abym ja czy ktokolwiek kto wie co to sport i walka do końca niszczył swoje zdrowie świadomie czy nie ja dobijam już albo dopiero do 20-ki biegowej i 40-ki życiowej i jakos nie uskarżam się na własne zdrowie a badania robie często, do tego po co ktokolwiek miałby wychodzic codziennie na trening i ciężko nad nim pracował żeby potem jechać na zawody i człapać z dziwnym uśmiechem na twarzy ,po co te lata treningów jeżeli potem nie sprawdzić tego co się dokonało a ogromna kasa nie wiele ma tu do znaczenia bo inaczej dla kogo ci wszyscy organizatorzy robili by te wielkie i piękne biegi.Jeżeli ktoś się wyśmiewa np z zawodników po 50-ce co to biegaja po 2h40" w maratonie to jest mi żal tej osoby (KRYTYKANTA) i mam wrażenie że niespełnionego biegowo no i może życiowo (SIEROTE) bo najpierw sam może by sie pochwalił co takiego wielkiego osiągnął w bieganiu że tak ocenia innych,pewnie nie wiele .Co do wspomnianych 50-cio latków to nie popieram używania dziwnej maści specyfików bo to akurat napewno do niczego dobrego nie prowadzi.A 2"40" w maratonie 50-cio czy 60-cio latka to tez mistrzostwa świata tyle że weteranów ,np Antoni Cichończuk a każdy kto doszedł do mistrzostwa wcześniej też musiał charować i to na treningach i zawodach aby dojść do takiego poziomu po latach.Pozdrawiam.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA


malta79
Ela

Ostatnio zalogowany
2015-07-21
16:11

 2013-08-11, 23:49
 
Zaczęłam czytać i zastanawiam się , czy to możliwe by mieć tętno 200 uderzeń na sekundę?;)

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (10 sztuk)




Ostatnio zalogowany



 2013-08-12, 00:07
 
2013-08-11, 23:49 - malta79 napisał/-a:

Zaczęłam czytać i zastanawiam się , czy to możliwe by mieć tętno 200 uderzeń na sekundę?;)
Na sekundę raczej nie, za to na minutę jak najbardziej :)
Sam kiedyś na treningu tempowym 6x1km wycisnąłem ok. 216 uderzeń i nawet nikt nie musiał mnie reanimować :D

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (1 wpisów)
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (8 sztuk)

 





Ostatnio zalogowany



 2013-08-12, 00:30
 
2013-08-11, 22:48 - johnykagwe napisał/-a:

Widze że co niektórzy nie rozumieją sensu sportu i walki o marzenia oraz sportowego etosu,jeżeli ktoś twierdzi że jest jaka kolwiek różnica w tym czy ktoś dążąc do celu zajeżdrza się na poziomie rangi krajowej czy to wojewódzkiej co niby jest chore i podlegające leczeniu a juz np sprzedawanie swego ciała czy też zdrowia za ogromną kase jest ok to życze powodzenia,,bo dla mnie niszczenie zdrowia czy to za ogromną kase czy to dla ogromnej przyjemnośći i tak jest bezsensu ale nie uważam bynajmniej abym ja czy ktokolwiek kto wie co to sport i walka do końca niszczył swoje zdrowie świadomie czy nie ja dobijam już albo dopiero do 20-ki biegowej i 40-ki życiowej i jakos nie uskarżam się na własne zdrowie a badania robie często, do tego po co ktokolwiek miałby wychodzic codziennie na trening i ciężko nad nim pracował żeby potem jechać na zawody i człapać z dziwnym uśmiechem na twarzy ,po co te lata treningów jeżeli potem nie sprawdzić tego co się dokonało a ogromna kasa nie wiele ma tu do znaczenia bo inaczej dla kogo ci wszyscy organizatorzy robili by te wielkie i piękne biegi.Jeżeli ktoś się wyśmiewa np z zawodników po 50-ce co to biegaja po 2h40" w maratonie to jest mi żal tej osoby (KRYTYKANTA) i mam wrażenie że niespełnionego biegowo no i może życiowo (SIEROTE) bo najpierw sam może by sie pochwalił co takiego wielkiego osiągnął w bieganiu że tak ocenia innych,pewnie nie wiele .Co do wspomnianych 50-cio latków to nie popieram używania dziwnej maści specyfików bo to akurat napewno do niczego dobrego nie prowadzi.A 2"40" w maratonie 50-cio czy 60-cio latka to tez mistrzostwa świata tyle że weteranów ,np Antoni Cichończuk a każdy kto doszedł do mistrzostwa wcześniej też musiał charować i to na treningach i zawodach aby dojść do takiego poziomu po latach.Pozdrawiam.
Oczywiście. Kto nigdy nie mdlał, nie doprowadził się na skraj wyczerpania ryzykując zawał czy zapaść oddechową, ten nie ma pojęcia o bieganiu. Po prostu jest nie spełniony. Nie rozumie idei sportu. To nieczuły, sfrustrowany ignorant. Oto przemówiła krynica mądrości, ciężko pracujący na treningach mąż i ojciec.

