Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [14]  PRZYJAC. [31]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
creas
Pamiętnik internetowy
"Wciąż biegnę i biegnę, dobrze mi z tym... " (TSA)

Krzysztof Wieczorek
Urodzony: 1968-07-02
Miejsce zamieszkania: Katowice
18 / 109


2009-11-21

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Roztrenowanie (czytano: 291 razy)



Podobno amatorzy nie potrzebują roztrenowania po sezonie. Gdy biega się głównie dla przyjemności, obciążenia organizmu nie są jakoś szczególnie wielkie i w związku z tym większa regeneracja nie jest człowiekowi potrzebna. Pewnie tak jest faktycznie, ale z drugiej strony, czasem dobrze jest sobie zrobić mały odpoczynek nawet od czegoś, co się bardzo lubi. Po takiej przerwie wszystko smakuje jeszcze bardziej. No i właśnie nadszedł u mnie czas na taką przerwę. Nie była to jednak świadomie podjęta decyzja, ale przede wszystkim obiektywna konieczność. Obowiązki w pracy spowodowały, że od początku października czas na treningi skurczył mi się drastycznie. W połączeniu z krótszymi dniami sprawiło to, że coraz częściej po prostu nie miałem kiedy pobiegać. Najpierw udawało mi się to robić trzy razy w tygodniu, a ostatnio tylko dwa. Tak więc, roztrenowanie zrobiło mi się w sposób naturalny. Jakby tego było mało, dopadło mnie ostatnio coś w rodzaju grypy i przez ostatni tydzień w ogóle nie biegałem, a przez kolejny będzie zapewne podobnie.
Mogę więc oficjalnie ogłosić zakończenie roku i małe „wakacje” od biegania. A od grudnia ruszę z przygotowaniami do nowego sezonu. Najpierw bardzo powoli (bo roztrenowanie i praca), a gdzieś tak od połowy stycznia już bardziej na poważnie i z jakimś konkretnym planem, tak by dobrze przygotować się do wiosennych startów, w tym przede wszystkim do Silesia Marathonu. Ale o planach na nowy rok jeszcze pewnie będzie okazja napisać. Teraz jest dobry czas na podsumowanie skończonego sezonu.
Ogólnie jestem z tego roku zadowolony. Pewnie, że nie wszystko wyszło idealnie, ale jednak zdecydowaną większość biegowych zamierzeń udało mi się zrealizować. Pierwszym startem sezonu był II Bieg Spełnionych Marzeń w połowie stycznia. Bieg szczególny, bo dokładnie po trasach, po których na co dzień trenujemy z Mają i Ronią, no i również dlatego, że organizowany przez Truchtacza, do którego niedługo potem się zapisaliśmy. To było naprawdę bardzo miłe 15 kilometrów, choć w czasie niezwykle marnym. Trudno jednak było się spodziewać czegoś innego o tej porze roku i w biegu na śniegu.
Dwa miesiące później - Bieg Powitania Wiosny na katowickim Muchowcu. Z lekkim przeziębieniem, wydawało mi się wtedy, że poszło niezbyt dobrze. Jak się jednak później okazało, był to mój najlepszy wynik na piętnastkę w tym roku. Następnie, w kwietniu pobiegliśmy z Mają wspólne 30 km na Pętli Paprocan, ale to było zupełnie nie na czas, tylko w ramach przygotowań do zbliżającego się maratonu.
3 maja nastąpiło chyba najważniejsze wydarzenie sezonu, czyli I Silesia Marathon. Miało być tak pięknie... a wyszło bardzo tak sobie. W planie było 4h15 min, a skończyło się na prawie pięciu godzinach. Niby nie jest to jeszcze żadna katastrofa, bo samo ukończenie maratonu to już jest zwycięstwo, ale pewien niedosyt jednak pozostał. Złożyło się na to pewnie wiele czynników: zbyt mała ilość długich wybiegań podczas przygotowań, słabsza dyspozycja dnia, stres i niewyspanie, pogoda (upał), żel do jedzenia, którego wcześniej nie próbowałem, niechęć do lekkiej korekty założonego planu w pierwszej połowie trasy. Wszystkie błędy już sobie dokładnie przeanalizowałem i mam nadzieję, że przynajmniej części z nich uda mi się uniknąć następnym razem. Najważniejsze jest jednak to, że debiut zaliczyłem i maraton ukończyłem. To ostatnie nie było wcale takie pewne, bo jakieś 5 km przed metą chciałem zrezygnować. I tu muszę podziękować anonimowemu biegaczowi, który odwiódł mnie od tego zamiaru w krótkich mocnych słowach wypowiedzianych śląską gwarą. Gdybym go nie spotkał, to pewnie do mety bym nie dotarł.
Po maratonie nastąpiło kilka lepszych startów. Najpierw, tydzień później, „sprint” na 5 km na Muchowcu. Dla normalnego człowieka pięć kilometrów biegu może wydawać się nadludzkim wysiłkiem. A dla mnie to naprawdę bardzo krótki dystans. Nie zdążyłem się nawet dobrze rozpędzić, a tu już była meta.
Miesiąc później miał miejsce jeden z najprzyjemniejszych biegów w sezonie – półmaraton w Rudawie. Tyle się nasłuchałem wcześniej, jaki to trudny bieg. A wyszło świetnie. Biegło mi się bardzo lekko, a czas okazał się dużo lepszy od spodziewanego. Może to szykowana na maraton forma przyszła trochę za późno... W czerwcu zaliczyłem jeszcze debiut na 10 km, w którym „rzutem na taśmę” udało mi się złamać założone 50 min.
Wakacje to przede wszystkim początek urozmaiconych, zaplanowanych treningów. Miałem dużo czasu i chęci do biegania. Były więc krosy, interwały, dłuższe wybiegania, WB2, BNP. Wszystko, co prawdziwy biegacz robić powinien. Pierwszy sprawdzian miał mieć miejsce 1 sierpnia w Jaworznie. Byłem przed tym biegiem pełen optymizmu. Miała być mocna życiówka na 15 km, a wyszła tragedia. Zdecydowanie największa porażka w całym sezonie. I co gorsza, zupełnie nie wiem, co było jej przyczyną. Ale to też ważna nauczka, że czasem coś po prostu nie wychodzi i trzeba się z tym pogodzić.
Wakacyjne treningi efekt przyniosły, tyle że trochę później – podczas trzech półmaratonów we wrześniu i październiku. Najpierw bardzo miła połówka w Bytomiu w czasie której tylko przez przypadek nie złamałem 1:50. Potem treningowy bieg w towarzystwie drużyny Truchtaczy podczas Festiwalu Biegowego im. Kukuczki i w końcu mocne zakończenie sezonu – katowicki półmaraton. Akurat po tym biegu nie spodziewałem się niczego. A tu proszę – 1:44:16. Wprawdzie trasa okazała się trochę krótsza od pełnego półmaratonu (o ile, to już pewnie nigdy nie zostanie wyjaśnione do końca), ale i tak wyszło świetnie. Nawet po dodaniu brakujących metrów 1:50 pękło by na pewno z dużym hukiem :).
I to tyle, jeśli chodzi o starty. Ale przecież bieganie to nie tylko zawody. Może nawet ważniejsze jest to, co działo się między nimi. Te wszystkie biegi po lesie. Zarówno samotne, jak i z Mają, Ronią, czy też z Truchtaczami. Przemyślenia i rozmowy podczas przemierzanych kilometrów. Treningi wyjazdowe w pięknych miejscach – w Ustroniu, Szklarskiej Porębie i Toporzysku. Spotkane na trasie sarny, lisy i dziki. Radość z biegu i miłe zmęczenie po przyjściu do domu. Możliwość napisania o tym na blogu.
A co uważam za najważniejsze? Chyba to, że bieganie cały czas sprawia mi wielką frajdę. Że gdy dłużej nie biegam (tak jak teraz), to czuję, jak mi tego brakuje i nie mogę się doczekać, żeby znów założyć buty i ruszyć na trasę. I jeszcze coś naj, najważniejszego – w czasie całego sezony nie miałem ani jednej kontuzji! I właśnie tego najbardziej sobie życzę, na przyszły rok :)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
KKFM
06:22
Basia
06:01
biegacz54
05:41
42.195
05:16
orfeusz1
01:47
wd70
23:39
MarasP
23:00
Henryk W.
22:30
przystan
22:23
Robertkow
22:17
agajagoda
22:16
mario1977
22:11
kos 88
22:06
lachu
22:06
lordedward
21:57
Namor 13
21:47
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |