Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [50]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Varia
Pamiętnik internetowy
Wariacje biegowe starszej pani

Joanna Grygiel
Urodzony: ------
Miejsce zamieszkania: ŻARKI LETNISKO
12 / 66


2014-04-06

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
W cieniu Jasnej Góry, czyli co mi się przytrafiło na Biegu Częstochowskim (czytano: 595 razy)

 

Oj, coś nie mam szczęścia do Biegu Częstochowskiego. Dwa lata temu tuż przed startem zmogła mnie grypa, rok temu właśnie wróciłam z tropików do polskiej zimy w kwietniu i nie czułam się na siłach, by biec. Do trzech razy sztuka - w tym roku postanowiłam nie odpuścić.

Częstochowa to miasto, z którym jestem związana zawodowo od prawie 30 lat. Sporo osób (nie tylko biegaczy) mnie tu zna, więc zależało mi by wypaść przyzwoicie. Chyba jednak zadziałała klątwa Jasnej Góry, wokół której biegaliśmy... no cóż, być może to kara za moje poglądy :)

Może jednak po kolei. Leśne Ludki wybrały się na Bieg Częstochowski całą chmarą: dziewięcioro biegaczy (w tym trzy panie) i dwoje kibiców. Nasza czwórka (ja, Jarek, Kasia i Piotrek) dotarła do biura zawodów wyjątkowo wcześnie. Jak miło było zobaczyć te wszystkie znajome twarze z Zabieganych Częstochowa, z Kłobucka, Poraja, Myszkowa i sama już nie wiem skąd jeszcze. Zebraliśmy nasze pakiety startowe i poszliśmy wzmocnić się ciepłą herbatą. Pogoda trochę się załamała, co nie było złą wiadomością dla biegaczy, ale zniechęcało do wałęsania się po mieście.

Powoli w trzeciej Alei zaczął gromadzić się tłum. W tym roku na bieg zapisało się ponad 1100 zawodników a, gdyby nie zamknięcie zapisów, pewno byłoby ich jeszcze więcej. Do tego, pomimo chłodu, na chodnikach gromadziło się mnóstwo kibiców. To były moje 54 (zarejestrowane) zawody i muszę przyznać, że tak wspaniałego wsparcia ze strony nie-biegających jeszcze nie spotkałam. Pompony, wuwuzele, oklaski i okrzyki towarzyszyły nam od startu po finisz ostatniego zawodnika.
Bieg zaczyna się w połowie III Alei podbiegiem na Jasnogórskie Wzgórze. Trudno to docenić będąc mrówką jedną z tysiąca, ale na zdjęciach ten kolorowy wąż zawodników wylewający się z Alei i pełznący w kierunku klasztoru wygląda fantastycznie. Trasa wcale nie jest łatwa. Najpierw mozolny podbieg, potem ostry zbieg w kierunku Rynku Wieluńskiego, potem dłuuugi podbieg z drugiej strony Jasnej Góry, równie długi zbieg, praktycznie rzecz biorąc aż do Placu Biegańskiego i jeszcze raz to samo :)

Już po kilkuset metrach przestałam żałować, że mam na sobie strój "letni". Czułam, że biegnie mi się całkiem dobrze. Pierwsze okrążenie pokonałam w czasie niecałych 28 minut, po 7 km miałam już za sobą prawie wszystkie podbiegi i niecałe 40 minut od startu. Może niekoniecznie byłaby to moja życiówka, ale poczułam się pewniej. Teraz dużo w dół! Na ósmym kilometrze przemknął koło mnie Krzara, krzycząc wesołe powitanie. Krzara, jak co roku, prowadzi wyścig na rowerze, a potem przypina sobie numer startowy i rusza "z buta" na trasę. Jest niesamowity! Pomachałam mu wesoło i wtedy nastąpiła moja prywatna katastrofa. Nie wdając się w szczegóły - mam od dzieciństwa drobne problemy z sercem. Jak widzicie nie przeszkadza mi to normalnie żyć i uprawiać sport. Co więcej, owe dolegliwości odkąd zaczęłam biegać, a więc od ponad 3 lat, nie objawiły się ani razu. Aż do ósmego kilometra Biegu Częstochowskiego :(( Ścięło mnie w miejscu, przez chwilę zastanawiałam się co robić. Zaczęłam wlec się w kierunku mety, rozglądając za jakąś pomocą medyczną. Mijali mnie kolejni zawodnicy, krzycząc "dalej Leśny Ludku, dasz radę!". Próbowałam powiedzieć komuś, że mam problem, ale jakoś nie umiałam się przebić z tą informacją. Wszyscy zapewniali mnie, że już niedaleko, że będzie OK. No więc szłam i szłam, chwilami próbując podbiec, ale nie mogłam, bo robiło mi się ciemno przed oczami. Szczerze mówiąc nie wiem, ile to trwało, ale jakoś doszłam i o dziwo nie byłam ostatnia. Całą trasę pokonałam w 1 godzinę 1 minutę i 22 sekundy.

Ktoś mi zawiesił na szyi medal, podbiegła do mnie Kasia, która już wiedziała, że coś jest ze mną nie tak. Piotrek pomógł mi włożyć polar i pobiegł szukać pomocy. Po chwili zjawili się ratownicy, którzy zabrali mnie do karetki. Próbowałam im wytłumaczyć, że to nie ze zmęczenia, ale chyba mi nie uwierzyli. No trudno, ważne, że jakoś przeszło i nie skończyło się w szpitalu.
- Koniec z bieganiem - zagroził mi Jarek.
- W takim razie koniec też z leżeniem, bo ten problem najczęściej przytrafiał mi się w spoczynku.
- Ale nigdy Ci się to nie zdarzyło w czasie sprzątania, więc możesz sobie sprzątać!
Nie omieszkałam dać wyraz swojemu oburzeniu. Przecież życie bez biegania byłoby nie do zniesienia!

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Nicpoń (2014-04-06,21:46): Ciepła herbata w zimny dzień? To nie był dobry pomysł zwłaszcza przed biegiem. Mimo wszystko warto odwiedzić kardiologa i jakiegoś sportowego (w Częstochowie podobno dobry lekarz w klinice Św.Łukasza) no i gratulacje ukończenia biegu!
Varia (2014-04-07,11:22): Bardzo dziękuję! Problem już wiele lat temu próbowano zdiagnozować u mnie m.in. w klinice w Zabrzu, także próbując wywołać go podczas intensywnych prób wysiłkowych - nigdy to się nie udało, tak więc nauczyłam się z tym żyć.







 Ostatnio zalogowani
mariusz67
01:59
stanlej
01:03
szakaluch
00:37
Kejtalke
23:30
japa
23:23
Darasek
23:01
Arti
22:56
Yazomb
22:54
Artur z Błonia
22:47
Isle del Force
22:41
13
22:10
eighty
22:01
marz
21:57
Maciej
21:54
Robertkow
21:54
entony52
21:52
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |