Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
46 / 72


2019-04-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
PFAND (czytano: 587 razy)

 

Trzydziesty kilometr, na zegarku 4:52. Co jest, u licha, tak wolno ? Przyspieszam: 4:45, 3:43...zaraz, zaraz...ile ? Spoglądam raz jeszcze: 3:43. Na 30 kilometrze ! To za szybko, zwalniam tempo i kończę kilometr z czasem 4:00. To najszybszy km dzisiaj. Biegnie mi się świetnie. Nigdy w tym momencie nie osiągałem takiej „prędkości”. Po 30 km-2:05:05. Myślę sobie: „Nie schrzań tego, człowieku. To tylko 50-51 minut do mety ! Z twoim doświadczeniem, 28 przebytych maratonów, to nie może się nie udać !”. Wierzyłem w to głęboko, wiedziałem że jest w zasięgu ręki, zapomniałem jednak, że jest jeszcze PFAND.
Przygotowania były wielotygodniowe i nużące. Najpierw najdłuższe od lat rozbieganie, powolne wchodzenie w obciążenia.Jeden, poważny, start kontrolny, sześć tygodni przed maratonem (Wiązowna), potem coraz intensywniej, bez kontuzji, waga sama się regulowała, starałem się dbać o regenerację. Wreszcie wyjazd.
We dwóch, samochodem 700 km, cały czas autostradą, dwa dni przed maratonem.
I tu zaczęły się „perturbacje”. Koło Poznania samochód zbuntował się ostatecznie, kolega musiał wrócić, a ja, rozpocząłem pociągowo-autobusowo-kolejkową eskapadę na przedmieścia Hannoveru. Podróż trwała, w sumie, piętnaście godzin.
No ale przecież te 15 godzin nie może zepsuć czteromiesięcznych przygotowań !
Następnego dnia wstanę późno, nie będę wchodził na żadną wieżę (najwyżej wjadę), nie będę się szwendał po mieście. Pakiet, najbliższe muzeum, pasta party (we własnym zakresie) i odpoczywać. Chociaż wiadomo, że ostatnia, przedmaratońska noc nigdy przespana w całości nie jest.
Maraton w Hannoverze wybrałem starannie. Miało być nie za ciepło, płasko i profesjonalnie. Tak jak we Frankfurcie i Hamburgu, gdzie poprzednio „łamałem” 3h.
Teraz celem było < 2:58.
Stanąłem jednak na starcie pełen obaw. No bo, czy nie jestem zbyt zmęczony przygotowaniami? W jakiej jestem formie, od ostatniego maratonu minęło przeszło 5 m-cy, a Wiązowna „nie wyszła” tak jak chciałem ?
Ale nie zmieniam taktyki. Jestem w strefie <3:00, tuż za elitą, wśród której Karolina Nadolska. Stanie ona dzisiaj na podium ze znakomitym 2:27.Rozglądam się za polskimi imionami na numerach startowych. W Hannoverze mieszka sporo Polaków, spotykałem ich wcześniej w muzeum i na stacji kolejowej (nie byli to przyjezdni). W końcu odnajduję, nieco starszy ode mnie jegomość i dziewczyna. Zwracam się do Joanny: „Cześć, na ile biegniesz ?” Ale okazuje się, że Joanna polskie ma tylko imię. Ojciec, z silnym, niemieckim akcentem informuje, że córka nie mówi po polsku i pyta jak się po polsku życzy się udanego biegu. Słychać, że z polskim rzadko ma do czynienia. „Na ile biegniecie ?”, „Pięć godzin”. Życzę powodzenia i zastanawiam się: „Co, u licha, robicie w strefie < 3 h?”. Za chwilę przygląda mi się jakiś biegacz. Na numerze imię Piotr. Zaczepia mnie, tak jest z Polski, ale mieszka w Niemczech. Pochodzi z Wybrzeża, ale mocne, niemieckie „zacięcie” zdradza, że jest za granicą od dawna. „Wiesz, że biegnie Arne Gabius ?” Wiem. Łamie 3h (po raz pierwszy),a właściwie 2:58. Postanawiamy trzymać się razem. Czyżbym miał swojego, osobistego pacemakera (i vice versa)?
Ustalamy tempo na 4:10 i ruszamy spod okazałego Ratusza, potem przy Maschpark i obok Sprengel Museum (imponujące muzeum sztuki nowoczesnej, które odwiedziłem dzień wcześniej) i wzdłuż urokliwego jeziora na południe. Kolega jest zachwycony. Cały czas dopowiada, pyta, podaje tempo, zagaduje. Odpowiadam zdawkowo, wysuwam się przed niego. Biegniemy w grupie. Jest chłodno (ok.10*C), lekki wiaterek. Hamuję nogi, bo kolega krzyczy: „Za szybko, 4:08”. Kiedy skręcamy znad jeziora, a potem zawracamy w stronę centrum, przestaję go słyszeć. Dookoła za to mnóstwo, żywo reagującej publiczności. Krzyczą moje imię z numeru startowego lub „Marco” wydrukowane na koszulce. Czuję się wyśmienicie. 10 km w 41:29. Biegnę sam przez centrum. Dzięki temu, że maraton kilka razy ”wraca” do serca miasta, gdzie gromadzi się coraz więcej ludzi, dostaję wciąż nowy impuls i podbijam tempo. Podbijają je również dosyć gęsto rozlokowane zespoły dudniąco-śpiewające. Podoba mi się ten Hannover :-) I niesie mnie jak na skrzydłach do półmetka: 1:27:07 czyli średnia, dokładnie 4:09 ! Próbuję przyśpieszyć ale robi się coraz cieplej. Szukam cienia w parku i zwalniam do 4:15-4:16. Jak je utrzymam będzie i tak znakomicie. Tak jest przez 8 km i nadchodzi 30 km, na którym „dzieje się” 4:00 i sądzę, że nic nie jest mnie w stanie zatrzymać. Ale, ale przecież jest jeszcze PFAND ! PFAND to opłata recyclingowa doliczana do każdego opakowania z napojem (czy to puszka, czy butelka szklana, czy plastikowa). Zaskoczył mnie przy pierwszych zakupach, kiedy wyniósł więcej niż puszka coli. Zaskoczył mnie również na trasie maratonu, chociaż się go spodziewałem i wydawało się, że jestem przygotowany. Jednak ten PFAND, dodatkowa opłata jaką wystawił Hannover tego dnia, była ponad moje siły. Dosłownie...
Od 31 km zwalniam do ponad 4:20, od 34 km - do ponad 4:40, a na 35 km łapią mnie dreszcze. Słońce niepostrzeżenie rozświetliło się na bezchmurnym niebie do 19-20*C a ja takiej temperatury nie toleruję. Od 35 km jest to walka, żeby nie stanąć. I to mimo że na każdym punkcie (co 2,5 km) jest woda do ust, na kark i pod czapkę. Poprostuniemogę. A wiem, że mam zapas czasowy. Mimotonienogę. Na 37, może 38 km słyszę głos kolegi z tyłu: „Jestem”. „To leć, zrobisz To, masz dużą szansę”, „Weź wodę”- znów z mocnym, niemieckim akcentem i oddala się. Ale nie za daleko i nie za szybko...a balonik z 3:00 jeszcze mnie przecież nie minął. Jeszcze raz gorący doping wzywa do walki. Nie wypada przystanąć, maszerować. Już tabliczka z 40 km. Ile ? 2:50:coś tam. To jakbym tak przyspieszył to może poniżej tej trójki...ale nie jestem w stanie. PFAND jest zbyt wysoki. Widząc w oddali metę przy Ratuszu zdobywam się jeszcze na 4:30 na ostatnim km ale czas, który tam widnieje nie pozostawia złudzeń: 3:01:23. No kurczę, zły jestem, mimo że czas jest naprawdę niezły ale gdyby nie ten mój Hannoverski PFAND na początku kwietnia, to byłoby naprawdę znakomicie. Miasto wystawiło mi rachunek, swoiste klimatyczne, ale nie będę wspominał źle tego wyjazdu i tego biegu - myślę spacerując następnego dnia po ogrodach Herrenhauser Garten (bo Hannover to naprawdę zielone miasto). Od bardzo dawna nie czułem się podczas biegu tak dobrze, tak długo więc tli się we mnie nadzieja na nową życiówkę. Wciąż będę próbował !

PS: Kolega „połamał” trójkę, przybiegł w 2:59:15.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2019-04-11,09:35): Kaucja niemiła, ale wynik super :) Najważniejsze, że Hanower zdobyty :)
Marco7776 (2019-04-11,22:41): Dzięki Pawle :-) Z czasem na pewno bardziej go docenię ;-)







 Ostatnio zalogowani
rsova
08:38
dejwid13
08:36
INVEST
08:33
Dana M
08:33
cinekmal
08:28
andbo
08:07
platat
08:02
mariuszkurlej1968@gmail.c
07:54
Jarosław Szajewski
07:39
Brytan65
06:56
Admin
06:53
StaryCop
06:43
pbest
06:41
Kmicic
06:38
bobparis
05:54
kamay
05:53
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |