|
| 2016-07-26, 08:10 Do mety, do mety, do mety będę biegł
LINK: http://biegaczamator.blog.pl/ |
Na początku jak zwykle w tym miejscu i czasie. Macieju co to zmęczonych min, to chyba coś w tym jest, ale kiedy dobiegamy do mety, to czy jest to zawziętość, czy coś innego. No właśnie jak to jest z zawziętością na mecie. Biegacz amator, pojechałeś, znaczy się pobiegłeś swoim komentarzem, aż muszę go w całości wrzucić: „wolę myśleć, że skupione miny są raczej wyrazem naszych wewnętrznych dialogów z własnymi słabościami, aczkolwiek sztuką jest też zagospodarować w sobie odrobinę sił, aby uśmiechnąć się na widok fotografa, który jest messengerem z naszym wirtualnym suportem, który o nas myśli i trzyma za nas kciuki w zaciszu domowym”
Rozumiem, że mimo wszystko trzeba się uśmiechać w każdej sytuacji niezależenie od tego, co nas na trasie spotkało. Myślę, że najważniejszym impulsem biegowym jest dyskretny urok mety, która nas przyciąga do siebie swoim niespotykanym wręcz magentyzmem. Możemy przez ¾ trasy człapać niemiłosiernie ledwo ciągnąć nogę za nogą, mieć fatalny czas, a ciało wrzeszczące na każdym kroku: „litości, odpuść, już starczy, proszę”. Jednak kiedy poczujemy zapach mety, zobaczymy ludzi przy niej stojących, wspierajacych nas swoimi oklaskami, okrzykami wsparcia, a nawet zwykłymi gestami, to już wszysto przestaje się liczyć. Nasze zbuntowane ciało milczy, a władzę nad nim przejmuje nasz nieokiełznany, zawsze zwycięski duch i wtedy dostajemy biegopędu. Rozpędzamy się na maksimum swoich możliwości. Nie muszę chyba dodawać że u każdego są one inne, i nie można porównywać finiszu naszych parkrun ekspresów z chociażby moim, ale w zakresie naszych, indywiduwalnych ograniczeń rozpędzamy się tak bardzo, że już bardziej nie można. I nie ma znaczenia, ile kilometrów już mamy w nogach, jak bardzo zmęczeni jesteśmy i jakie tuptajace niechciejstwo cały czas na nas siedziało. Na tych ostatnich, w zależności od pokonywanego dystansu: metrach czy kilometrach znowu stajemy się olbrzymami, dla których słowa: „słabość”, „nie chcę”, „nie dam rady”, w słowniku po prostu nie istnieją. Bo moc jest w nas i ona nas na tych ostatnich metrach napędza. I kto wie, czy właśnie te ostatnie pokonane w każdym zorganizowanym biegu metry nie są tym największym magnesem tysiące ludzi do biegania przyciągającym.
Bo kiedy już jesteśmy na mecie i wiemy że pokonaliśmy założony dystans, pokonaliśmy siebie i wszystkie swoje ograniczenia, to tak jakby nie było we wszechświecie rzeczy, której nie potrafilibyśmy zrobić. To jest nasz czas, nasza siła, nasza potęga. My mamy w sobie taką moc, że jakbyśmy chwycili naszą planetę w dłoń i ścisnęli, to Himalaje zmieniły by się w dolinę, a oceany wytrysnęły w kosmos. I każdej osobie biegającej jak najwięcej takich wrażeń na mecie życzę.
|
|