Puknij się Pan w czoło i posmakuj czym walisz. Pańskie „wyniki”, które uważa Pan za tak istotne osiągnięcie, to łabędzi śpiew czterdziestolatka, cofniętego w rozwoju emocjonalnym o lat dwadzieścia. Organizatorzy zawodów amatorskich nie liczą na mdlejących na mecie wapniaków, którym się zdaje, że prześcignęli czas. Ewentualne śmiertelne zejście podobnych Panu kolorowych misiów, to może być organizacyjny gwóźdź do trumny, finał zakończony prokuratorskim dochodzeniem. Pańskie domniemania, jakoby moja poprzednia wypowiedź w niniejszym wątku podyktowana była zazdrością o „wyniki”, to jedynie Pańskie pobożne życzenia. Mierzy Pan wartość startów wskazaniami stopera, czyli przykłada zawodową miarę do swoich możliwości i aspiracji amatora. Wynik może być tylko taki jaki jest, czyli w znaczeniu zawodowym żaden. To czy pobiegnie Pan pięć minut w tę, czy dziesięć w drugą stronę, ani mnie ziębi, ani grzeje. Jak mam ochotę obejrzeć sport na najwyższym światowym poziomie, to nie czekam na przelewających się przez ręce ratowników medycznych osiedlowych „sportsmanów”, tylko włączam relację np. z transmisji LMŚ w Moskwie. Tam zawodowcy walczą nie o marzenia, tylko możliwie najlepszą lokatę, otwierającą drogę do kieszeni poważnych sponsorów i reklamodawców. Marzeniami jeszcze nikt rodziny nie nakarmił, nie opłacił też leczenia i rehabilitacji. Najlepsi schodzą z bieżni o własnych siłach, a nie są z niej wynoszeni.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (50 wpisów)


johnykagwe
Jacek Kasperowicz

Ostatnio zalogowany
2014-11-30
23:04

 2013-08-12, 01:01
 
Według pańskiej opini wygląda na to że aktualnie w Polsce każdy czołowy długodystansowiec jest tylko jakimś tam amatorszczyzną który to powinien leczyć się psychiatrycznie gdyż większość z nich biega na maxa wiem bo wielu z nich znam lub często oglądam i niejeden mdlał na mecie ale niestety nigdy nie podpisze jak Pan to mówi wielomilionowego kontraktu,ewentualnie ze sklepem obówniczym bo nie jest medalistą olimpijskim ani mistrzostw świata i tak np naszaktualnie najlepszy maratończyk i rekordzista polski Henryk Szost też nie zarabia kokosów choć był w czołowce ostatnich IO ale medalu nie zdobył choć aktualnie jest jednym z najszybszych białych w maratonie i pewnie nigdy nie podpisze takich fantastycznych kontraktów a biega często na maxa.Mam wrażenie że Pan to ze sportem to chyba naprawde nie ma nic wspólnego,no chyba że siedząc przed tv i oglądając mistrzostwa w Moskwie z chipsami i colą w ręku i przemyślając co by było gdyby.Co do wyżywienia rodziny to mam wystarczająco dobrą prace aby ją wyżywić i do tego z możliwośćią trenowania w jej trakcie.Wychodzi na to że większość z czołówki największych maratonów świata powinno się leczyćgdyż większość z nich nigdy nie zarobi majątku na bieganiu a co do najlepszych nie znoszonych z trasy to też Pan się myli ,prosze przestudiować historie największych biegów na świecie i wtedy pisać prawde a nie jakieś tam wyssane z palca brednie.Mimo wszystko pozdrawiam.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA




Ostatnio zalogowany



 2013-08-12, 01:34
 
2013-08-12, 01:01 - johnykagwe napisał/-a:

Według pańskiej opini wygląda na to że aktualnie w Polsce każdy czołowy długodystansowiec jest tylko jakimś tam amatorszczyzną który to powinien leczyć się psychiatrycznie gdyż większość z nich biega na maxa wiem bo wielu z nich znam lub często oglądam i niejeden mdlał na mecie ale niestety nigdy nie podpisze jak Pan to mówi wielomilionowego kontraktu,ewentualnie ze sklepem obówniczym bo nie jest medalistą olimpijskim ani mistrzostw świata i tak np naszaktualnie najlepszy maratończyk i rekordzista polski Henryk Szost też nie zarabia kokosów choć był w czołowce ostatnich IO ale medalu nie zdobył choć aktualnie jest jednym z najszybszych białych w maratonie i pewnie nigdy nie podpisze takich fantastycznych kontraktów a biega często na maxa.Mam wrażenie że Pan to ze sportem to chyba naprawde nie ma nic wspólnego,no chyba że siedząc przed tv i oglądając mistrzostwa w Moskwie z chipsami i colą w ręku i przemyślając co by było gdyby.Co do wyżywienia rodziny to mam wystarczająco dobrą prace aby ją wyżywić i do tego z możliwośćią trenowania w jej trakcie.Wychodzi na to że większość z czołówki największych maratonów świata powinno się leczyćgdyż większość z nich nigdy nie zarobi majątku na bieganiu a co do najlepszych nie znoszonych z trasy to też Pan się myli ,prosze przestudiować historie największych biegów na świecie i wtedy pisać prawde a nie jakieś tam wyssane z palca brednie.Mimo wszystko pozdrawiam.
Mimo wszystko odpowiem. Jeżeli amator jest szybki i zwycięża, to nie widzę powodu, aby miał „dla mnie” biegać wolniej. Najwyraźniej Pan nie chwyta istoty sprawy. Wątek dotyczy amatorów „ścigających kostuchę”, czyli ofiar własnej ambicji, rozdymających swoje rzekome sukcesy do rozmiarów sportowej epopei. Kontakt ze specjalistą polecam nie np. panu Szostowi, tylko biegającym w trupa amatorom biegowej amatorszczyzny przebranej w liche fatałaszki zawodowstwa. Gdy pada ktoś biegający jak pan Henryk Szost, to jest wielka sprawa, bo to autentycznie klasa światowa (że bez medalu, to jedynie świadectwo jak niebotyczny poziom reprezentuje czołówka). Gdy na zawodach amatorskich pada niesyty laurów, samozwańczy osiedlowy bohater po czterdziestce, to jest po prostu śmieszne. Jeśli idzie o ssanie, to proszę już wyciągnąć palec z buzi i zaopatrzyć się w słownik. Mężczyzna w Pańskim wieku piszący m. in. słowo „który” przez „u”, to jednak mało wiarygodny partner w rozmowie. Zwłaszcza gdy się domaga uznania dla swych „rekordów”.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (50 wpisów)

Wątek wielostronicowy, wyświetlana strona :1  2  3  4  

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH




 Ostatnio zalogowani
lukasz_0
23:09
bur.an
23:04
Wojciech
22:39
wieslaw44
22:29
mariuszlo
22:24
damiano88
22:09
s0uthHipHop
21:57
Zikom
21:56
tarasekbr
21:54
kostekmar
21:50
alex
21:40
kaes
21:28
SantiaGO85
21:16
Yazomb
20:59
Lektor443
20:56
henrykchudy
20:53
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |