2013-05-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W zawieszeniu (psyche&soma). (czytano: 410 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://cogitoo.wrzuta.pl/audio/8vAKSpbluBP/hey_-_list
![](sylwetki/foto_blog/2013/z37031_1.jpg)
Od niedzieli jest mi potwornie zimno.
Dzisiaj był ciepły dzień, ludzie w krótkich rękawkach, ja w sweterku, i jeszcze marznę. Momentami telepią mną dreszcze.
To nie czkawka po maratonie.
Mam ten objaw od ubiegłego roku, gdy się w środku sypię. Zaczęło się przy Potencjalnym i zostało już ze mną.
Mam taką przykrą przypadłość, że moje ciało jest tak silne, jak moja psycha. I nie ma takiej rzeczy w codzienności, która by mnie złamała. Wychodziłam już z takich historii, że wystarczyłoby na kilka żyć. Obcy, bez względu na to jak bardzo będzie się starał, nigdy mnie nie zrani.
Ale osoba, którą nosi się w sercu, przed którą odkrywa się swoje najsłabsze miejsca, może wręcz zabić.
Zabić chęć do życia, nadzieję na jutro, siłę potrzebną do przetrwania trudniejszych dni. Zabić uśmiech i ufność, wiarę. I chociaż będziemy wciąż egzystować, stajemy się jak zombi- martwi za życia.
Wszystkie moje wcześniejsze przygotowania do życiówek brały w łeb przez mężczyzn (facetów?), a dokładniej przez to co się ze mną działo, gdy nam nie wychodziło. A za każdym razem było gorzej, coraz trudniej jest mi się z tego podnosić. Obiecywałam sobie że już koniec, że nie mam siły na więcej, że już nikomu nie zaufam. Długo się udawało.
Aż w końcu (głupia?) uwierzyłam.
10 dni.
10 dni milczenia.
Chciałabym być obiektywna. Naprawdę nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Trwam w zawieszeniu. Nawet nie wiem w sumie co się dzieje.
Obserwując jednak reakcje swojego ciała widzę, że coś się kończy i nie będzie już powrotu. Źle jest wchodzić do tej samej rzeki dwa razy. Ja tego nigdy nie robię.
A właśnie zaczynam z niej wychodzić... Staram się to robić bardzo powoli, żeby dać mu jeszcze czas, ale nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że to duża naiwność z mojej strony.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |