Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [126]  PRZYJAC. [286]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
mamusiajakubaijasia
Pamiętnik internetowy
"Byle idiota pokona kryzys; to co cię wykańcza, to codzienna harówka" - Antoni Czechow

Gabriela Kucharska
Urodzony: 1972-08-26
Miejsce zamieszkania: Rudawa / Kraków
530 / 580


2014-05-22

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Wszyscyśmy z kultury antycznej... (Rzym) (czytano: 633 razy)

 

Wszyscyśmy z kultury antycznej. Tak po prostu jest i nic się na to nie poradzi.

Wycieczka do Rzymu i błyskawiczne (z konieczności) zwiedzanie Wiecznego Miasta.
Kilka minut przed piątą pobudka, 5.40 - wyjście z hali, 6.07 - pociąg do Rzymu.

Jadę z Becią i Jarkiem, i to jest bardzo dobra decyzja. Nikt z nas nie jest uciążliwy, nikt nie jest upierdliwy, nikt nie sprawia kłopotów; dogadujemy się rewelacyjnie (choć Becia powie potem Piotrkowi, że wciąż im gdzieś ginęłam:) Ja tego tak nie widziałam - cały czas wiedziałam, gdzie oni są :)

W pociągu ustalamy listę miejsc, które chcemy zobaczyć i jesteśmy w tej kwestii idealnie zgodni.

Na początek Bazylika Świętego Piotra.
Jesteśmy tam kilka minut po ósmej, więc nie ma mowy o żadnym tłoku.
Wchodzimy i z miejsca napada na mnie Pieta.
Rozumiem moja mamę. Rozumiem ją całkowicie i bezwarunkowo. Piękno, delikatność i prawdziwość Piety mnie obezwładnia.
Michał Anioł był geniuszem!
Mógłby już w swoim życiu nic nie wyrzeźbić, nic nie namalować i nic nie zaprojektować, a i tak byłby jednym z największych i najwspanialszych twórców w historii sztuki.
Stoję tam jak porażona, chłonę jej wspaniałość i robię zdjęcia.
Jeszcze nie wiem wtedy, że w całym Rzymie nie znajdę nic, co wstrząsnęło by mną choć w połowie taj jak ona (no, może z wyjątkiem filipińskich kleryków, ale to zupełnie inna historia).
Idę dalej.

Kaplica świętego Sebastiana z grobem Jana Pawła II.
Widzimy z Jarkiem, że Becia jest w środku i chcemy dołączyć do zaczynającej się właśnie mszy.
Niestety okazuje się, że ochroniarze w Bazylice są tak samo twardogłowi jak i w Polsce. No, może są grzeczniejsi.
Pan, tłumacząc się zachowaniem powagi miejsca, nie pozwala nam wejść na mszę. Żadne tłumaczenia nie pomagają.
Idę więc kawałek dalej i okazuje się, że przy (sąsiednim) ołtarzu św. Hieronima przy grobie Jana XXIII polski jezuita odprawia mszę dla pięcioosobowej rodziny. Dołączam do nich, myśląc przelotnie, że nigdy w życiu nie przypuszczałam, że będzie mi dane wziąć udział w mszy świętej (i to po polsku!) i przystąpić do komunii w Bazylice Świętego Piotra!

I wtedy pojawiają się FILIPIŃSCY KLERYCY.
Tak naprawdę to nie wiem, czy są z Filipin, ale urodą pasują.
Tak czy siak jest to dość liczna (kilkanaście osób) grupa kleryków bądź młodych księży (koloratki!), którzy absolutnie nie potrafią zachować powagi miejsca i chwili.
W czasie podniesienia (sic!) ponad ramieniem księdza celebransa robią namiętnie zdjęcia zawoskowanym zwłokom Jana XXIII, przy którego grobie msza jest odprawiana. To jest niesmaczne!
Msza się kończy, idę dalej...

Oglądam posąg Świętego Piotra (ach, te kędziory na głowie i brodzie), oglądam (i fotografuję rzecz jasna) putta i pszczoły na kolumnach, oglądam tę obrzydliwie złotą i marmurową bazylikę i ... nie kupuję tego.
Tam nie ma gdzie klęknąć, nie ma gdzie usiąść, (a jak jest, to ochroniarze nie wpuszczają. Następnym razem pójdę tam w habicie! Pożyczę od Karmeli :)
(Habitowych wpuszczają bez problemu. To chyba taka forma rekompensaty za celibat.)
Ta Bazylika jest olbrzymim kombinatem turystycznego przemysłu religijnego i to mnie przytłacza.

Kiedy wychodzimy z Bazyliki, kłębi się w niej już dziki tłum, a kolejka do wejścia sięga poza Watykan.

Czekamy na umówionych z nami Elę z Bartkiem, a ja skracam sobie czas oczekiwania lustrowaniem detali architektonicznych przez teleobiektyw.
Na zewnątrz podoba mi się zdecydowanie bardziej niż w środku. Mniej złota :)
Potem, już w piątkę, ruszamy do Zamku Świętego Anioła. Nie da się ukryć, że jest fortecą. Niekoniecznie najpiękniejszą na świecie, choć niewątpliwie potężną:)
Następnie Mostem Aniołów ruszamy ku Piazza Navona, a następnie ku Panteonowi. Nie decydujemy się na wejście do środka (kolejka i koszty) i bardzo tego żałuję.
Czas na kawę (bardzo dobrą) i dalsze peregrynacje wąskimi uliczkami Rzymu.
Jak oni tu parkują i wykręcają wiedzą tylko oni sami:)

Co jakiś czas spogląda na mnie jakiś wizerunek Matki Bożej z nieodłączną latarenką gdzieś z wysokości pierwszego piętra.
Te wizerunki mnie zachwycają. Mają w sobie cudowna prostotę, której w Rzymie nie ma, i wiarę.
Nie potrafię powiedzieć, czy w Rzymie jest wiara, czy jej nie ma; na pewno jest hałas, brud i tłum (sama się do powstania tego tłumu przyczyniam ;)

Na moje wyraźne żądanie skryte pod pozorami prośby idziemy do Fontanny di Trevi.
No cóż... Jestem dzieckiem klasyki filmu i zawsze już chyba będę widzieć Anitę Ekberg w jej cudownej czarnej sukni z burzą złotych włosów brodzącą w wodzie tego ziszczonego snu szalonego barokowego architekta.
(I wciąż, jak tych set lat temu, do fontanny woda doprowadzana jest akweduktem wybudowanym przez starożytnych z odległości dwudziestu kilometrów. To jest zwyczajnie urocze :)
Fontanna jest niezwykła.
Przyznaję to z lekkim wstydem, ale nic na to nie poradzę :)
Oczywiście że wiem, że władze miasta proszą o niewrzucanie monet do fontanny...
Oczywiście, że wrzucam monetę do fontanny...
(Jarek uwiecznia)

Zmierzamy w stronę Kwirynału i Koloseum.
Jest wielkie.
I w znacznej mierze obudowane rusztowaniami :)
Nie mamy na tyle czasu (i 12 ojro), by tam pójść. Pozostaje nam więc Łuk Konstantyna (połowicznie w rusztowaniach), Koloseum, ruiny, kamienie, jaszczurka zwinka...

Daje się odczuć zmęczenie.
Zapada decyzja o obiedzie.
Znajdujemy na uboczu w cudownie klaustrofobicznej uliczce trattorię, w której jedzą miejscowi, i kierowani logiką siadamy przy stoliku.
Moi towarzysze wybierają pizzę, ja wolę pastę.
Potem kawa.
Rozmowy, żarty, delektowanie się posiłkiem.
Fajny, ciepły, dobry czas...

Potem zostaje nam już tylko kościół Santa Maria Maggiore.
Oczywiście, że jest rzymski i marmurowy do bólu. Ale jest piękny.
A w kaplicy (pod ołtarzem głównym) z relikwiami żłóbka, w którym po narodzeniu leżał Zbawiciel, jest więcej Boga niż całej Bazylice Świętego Piotra (wiem, bluźnię!).
To miejsce, w którym można w spokoju usiąść i się pomodlić, podziękować, uwielbić, może poprosić; to takie miejsce, w którym trzask migawki byłby nietaktem (przynajmniej ja tak to widzę).
I nie ma znaczenia to, że pewnie to wcale nie jest drewno z żłóbka. Ja też uważam - wzorem Wilhelma z Baskerville - że gdyby pozbierać po całym świecie wszystkie drzazgi z domniemanego krzyża, na którym umarł Zbawiciel, to starczyłoby drewna na wybudowanie katedry.
Z żłóbkiem pewnie rzecz ma się podobnie.
Ale tu chodzi o wiarę i magię miejsca. Obie nieweryfikowalne.


AVE REGINA PACIS w tym samym kościele też ma w sobie to, za czym bezskutecznie uganiałam się cały dzień po Rzymie.
Figura Marii z trzyletnim (na oko) Jezusem, który trzyma w dłoni złotą (w końcu to Rzym!) gałązkę oliwną i błogosławi nią (wiernym? światu?), ma w sobie dobro, wprowadza ład.

Podziwiam mozaiki z V wieku ciągnące się wzdłuż ścian (oj, duszę to ja mam zdecydowanie bardziej bizantyńską niźli rzymską), zachwycam się posadzką (dopiero potem wyczytam, że pochodzi z XII wieku i jest ułożona z porfiru i marmuru). Jest śliczna.
Renesansowy sufit ozdobiony złotem przywiezionym przez Krzysztofa Kolumba nieco mnie przytłacza.
Profanka:)

Kończymy zwiedzanie, idziemy na dworzec.

Jaki właściwie jest ten Rzym...?
Wszyscyśmy z kultury antycznej (ja też), i to co tu widzę, nie jest dla mnie egzotyką. Bo nie jest.
Ale lepiej czuję się w gotyku niż w bombastycznym Rzymie.
To miasto jest wielkie; formy architektoniczne przerośnięte i przez to zapewne bywają przytłaczające.

Zachwycają mnie dwie rzeczy.
Po pierwsze kościoły. I to nawet nie swoją mnogością (w moim Krakowie w samym centrum jest ich czterdzieści i duże nagromadzenie świątyń na małej powierzchni nie jest dla mnie szokujące), ale swoją różnorodnością: wielkie bazyliki, duże kościoły, a obok nich małe kościółki wtopione w kamienice. Piękne.
I druga rzecz:
Starożytni.
Mnie te ruiny mogą się podobać albo i nie (raczej się podobają), ale starożytny Rzym liczył sobie 1,5 miliona mieszkańców, i patrząc na rozmiary ruin, które po starożytnych zostały, jestem skłonna w to uwierzyć i sobie to wyobrazić.
Umieli budować, oj, umieli...


Co jeszcze?
Dużo...
To duże, hałaśliwe, brudne, męczące i piękne miasto będzie we mnie jeszcze długo ewoluować.





Fotka: Uliczka Szpady Orlanda:)
Takie rzeczy tylko w Rzymie:)
I między innymi dlatego - warto :)





Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


jacdzi (2014-05-22,15:25): Ja tez jestem z kultury antycznej ;-)
mamusiajakubaijasia (2014-05-22,21:52): Mówią, Tadeusz. Te kamienie zdecydowanie mówią. A co do biegania... ze mnie jest taka raczej średnio niewydarzona biegaczka, więc po co o tym pisać :)
Sheng2 (2014-05-23,07:39): Piękny opis aż chce się tam jechać :)
Truskawa (2014-05-23,10:46): Aha... no to teraz raczej nie próbuj głośno mówić, że nie biegniesz na Jurajskim, bo będę zmuszona przegryźć Ci aortę Gabrysiu kochana. :) Zazdroszczę wyjazdu. :)
paulo (2014-05-24,21:12): wiesz, byłem tam ok 20 lat temu :) Miło było jeszcze raz to przeżyć Twoimi oczyma :) Rzeczywiście te kamienie, a szczególnie Koloseum pięknie opowiadają o starożytności i cudownie to sobie można wyobrazić.







 Ostatnio zalogowani
AndrzejN
15:31
Ty-Krys
15:28
tomako68
15:22
Admin
15:21
Gapiński Łukasz
14:53
mittwoch1
14:41
keemun
14:40
pawlo
14:28
Sapacz
14:08
Arti
13:53
Sypi
13:48
mateusz
13:31
GriszaW70
12:46
waldekstepien@wp.pl
12:43
kratke
12:40
Mikesz
12:25
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |