Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
56 / 72


2020-10-05

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Jesienne górobieganie (czytano: 663 razy)

 

Samochód wolno staczał się po kamienistej drodze na obrzeżach Porąbki, miejscu na końcu beskidzkiego świata, gdzieś ponad Jeziorem Międzybrodzkim. Jeszcze 10 minut i przedostając się przez zaporę dotrę na start przełożonego, z powodu pandemii, Górskiego Biegu Frassatiego (21,1 km). Deszcz kropi ale jest ciepło. Kiedy jednak zostawię auto u stóp kościelnej wieży i dojdę na start na terenie miejscowej szkoły z deszczu zrobi się ulewa. Start mam wyznaczony na 9:25. Zgodnie z zasadami czasów epidemii, każdy startuje pojedynczo, zgodnie z alfabetem, wyłączając najlepszych wg. górskiego rankingu. Ale na starcie okazuje się, że w praktyce wygląda to nieco inaczej i wybiegam jako jeden z ostatnich. Po przekroczeniu bramy szkolnej nagle wszyscy, znajdujący się przede mną uczestnicy zaczynają iść. Kurczę, czy ja omyłkowo wystartowałem w zawodach “nordic walking” ? Fakt. Jest pod górę (asfaltem) ale to jest pierwszy kilometr ! Sił nie powinno zabraknąć. Na asfalcie robią się kałuże, które piechurzy, nie oglądając się za siebie, omijają. Pierwsze kilkaset metrów jest to więc dla mnie slalom i częste proszenie o przepuszczenie. Jako jedyny biegnący wśród maszerujących czuję się jakbym trafił do innego świata. Jakbym zaburzył panujący tu od dawien dawna porządek. Lecz metry mijają, pojawiają się pierwsi biegnący. Etapami. Bezwiednie poddaję się ich rytmowi. Podbiegam i podchodzę jak jest trochę bardziej ciężko (choć mógłbym biec). Po 3 km pierwszy punkt z wodą, do którego....dochodzę. W tym miejscu kończy się asfalt a droga skręca w las, w stronę Gaików (818 m.n.p.m.). Reflektuję się i zaczynam biec a że teren na chwilę się wypłaszcza i tłok jakby mniejszy biegnie się całkiem dobrze. No i drzewa osłaniają nieco przed deszczem. Biegnie mi się bardzo dobrze. Rześkie, leśne powietrze, pod nogami wilgotno ale nie grząsko, momentami prześwity na dolinę. Rozpędzam się, mimo tego, że droga się wznosi. Już słyszę pokrzykiwania z punktu żywieniowego na Przegibku (663 m). To dopiero 9 km dlatego omijam punkt “korytarzem” dla niekorzystających. Wodzirej w stroju pręgowanego kota krzyczy do mnie: “Jesteś szybki ! Wygrasz to !” co pięknie “podnosi mnie na duchu”.
Po przełęczy trasa wiedzie ostro pod górę. Przez chwilę idę (jest stromo) i wymieniam uwagi z innymi. Jest znowu spora liczba piechurów w zasięgi wzroku. Ale widzę, że przede mną jeden z uczestników podbiega. Zatem dlaczego ja nie podbiegam ? Zrywam się i okazuje się, że nie jest tak bardzo stromo, żeby trzeba było iść, doganiam biegacza i omijam piechurów, którzy zagrzewają mnie do utrzymania tempa. Teraz najtrudniejszy odcinek. Tutaj biec się nie da. Trzeba się wspinać a czasem nawet użyć rąk. Ale nie trwa to długo. Już za moment Sokołówka (858 m) i ostry, długi zbieg. Tego bałem się najbardziej, pamiętając wywrotki w Górach Stołowych i ostatnie, kamieniste zbocza w Gorcach. Tym bardziej, że dopiero co przestało padać. Ale jest nieźle. Może też to, że nie zmęczyłem się specjalnie pod górę powoduje, że pokonuję ten odcinek szybko (choć są i szybsi ;-) Po zbiegu trasa prowadzi znowu ostro w górę. Tym razem to właściwe podejście pod Magurkę Wilkowicką (909 m). Biegnę lub szybko podchodzę. Tym razem wiem, że nie ma w tym żadnego oszczędzania się (nawet nieświadomego). To już ponad połowa trasy. To co pozostało w większości prowadzi w dół. I jest Magurka. Punkt odżywczy za mgłą. Tylko żel z ręki wolontariusza (przyniosę ze sobą na metę), łyk wody z bukłaka na plecach i pytanie: czy jest możliwe abym zbliżył się do granicy 2h na mecie ? Nie. Straciłem tą szansę na początku biegu. Teraz granią wśród drzew pokonuję mokry odcinek między Magurką a Czuplem (933 m). Jeszcze jedno wzniesienie, kilku podchodzących biegaczy, kolejne. Dziewczyny krzyczą: “Leć” i ustępują drogi. No to lecę ;-) Ostatnia, najwyższa, góra, którą łatwo przegapić, a za nią “najtrudniejszy fragment biegu” jak ostrzegano w informatorze. “Bardzo trudny technicznie, kamienisty, czterokilometrowy zbieg do Międzybrodzia”. I faktycznie jest stromo, jest trochę kamieni ale nijak to się ma do zbiegów z Lubania i Szczelińca (albo Błędnych Skał). No i tutaj nogi nie są tak zmęczone. A może ja już tak doświadczony jestem ;-) Śmigam zatem w dół w przyzwoitym tempie i omijam osoby, które się boją bardziej ode mnie. Daleko jeszcze ?- pytam strażników leśnych; “Kilometr”. I wkrótce widzę zza drzew dachy pierwszych zabudowań. I słyszę ciężki oddech za plecami. Ktoś się zbliża. Wybiegam na równy asfalt i “rzucam” pozostałe siły na dobieg do mety. Budynek szkoły, remiza, wąska ścieżka wzdłuż kanału i plac przy jeziorze z metą (och jakże tu jest przyjemnie kiedy świeci słońce). Mijam linię mety samotnie pomiędzy osobami, które wystartowały ładnych kilka, kilkanaście minut przede mną. Liczy się jednak czas netto: 2:04:57 co daje mi 31 miejsce. Cóż, zmęczenie jest umiarkowane. Pokonanie trasy poniżej 2h a nawet szybciej było jak najbardziej realne ale cieszę się chwilą, pięknym “okolicznościami przyrody”, dobrym zbieganiem i brakiem kontuzji. Jeszcze dwa dni w Beskidzie Niskim i Beskidzie Żywieckim. Zatem trzeba to jak najlepiej wykorzystać !

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
aro
00:06
perdek
23:15
lachu
22:57
Stonechip
22:46
zeton
22:43
kasar
22:39
żabka
22:09
Citos
22:05
lordedward
22:05
Krzysiek_biega
21:08
rolkarz
21:00
INVEST
20:54
skuzik
20:48
kostekmar
20:41
Januszz
20:33
mario73
20:24
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |