Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
289 / 338


2017-04-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
kwiecień plecień (czytano: 741 razy)

 

Bieganie to nie tylko endorfiny, ale też ich braki. Po maratonie zawsze mam zjazd mentalny i humory.
Napełniona do połowy szklanka nie zawsze da się rozłożyć na dwa przypadki - w połowie pełna - w połowie pusta - ale również jest coś pomiędzy, co skłania do przemyśleń "co dalej z tą połową? ile tę połowę będę musiał nieść?".

Podobno światło nie istnieje bez cienia, tak samo jak dzień bez nocy, dobro bez zła, itd.
Przez trzy-czwarte mojego ostatniego maratonu krążyło mi po głowie słynne powiedzenie z albumu Pink Floydów:
"nie ma ciemnej strony księżyca, w rzeczywistości cały jest ciemny. Jedyna rzecz która sprawia, że widzimy jasną - jest słońce".
Moje słońce, mimo iż przypiekało z góry, wtedy, w tamtym momencie było daleko po zachodzie. Mimo tryliarda pytań na wzór "czemu?" przewijały się te, które czasem poruszały coś jeszcze.
Pamiętam jak mijałem jakiegoś starszego siwego jegomościa i pamiętam jak wtedy doznałem szoku wymieszanego niczym drin filmowego Dżejmsa, ze spokojną myślą.
Pierwsza to taka, że mimo wieku, na jaki czas przede mną ten jegomość musiał lecieć, że ja, mimo sporej ściany go dopadłem, a druga to taka, że ten jegomość był okazem wyluzowania i spokoju, niczym tafla wody na jeziorze.
Po prostu sobie truchtał z delikatnym uśmiechem mając w tyłku jakąś tam ścianę. Wyglądał, jakby delektował się tą chwilą.
W tej chwili zazdrościłem mu tego wszystkiego, bo u mnie wrażenia były raczej mocno wątpliwe na pograniczu "sensu życia wg Briana".

Mój księżyc i jego księżyc był taki sam, lecz on widział w tym słońce, ja tylko ciemność.
Z tym wiąże się druga myśl, ale o tym za chwilę.


Po maratonie zawsze doznaje odrzucenia, albo raczej porzucenia, gdzie brakuje mi jednak tego specyficznego maltretowania maratońskiego - stąd zapewne te słynne hasło "to kiedy następny?" ;)
Uczucie znane po powrocie z jakiś wakacji, fajnych wycieczek, tudzież fajnego sexu, wyjścia z kina po fajnym filmie, ewentualnie po jakimś meczu. Koniec, finito, niente. Znowu trzeba tyle czekać...

Na dodatek teraz, kiedy był totalny fakap i jazda po krawędzi, a w zasadzie poza krawędzią... pojawiają się inne pytania.
Co i czy zrobiłem źle? oczywiście mam w pamięci jazdy z ósemką, antybiotykami, prochami i tak dalej... jednak gdzieś tam w tyle tli się ziarno.
Czuję się niczym w Incepcji, jak po wybudzeniu ze snu, że to nie mój świat realny. Chcę wrócić z powrotem do snu, gdzie śmigam, brykam... brejkam wszystkie rule ;)


Kilka dni luzu od biegania, oraz kilka luźnych i krótkich wybiegań po lesie trochę mnie nastawiły. Widok wiewióry skaczącej po drzewie, świergol ptasiorów i delikatne słońce zawsze jest smerfastyczne, ale...
Ale może to jest dobry czas, aby coś zmienić w swoim bieganiu?
Tylko co, jak, na co, dlaczego, po co? :)

Nie wiem, może widok białego czegoś spadającego z nieba na ziemię tak na mnie działa :)
W lany poniedziałek wybiegłem z domu przy lekkim słońcu, w środku biegania, w lesie padał na mnie lekki grad, kończyłem znowu przy lekkim słońcu.
Dolegliwości po usunięciu zęba mądrości powoli się prostują w szczenie dolnej, nerwobóle coraz mniejsze... jednak zaczyna mi ostro buzować inna ósemka - w górnej szczenie (ukryta w dziąśle), która napiera na siódemkę, która świruje raz z nadwrażliwością na zimno, raz na ciepło, a raz na nic, tylko opuchlizna. Powoli mnie to dołuje, bo ciągnie się to jak guma z majtek w podstawówie. Co załatwię jedno, to pojawia się inne.


Po cichu skromnie sobie myślałem o powrocie do Krakowa, aby wyrównać przy okazji stare, mocno rozdrapane rachunki z maratonem. 3 tygle po może i by było coś z tego wszystkiego, ale niestety poziom chemikaliów we krwi mam podobny do butów Asicsa Noosa, które już mocno wybiegane są i nadają się jedynie do robótek remontowych. Stoją więc te buciksy na wejściu do kuchni i czasem idąc wieczorem, czy w nocy - przy zgaszonym świetle - kątem oka widzę jak te buty się świecą. Mam wrażenie, że moje oczy świecą się podobnie w ciemnościach :)
Z Krakowa lipton nic nie będzie. Pojawił się nowy plan - Salzburg na początku maja, ale i on raczej odpadnie jeśli górna ósemka rozkręci się na całego.


Wciąż mam w pamięci jak fajnie się biega, kiedy nic nie dolega, nic nie przeszkadza. Kręcąca się łyda, słodka zadyszka w płucach, ociekający pot po tyłku i czole... cokolwiek nie jest przeszkodą wtedy. Istnieje tylko ja i moja przestrzeń wokół.
Obecnie trochę jestem w nicości, ale jeszcze jakoś mogę sobie spokojnie biegać, więc nie jest jeszcze tak źle.
A na ściganie... przyjdzie chyba właściwy czas :)



Aloha
pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Jarek42 (2017-04-19,13:24): Człowiek nie wie jakie ma szczęście, że jest zdrowy i zdrowo może biegać, dopóki go coś nie dopadnie.
zbyfek (2017-04-22,10:26): Dlaczego nie podejmujesz drugiego podejścia ,jak maż kilometry wybiegane.
snipster (2017-04-22,20:04): Zbigniew, lecę dalej na prochach przeciwbólowych i przeciwzapalnych (Nimesil), oraz przy okazji namierzam i wyjaśniam problem z zębami... przeszedłem kolejny zabieg, kolejny wkrótce. Nie mam sił na szybkie bieganie, ani kondycji. Biega mi się podobnie jak przy anemii, czasem nawet gorzej jakbym biegł z przyczepioną oponą... wątrobę, nerki i bebechy mam mocno dociążone przez prochy, więc szarpanie się teraz na kolejny maraton mija się z celem. Jak wyjdę na prostą, a mam nadzieję, że już niedługo, to wezmę się za bieganie :)







 Ostatnio zalogowani
Nicpoń
13:49
FEMINA
13:44
LukaszL79
13:43
bobparis
13:32
BOP55
13:27
Stonechip
13:26
flatlander
13:17
Tadek 56
12:15
karollo
12:12
Tyberiusz
12:11
Andante78
12:11
42.195
12:10
smszpyrka
12:06
mirekzkk
11:35
lordedward
11:29
Biela
11:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |