Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
276 / 338


2016-11-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Niepodległościowy Duch Biegowy (czytano: 695 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: youtu.be/7w1JMf_xCd8?t=20m9s

 

Im człowiek się bardziej zmęczy, tym bardziej chce znowu się zmęczyć.
Kiedy po przylocie z Porto w środę padałem na twarz o 23iej jednocześnie nie mogłem zasnąć. Byłem przybity tym, że już... po maratonie i co teraz? nic? pustka? Dziwne :)

Od 4:00 na nogach, cały dzień w podróży, po dotarciu do domu o po 19ej jeszcze mnie tknęło, aby potruchtać w ramach rozruchu po podróży i po maratonie... wieczorem jak się kładłem o 23 byłem zwłokami. Zresztą biegło mi się mega ciężko, czułem się jak zombi.
Odnośnie biegania to bym nie wyszedł, ale w pamięci miałem plany, że w piątek miałem biec w Niepodległościowej dyszce w Poznaniu.
Czwartek miał być mocno zajęty w pracy, więc wieczorem były nikłe szanse na bieganie. Poza tym nie chciałem biegać wieczorem przed porannym startem.

Z Poznaniem - 1 Poznański Bieg Niepodległości to zabawna sprawa.
Zapisałem się chyba pierwszego, czy drugiego dnia - 31 stycznia - od razu płacąc i dostając niski numer 52. Prawie jak elita. Prawie robi różnice he he ;)
Gdyby nie późniejsze przeboje i w ostateczności maraton 6 listopada, zapewne nie zapisałbym się i na ten bieg. Wiedziałem, że 5 dni po maratonie nie ma szans na cokolwiek poza szybszą przebieżką wśród tłumu.

W dniu startu, czyli 11 listopada pobudka o 5:00.
Walczyłem z pięć minut, czy nie odpuścić. Byłem zmęczony, czułem się jak zapomniany czajnik bez wody stojący w kącie w szopie. Stwierdziłem, że jak już się obudziłem, to nie zasnę tak łatwoi zapewne będę się budził co chwila, więc i tak będzie lipa z wyspaniem się. Wstałem, małe śniadanko i na pociąg do Pozen. Ex i problemy z lokomotywą... 20minut spóźnienia na odcinku 120km.

Nastawienie miałem w zasadzie jedno - czysty FUN bez napinania na cokolwiek i mimo zmęczenia chciałem pobiec tak nie za wolno, ale nie miałem sił na oranie językiem po asfalcie i ostre cherlanie w płucach.


Odnośnie Biura Zawodów, które było w Hali Targów to mieszane uczucia. Z jednej strony po numer nie było u mnie kolejki, ale sporo postałem po koszulkę do stanowiska, które było totalnie dziwnie obsługiwane. W zasadzie to prosta piłka - podchodzi osoba, patrzy się jaki rozmiar, fik i następny. Tu trwało to mega kosmicznie długo. No ale... luz. Duże imprezy mają czasem jakiś coś. Nie przejmowałem się tym zbytnio. Połaziłem i posiedziałem. Przebrałem się i na start. Trochcik, siq i dalej truchcik do startu.

Kiedy mną trzęsło od razu przypominałem sobie poranek, gdzie walczyłem z myślami czy wstać. Motyla Noga, czemu ja nie zasnąłem w ciepłym łóżku? :)))
Ale... z drugiej strony to był Poznań - ezoteryczny Poznań :)
Lubię... Bardzo Lubię Poznań za fajne dziewczyny. Jeju, na rozgrzewce przez tylko jeden kilometr widziałem więcej fajnych dziewczyn, niż w całym pobycie w Portugalii ;)

Z tym miłym akcentem udałem się do stref. Wcisnąłem się do swojej strefy B, po chwili parę gadek-szmatek i hymn.
Dla samego Hymnu w tłumie ubranych w większości na biało, lub czerwono ludzi warto było wstać o 5:00 na taki moment! Zresztą podobnie było rok temu w Wawie i w poprzednich latach gdzie indziej.

Potem szybki zjazd na ziemię, odliczanie i to tyle ze słodkiej sielanki. Kolejne 40 minut było dyszeniem męskiej odmiany klaczy, która wróciła z Westernu i zamiast żreć siano i opierniczać się w stajni, wybrała się na Wielką Pardubicką :)

Pierwszy kilos z górki, potem kolejny... czułem się po japońsku - jakotako - lecz wiedziałem, że to złudne uczucie. Adrenalina, wokół ludzie, kibice coś tam krzyczą albo klaszczą, zamieszanie.
To tyle z optymizmu, bo później było do góry - w tamtym momencie czułem, że 40 minut to z pocałowaniem rączki poproszę :) Byłem jak zzipiała lokomotywa, albo Don Johnson po skończeniu serialu Miami Vice. Chciałem mentalnie uciec na plaże, prosić jakąś sexowną kelnerkę o drina z palemką, jednak byłem na mroźnej trasie.
Zimno przestało mi być stosunkowo szybko i to kolejny plus dyszki ;) można biec chyba w kąpielówkach, a i tak po pół kilosie będzie ciepło (jak się ma czapkę i rękawiczki) mimo mizernie cieplnej pogody ;)

Drugi, trzeci, czwarty to skuteczna próba nie sprawdzania czasów, bo czułem się mega topornie. Wiedziałem, że ledwo co biegnę, no ale przynajmniej cieszyłem się tym, że w ogóle biegnę. Było nawet fajnie. Wokół mnie napaleni na czas ścigacze.

Wbiegliśmy w rejony Winograd, które znam stąd i zowąd :) Potem Cytadela, również mile kojarzona w moich myślach. Mijaliśmy piekielne schody obok, które u mnie zawsze wywoływały skojarzenia z Rocky, potem parkiem i nagle dotarło do mnie, że już trzy kilosy do mety.

Trasa była przyjemna i miła. W pewnym momencie było z górki... no helouł - poczułem się tu jak odrodzony osioł ze Shreka :)
Przez małą chwilę byłe niczym rumak ihaaaa. Wydawało mi się, że biegnę niczym stylówa klacz na wybiegu w Janowie Podlaskim. Nóżki mi chodziły jak ta lala...
tak, te uczucie jest śmieszne i złudne do momentu - jak się nie obejrzy siebie na filmie.

Można mnie sobie obejrzeć od jakiejś 20:10 w filmie z linka (dzięki uprzejmości miłych ludzi, co to kręcili i robili zdjęcia - chyba głównie Robert Dakowski - Dzięki!) - biegnę w białym rękawie i koszulce, czarne spodnie do kolan i niebieskie buty, chusta na głowie i okulary przeźroczyste.

Szczerze, to wyglądam jak jakiś paralityk, jak pogięta dżdżownica w trampkach. Moje wrażenia estetyczne z rasowego konia zmieniły się znowu w biegającego osła ;)
Cóż, nikt nie jest idealny :)

Po tym odcinku było już miarę płasko i podbieg przed metą, którego już chciałem tylko ukończyć bez szarpaniny. Widziałem już tabliczkę w głowie o nazwie "roztrenowanie". Po chwili zakręt i meta.

Czas 39:11 i w sumie to zdziwienie... bo spodziewałem się okolic 40:00. Nie jest w sumie źle. Jestem zadowolony jak na zmęczeniowe niby ściganie 5 dni po maratonie i podróżach.


Atmosfera imprezy fajowa, szczególnie urokliwa zarówno pod względem miejsca jak i niektórych ludzi ;)
tylko szkoda tego, że sporo rzeczy na tej imprezie wydostało się spod kontroli.


PS. Jak wracałem PKP również było opóźnienie - nie wiem co to za moda w tym PKP, ale znowu "występują problemy z lokomotywą" i lekkie spóźnienie :)))
Zresztą czytałem, że nie tylko u mnie tak było. Dziwny jest ten świat ;)



Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Jarek42 (2016-11-18,17:27): Jak na pogiętą dżdżownicę w trampkach czas wspaniały. Chciałbym jeszcze kiedyś łamać 40 minut da dyszkę.
snipster (2016-11-18,20:50): Jarek, podobno najtrudniej uwierzyć... potem tylko spokojnie zrealizować ;) po prostu kiedyś pobiegnij i tyle ;)
Jarek42 (2016-11-19,07:06): Jak będziesz miał 20 lat więcej na karku, to może inaczej będziesz mówił. W starszym wieku sukcesem czasem jest, że się biegnie.
snipster (2016-11-19,09:09): zasugerowałem się liczbą 42 ;) z upływem czasu zmienia się postrzeganie świata i czasu, oraz możliwości... znam to już niestety z autopsji ;) dla jednego barierą jest 35 minut, dla innego 40, a dla jeszcze kogoś godzina. Grunt, żeby nie zwariować i podchodzić do tego racjonalnie
paulo (2016-11-21,15:34): wiesz fajna imprezka, ale dla tych co ukończyli bieg tak jak Ty lub trochę później. Mam koleżankę z pracy, która przybiegła w czasie 1:03 i musiała stać w kolejce do... mety :), bo taki był zator przed. Wyobrażasz sobie żeby stać w 30-sto metrowej kolejce do mety, po to by ją po kilkudziesięciu sekundach przekroczyć ? Bo ja nie :(
snipster (2016-11-21,20:01): Paulo, na forum już chyba wszystko zostało wyjaśnione odnośnie tego biegu. Przyznam, że w mojej okolicy wszystko grało poza niektórymi "zabłąkanymi" w okolicach startu, jednak przyzwyczaiłem się już do tego i zlewam to. Odnośnie całej reszty to widziałem te tłumy i czytałem co tam się później działo i szczerze współczuję tym wszystkim osobom... bo sam miałbym mega żal za coś takiego. Pociesz koleżankę, że dzięki takim akcjom następna udana impreza będzie smakowała podwójnie przyjemnie ;) W życiu również nie zawsze świeci słońce... a to jedynie sprawia, że człowiek nabiera dystansu jak już spokojniej do tego podejdzie
Truskawa (2016-11-23,22:46): Nieeee no leżę i kwiczę z tych kalczy i osłów. :)))) A w ogóle to szacun bo ja bym odpuściła. :)
snipster (2016-11-23,22:57): dla rogala po biegu warto było się pomęczyć ;)
żiżi (2016-11-24,10:42): Nie no ja się tak nie bawię,latasz bez przerwy,stękasz a takie czasy-coś mi tu cuchnie,chyba wymyślasz,że się męczysz podczas tych biegów:))a tak serio-zaraz na początku można stwierdzić,żeś uzależniony i to pozytywnie:)
snipster (2016-11-24,11:06): no właśnie stękam ostatnio chyba na wszystko... za dużo marudzę ;)







 Ostatnio zalogowani
martinn1980
07:38
andbo
07:36
Mircoh
06:50
Cooba
06:19
Andrzej5335
05:48
biegacz54
05:06
przystan
00:13
orfeusz1
23:41
akforce
23:38
gpnowak
23:11
Citos
23:08
Lektor443
23:03
robertst1
21:54
maste
21:25
ab
21:19
Stonechip
21:18
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |