Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
293 / 338


2017-06-20

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
czerwcowa aberracja biegowa (czytano: 1253 razy)

 

Jestem z pokolenia wychowanego na klimacie lat 80ych, gdzie królowała różnorodność z jakąś taką nutką romantyzmu i szaleństwa, w przeciwieństwie do dzisiejszego ekshibicjonizmu i szmalcownictwa. Ironią losu obecnych lat jest znak MTV, który z muzyką niewiele ma już wspólnego, podobnie jak Nokia, która zaczynała jako wiodący producent gumowych kaloszy, a potentatem stając się w branży elektronicznej... chociaż i tak już niewiele z tego zostało ;)

Odnośnie nutki to stąd chyba uwielbiam ciągotki w kierunku melodyjnych motywów syntezatorów, które czasem dodają uroku na początku jakiegoś losowego utworka w losowych listach na JuTubie, a zarazem melodyjne szarpanie drutów na gitarze również u znanych i wielkich z tamtego okresu kapel (Queen, Dire Straits, U2, Pink Floyd..).


Ostatnie tygodnie mojego biegania to epopeja nurkującej formy i doznań biegowych niczym Titanic w stronę dna. Nie pomagały żadne emocjonalne podrygi muzycznych klimatów i rejonów z tym związanych - czyli krótki epizod w Berlinie, czy takie po prostu zwykłe bez napalania bieganie w Nowej Soli.
Po prostu od kwietnia wszystko ciągnie mnie w dół, jakbym był uwiązany jakąś kulą u nogi, albo pchał wózek wielkości wywrotki w kierunku kasy w supermarkecie.
Czy ja naprawdę aż tyle zakupów po drodze narobiłem, żeby doznać prawie bankructwa przed kasą... a lato w pełni. Jak żyć, Panie Premierze, u pardon, Pani Premier? :)

Kwintesencyjne oklapnięcie uszka było w Nowej Soli.
Było ciepło, fakt, ale takiej padaki fizycznej nie miałem od dawna i miałem wręcz podejrzenie, że coś z anemią związanego powraca.
W środę po biegu wybrałem się oddać krew do badania - morfologia, elektrolity, jakieś inne duperele, żelazo, ferrytyna i po raz pierwszy kinaza fosfokreatynowa (CK) czy jakoś tak. Aż sam nie wiem, czemu te badania robiłem ostatnio... w październiku.

Po Nowej Soli stwierdziłem, że muszę coś zmienić. Czułem się z jednej strony zajechany, ale wyniki badania krwi tego nie potwierdziły.
Morfologia wszystko w normie. Hemoglobina (taka sytuacja... ;)) niżej, niż rok temu, ale w normie. Podobnie żelazo z ferrytyną również niższe, ale też w normie. Kinaza Fosfokreatynowa 142 przy normach 39-308, więc również w normie, a to przy zajechaniu powinno pikować do góry.

Mięśnie jednak swoje, a silnik swoje. Po połówce potrafiłem następnego dnia bryknąć na luzaku 16km, dokręcając na kolarzówie popołudniu 60km.
Na niskiej intensywności mógłbym niczym Tarpan wyskoczyć na pole, zaorać dla pięknej pani grządki i wyskoczyć jeszcze na lody podczas wycieczki po rubieżach ;)

Zmiany... potrzebuję zmian, aby po prostu nie uklęknąć kiedyś.
Jestem amatorem, dobra, podrośniętym już nastolatem, bieganie i nie tylko ma mi sprawiać frajdę. Nie walczę już o Igrzyska, więc nie mogę popadać w jakieś ekstremum.
To, co mnie rok temu, czy na zimę budowało mi formę w obecnym stanie zaczęło mnie wręcz topić. Długie i szybkie wybiegania robione na zmęczeniu zaorały mnie.
Postanowiłem więc po Nowej Soli odpuścić wszelkie tego typu akcje.

Nie chciałem też robić przerwy, którą chyba powinno się zrobić w takich przypadkach, ale przecież jest lato! halo... 6 miesięcy tęsknoty do takiej pogody i kiedy przychodzi ten czas miałbym nic nie robić? ;) nie da się.
Dodatkowo jeszcze w planie był start w Nocnym Półmaratonie we Wrocławiu, a odpuścić nie chciałem :)
Najgorsze co można zrobić to nic nie zrobić. Usiąść, położyć się i czekać? kiedyś tak zrobiłem i nie wiedzieć kiedy pół roku mi prawie uciekło. Szkoda życia i czasu! :)
Rod Stewart (taki jegomość z dziwnym głosem) śpiewał kiedyś (Young Turks), że:

We got just one shot of life, lets take it while were still not afraid
Because life is so brief and time is a thief when you`re undecided.
And like a fistful of sand, it can slip right through your hands.


w skrócie chodzi o to, że mamy jeden strzał życia, trzeba je chwycić, póki się nie boimy. Życie jest krótkie, a czas ucieka kiedy jesteś niezdecydowany jak garść piasku przecieka przez palce.

Nie robiłem więc żadnej przerwy, niejako wręcz starając się uciec od tego wszystkiego wsiadając na rower i luźno sobie pędząc przed siebie.
Krótkie spokojne wybiegania na złapanie świeżości rzecz jasna były, ale z akcentów postanowiłem wszystko rzucić na rzecz krótkich odcinków.

Tydzień po połówce w Nowej Soli i w zasadzie delikatnym bieganiu, wybrałem się w sobotę na stadion pośmigać 200tki. Było ciepło, ale przecież jest lato, Pani Kierowniczko, więc musi być ciepło. Obkleiłem sutki, wskoczyłem w spodenki startowe, koszulka startowa i buty startowe, no i pognałem na stadion.
Po rozgrzewce zrzuciłem koszulkę na bok... co okrążenie budziłem zdziwienie wśród okolicznej młodzieży, zapewne chyba za sprawą zaplastrowanych sutków, bo chyba nie prędkości ;)
Prędkości jednak były spore. 200 metrów gazu wydaje się krótkie, ale kolejne 200 metrów truchtu wydaje się kurczącą się granicą, która przypomina bardziej zbliżanie się do klifu, niż tak zwany odpoczynek, tudzież ówdzie uspokojenie.
Tego dnia biegałem naprawdę ostro, wszystkie odcinki w granicy 35 sekund. Po 5 serii trucht był już niewystarczający, więc postanowiłem nie zwalniać, tylko wydłużyć przerwę na chwilę postoju i łapanie oddechu.
Jeju, jaki byłem dumny z siebie... jak robiąc 8 serię i złapanie czasu chyba 35 sekund tak sobie przypomniałem plan Darka Kaczmarskiego z jakiegoś portalu (magazyn bieganie chyba), który pisał, żeby robić takie dwusetki po 39 sekund dla osoby, która przygotowuje się na 1:22 w półmaratonie.
Fakt, prędkość jakąś tam mam, jak na mój poziom... tak sobie pomyślałem, ale na 9 serii dwa tory obok latał młodzian, który nie dość, że później wystartował, to mnie pyknął o parę dobrych sekund na mecie. Zrobiłem 10 serię i jako starszy leszcz zmyłem się do domu, bo siara ;)

Anyway ten trening pokazał mi, w czym jest problem. Krótkie odcinki wychodzą mi w miarę okay, ale nie ma mocy na rozkręcenie silnika na długich dystansach.
Takie krótkie odcinki miały mnie odmulić, zmienić, wyciągnąć niejako z zapaści i podmęczenia.

W tygodniu powtórzyłem ten trening, ale już nieco wolniej, aby dotrwać do końca bez wydłużania przerwy. Zresztą moje 10 serii po około 37 sekund to chyba i tak za szybko, jak na mój obecny poziom. Z drugiej strony nie było niejako czasu na urozmaicenia w postaci dłuższych odcinków - nie chciałem się znowu dobić... bo na weekend pojawiła się opcja biegu przełajowego na 10km w Drzonkowie po terenach obok ośrodka. Lasy i pola tam są fajne, więc pomyślałem sobie, że wystartuje tak sobie.
Starty w bieganiu to kwintesencja - nawet najgorsze zawody... to najlepszy trening. Lubię biegać samemu z sobą, ale brykanie wśród ludzi zawsze mnie jakoś pozytywnie ładuje, jeśli się nadmiarowo nie napalam na wynik ;)

W środę więc zrobiłem znowu 200tki (10x), w czwartek spokojne rozbieganie z szybszym kilosem w środku na ulicy i tyle.
W sobotę popołudniu start. Jechałem tam tylko z jednym celem - chciałem usłyszeć syntezatory w duszy, a na koniec poczuć dreszczyk emocji, niczym na koncercie Depeche Mode, czy U2.
Mocy nie było, ale jakiejś tragedii również. Przełaj ciężko porównywać z asfaltem, ale średnia z całości 4:06 min/km na ponad 9km trasie ujdzie.

Nie mam siły rozkręcać się na tętno powyżej 162 i wyżej. Nie wiem, jakaś blokada mnie dopadła i próby walki nijak tu są pomocne. Po prostu do pewnego momentu mogę biec szybko, następuje jednak nagle taki moment, w którym wyłącza się elektrownia i koniec. Mogę biec, ale już dużo wolniej.
Bieg w Drzonkowie był na dwóch pętlach. Pierwsza była jeszcze w miarę jeśli chodzi o wrażenia, ale druga, kiedy wylazłem już powyżej tej strefy to masakiera. Końcówkę dobijałem już do 170, jednak czułem się fatalnie.

Z rok, dwa temu, nie mówiąc już o dalej wstecz, to na tym pułapie biegałem dwójeczki i trójeczki, podobnie o krossach. Obecnie jest kaplica... nie wiem jak z tego wyjść.
Kiedyś, kiedy potrafiłem do lasu pobiec i zaorać się na górkach, potrafiłem dobijać do HRMax (około 187) na mega podbiegach. Teraz mam traumę na długim podbiegu, kiedy wychodzę powyżej 165. Niedawno przeleciałem się po Wzgórzach Piastowskich, wskoczyłem na długi prawie 3 kilometrowy podbieg, który kończy się masakrycznie stromym podbiegiem z płyt w okolicach pewnej poniemieckiej Wieży (Bismarcka). Tam jak pod koniec dokręciłem z intensywnością i wkręciłem się na 172-174 na sam koniec, to myślałem, że się położę i zadzwonię na cmentarz ;)
To było w poniedziałek, przed Drzonkowem.

Po Drzonkowie, mając tydzień do półmaratonu we Wro również nie kombinowałem. Co prawda w niedzielę również mnie wyciągnęło samoistnie na spokojne bieganie do spokojnego lasu, zamyślając się zrobiłem 16km. Popołudniu pogoda idealna i znowu mnie na kolarzówę wzięło (znowu 60km). Nie szalałem, wszystko poniżej 130HR.

W tygodniu sauna, potem bardzo spokojny crossik (Parszywa 12 w grupie), w środę znowu 200tki pod wiatr na stadionie (wszystko po około 38-39s), w czwartek bardzo spokojne rozbieganie nieco dłuższe rozbieganie z 5 rytmami w środku i tyle.



Do Wrocka jechałem z planem, żeby nie przegiąć. Nie chciałem znowu po 3-4km doznać ściany, więc... o ironio, postanowiłem polecieć początek na luzie, a później się zobaczy ;)
Różnica taka, że rok temu byłem z 10-15s szybszy :)


Rozgrzewka na tartanie na kortach do gry, dla pewności WC i do stref. Sporu tłok, niestety nie dopchałem się bliżej, a obok mnie niestety ludzie, którzy rozmawiali o 1:35-1:40.
Inna sprawa, że znowu mnie zdziwiło, jak rok temu, że zające na 1:30 stoją przy Elicie.

Po starcie był chaos... taki biblijny wręcz chaos. Jedni na siłę chcieli jak najszybciej wystartować i zapewne gonić zające, a drudzy... spokojniutko sobie brykali. Tylko czemu ustawili się na początku w takim razie, do cholery? :>
Pierwszy kilos to średnio fajne zjawisko... trochę ciemno, wąsko i tłum. Uważałem jak mogłem i wyprzedzałem jak mogłem bez szarpania.
Pierwszy km 4:15 trochę wolno, ale bez dramatu.

Plan, jaki sobie założyłem bazując na ostatnich podrygach, że początek mam polecieć po około 4:05 i zobaczyć co się będzie działo.
No, ale, że działo to armata, więc się wszystko poarmaciło.

Pierwszy kilos wolniejszy, na drugim jakoś samo z siebie 3:57. Zaciągnąłem ręczny i zwolniłem. Miałem niepokojący luz, aż wyłem z tego powodu, ale mega cholernie bałem się powtórki z Berlina czy Nowej Soli, gdzie mnie ścięło odpowiednio na 8km i 4km.

Trzeci kilos już luźniej, chociaż dogoniłem grupkę na 1:30 i trochę się musiałem nakrzyczeć, aby ich wyprzedzić. Potem było luźniej i kolejne zdziwienie, jak kilometr dalej napotkałem na kolejną grupkę 1:30 :))))))
Nie wiem jaki był plan, ale jak za rok wystartuję znowu we Wro, jak znowu zobaczę zająców na 1:30 za elitą to nie wiem co zrobię:P

Trzeci 4:05, potem 4:01, 4:00.
Szósty i siódmy kilos to spokojna prosta, niby bez ekscesów 4:08, 4:07. Potem pojawiła się kostka brukowa, na której jak zwykle trochę straciłem rytm, ale i obserwowałem siebie niejako z boku.
Nie było traumy znanej z Nowej Soli, czy Berlina, wyraźnie spokojniej biegłem.

Tętno w ogóle fajna sprawa przez cały bieg prawie linia prosta od 2.5km do prawie końca w okolicach 155. Jeju... na jesień, czy wiosnę latałem na tym pułapie Drugie Zakresy w tempie maratonu... w sumie tempo podobne było tym razem, tylko że to półmaraton.

Na pierwszym wodopoju zrobiłem kardynalny błąd, który niejako położył mi drugą część. Nie wiem który to był kilometr, chyba 5 czy 6, gdzie chwyciłem nie wodę, ale izotonik.
Ten izotonik z punktu dziwnie smakował... i niestety zaczął mi mieszać w bebechach. Pomruki miałem już jakoś od 9 kilosa, ale to takie delikatne... niestety co kilometr sytuacja się trochę mocno zaczęła rozwijać.

Do dychy tempo oscylowało wokół 4:02-05

11km jakiś szybszy był, ale to chyba GPS trochę nie tak poleciał na jakimś zakręcie, bo 3:54 w ogóle nie poczułem. Fakt, że wyprzedzałem od początku mega. Dziwiłem się wręcz, bo takie wyprzedzanie to tylko Panie Dzieju na zachodzie w tłumie bywa ;)

11 i pół kilosa wyjąłem rozwodniony żel Enervita, odkręciłem i wypiłem połowę, po chwili kolejna część. Niestety 12 i 14km pojawiło się lekkie parcie na WC. W zasadzie mimo, iż nie dyszałem jakoś mega, to nie za bardzo mogłem jakoś dokręcać z tempem.
Zabawne, ale jakoś na 7-8km przypomniał mi się jeden bieg - dyszka z Nowego Tomyśla wieku temu, gdzie wtedy wymyśliłem, że jak zaczynam używać pośladków, to biegnę inaczej, szybciej, lepiej ;)

Faktycznie, ale miałem wrażenie, że zbytnio starałem się pochylać do przodu, więc od tego 7-8km prostowałem się jak Majkel Dżonson, starając się jakoś bardziej technicznie biec... o ile to można nazwać techniką te moje człapanie na koślawych girach ;)

Przed 18 km było mega i to podwójnie. Raz, że trochę pod wzniesienie było i asfalt nie bardzo fajny pod stopami, lekko wykręcający nogi, a Dwa to to, że był zajebiaszczy punkt dopingu.
Muza łupała jak na koncercie, lasery jakieś, dym... świetna sprawa! Studenci to potrafią się jednak bawić ;)

Ostatnie kilosy, w zasadzie od 18km to już bieg co jakiś czas z zaciskaniem... nie było jak dokręcić i się sponiewierać, żeby nie zrobić awarii :)
Moc zresztą również już nie tak, świeżość uleciała, mięśniowo już zmęczony trochę byłem, tempo w okolicach 4:00 i poniżej.

Wedle GPS co piątka to prawie szybciej
20:20, 20:25, 20:06, 20:08
ale... z pomiarów datasportu jest jeszcze lepiej :)
20:30, 20:24, 20:26, 20:20

no w mordę jeża - wszystko równe

dobieg do stadionu już nie miałem jak podkręcać, żeby nie zaliczyć WC, ale na ostatniej prostej przed rondem skręcającym w kierunku stadionu, którego było widać dzięki zapalonym Luksom z daleka... zacisnąłem poślady i depnąłem do przodu. Od ronda i stadion to przelot husarii w moim wykonaniu ;)
aczkolwiek jak zobaczyłem filmik z mety, to wyglądam tam, jak jakiś rozbrykany truchtający Ikarus. No ale najważniejsze są odczucia w środku ;)

Ostatecznie wybrykałem czas 1:25:53, zająłem 280 lokatę na prawie 9900 ludków.
Średnie tętno 154... prawie jak na maratonie.


Za metą chwilę odsapnąłem, wziąłem butelkę izo, zjadłem banana, wypiłem gorącą herbę i spędziłem 10 minut w ToiToi.
Nie wiem co mi popsuło bebechy... czy galaretka energetyczna enervita spożyta godzinę przed, która nigdy nie robiła problemów od wieków? wątpię...
Żel również nigdy nie robił problemów. Nie jadłem nic szczególnego, a bułka z miodem przed 16tą tym bardziej nie miała prawa tu nic namieszać.

Męczyły mnie bebechy do połowy niedzieli, więc obstawiam, że to izo było nie halo dla mnie. Pożyjemy i zobaczymy


Start pod pełną kontrolą bez orania od początku, wszak nie było podstaw i formy na takie coś, ale jestem w miarę zadowolony, bo jakby ruszało się wszystko z zapaści w kierunku światełka tunelu.
W porównaniu do padaki w Nowej Soli i Berlinie, gdzie co prawda grzało, tu było chłodniej, deszczyk na początku, jednak było trochę duszno i tak. Nie było źle.


Czeka mnie remont z treningami, bo coś muszę pozmieniać, pewne rzeczy pewnie ograniczyć, a może po prostu odpocząć i nabrać siły na jesień.
Jak tu odpoczywać, kiedy lato w pełni? buty same biegają po domu, a rower z premedytacją zagradza drogę pomiędzy kuchnią a drzwiami wyjściowymi? :)


Żeby było śmieszniej, to przewinął mi się pomysł wystartowania w jakimś ultra na tak zwane wakacje, to mógłby być ciekawy element przy lajtowym podejściu pod jesień, ale z drugiej strony może być gwoździem do zajezdni ;)
Trzeba jednak wymyślić i obrać jakiś cel, bo zaraz lato minie, nastanie wrzesień, piździernik i tyle z planów...


Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2017-06-21,09:05): to już teraz nie wiem, czy w końcu się starzejesz i słabniesz czy jednak są to tylko omamy, które co jakiś czas Cię dopadają :)
snipster (2017-06-21,10:08): omamy młodzieńczości, Paulo ;) sytuacja jednak nie jest oczywista... zresztą jak zawsze :)







 Ostatnio zalogowani
frytek
02:10
zmierzymyczas.pl
01:00
piotrpieklo
00:32
lordedward
23:36
orzelek
23:20
kaes
23:10
kos 88
22:56
Gregorius
22:55
Fredo
22:52
Lektor443
22:46
farba
22:43
rdz86
22:43
lachu
22:38
soniksoniks
22:29
benfika
22:12
rolkarz
22:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |