Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
220 / 338


2015-02-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Mitja Marató de Barcelona - półmaraton w Katalonii (czytano: 2920 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: youtu.be/Nw1YrClWhCg

 

Mitja Marató de Barcelona... Vamos Vamos Barca :)
Pomysł o pobiegnięciu półmaratonu w tym mieście wydał mi się od razu jakiś taki fajny. Jednak może od początku ;)

Wszystko chyba zaczęło się pod koniec tamtego roku, kiedy szukałem czegoś mniejszego od maratonu za granicą, co by było fajne, klimatyczne, dla większej ilości startujących człowieków, coś przy okazji można by było zobaczyć, zwiedzić, no i tak dalej. Impreza miała mieć "to coś" z "tym czymś".

Czemu nie maraton?
kiedyś usłyszałem, że nie opłaca się jeździć na dalsze eskapady na coś mniejszego, niż maraton, a najlepiej to w ogóle ultra.
Po kilkunastu startach i prawie 4 latach biegania uważam jednak, iż takie myślenie jest błędne i typowo zaściankowe.

Nie można klasyfikować jakiejś imprezy, że jak "liczy" 10km czy półmaraton, to od razu do doopy, że jedynie można startować blisko domu, względnie nieco dalej, bo koszta, bo coś tam...
Impreza biegowa to jest impreza biegowa i przede wszystkim impreza biegowa.

lecąc maraton w 3 godziny płacę to samo, co osoba która leci maraton w 5 godzin. Czy to oznacza, że powinienem dostać więcej, czy mniej tej imprezy? ;)
Dywagacje są bez sensu :)

Dlatego właśnie postanowiłem zarzucić się na coś mniejszego po świecie.
Na wstępie wybór padł na Berlin, gdzie okazało się, iż jest mega półmaraton. Od razu wróciły pozytywne wspomnienia z wizyt w tym mieście, w tym ostatnia - maraton w 2013. Niestety przespałem zapisy... uruchomiłem jednak internet i zacząłem szukać, czytać, kombinować.
Przy tej okazji odkryłem parę fajnych kalendarzy światowych, gdzie są opisane różne imprezy, od małych do kolosów z możnymi sponsorami w tle.

Takim oto sposobem palec duszy ciekawskiego bliźniaka trafił na Barcelonę :)

Czytając o tej imprezie np. na HalfMarathons link tutaj, gdzie ktoś opisał 10 wartościowych półmaratonów w miejscu, które zmuszą do wyrobienia paszportu... można przeczytać, że:

Położony w samym sercu Barcelony, półmaraton w Barcelonie (lub Mitja Marató de Barcelona w języku hiszpańskim), jest to wspaniały sposób, aby zobaczyć to miasto. Biegacze zaczynają od Łuku Triumfalnego i ścigają się do Plaça Catalunya.

Będą ścigać się w dół słynnej alei Las Ramblas, wzdłuż Avenida del równolegle i przez dzielnicę Eixample. W drugiej połowie wyścig oferuje widok na Torre Agbar, forum, i piękno Morza Śródziemnego przed zakończeniem obok Łuku Triumfalnego.


Teraz mogę napisać, iż ten opis jest zdecydowanie za krótki :)
Głowa mi się kręciła od samego początku, mijałem miejsca obchodzone przed startem przy okazji małego zwiedzania w piątek i sobotę, ale z perspektywy biegacza wszystko było niczym w kalejdoskopie. Gdyby jednak biegło się nieco przyjemniej...


Do Barcelony przyleciałem w piątek, w poniedziałek wylatywałem za sprawą tanich lotów, lecz pojęcie taniości jest oczywiście względne ;)

W sobotę trafiłem do biura zawodów i lekko się zszokowałem.

Biuro umiejscowione w fajnym, dużym w zasadzie budynku, niedaleko wspomnianego Łuku Triumfalnego i obok zajebiaszczego parku (Parc de la Ciutadella), było w środku wielkości małego dworca w Pipidówie Wielkiej.
Dwa wejścia, w środku duże stoisko Kalenji, które było sponsorem tytularnym tej imprezy. Biegacze, którzy odwiedzają sklep z literą na D, mogliby poczuć się jak przy jednym regale w tym sklepie. Tutaj było wszystko co tam spotykamy, dosłownie wszystko na regałach 10m na 4m. Obok osobne małe stoisko z butami tej firmy... i to by było na tyle, jeśli chodzi o tak zwane EXPO. Byłem zawiedziony :/ liczyłem na coś więcej, może nie na wielką halę, w której łyżwa, trzy paski i asics atakowałoby mnie z każdej strony, jednak tu nie można było kupić nawet żela energetycznego!

Obok pod ścianami były stoiska z podziałem na numery, co tysiąc. Sprawny i szybki odbiór, obok odbiór koszulki technicznej z nadrukiem imprezy w kolorze oczojebnym dla faciów i seledynowym dla łasic ;)
Przy wyjściu można było sprawdzić chip`a, czy dane zapisane w systemie są zgodne... no i to tyle z Biura Zawodów :)
Skromnie, lecz wszystko sprawnie, mimo tłumów.
Patrząc na powyższe nie można było mieć wrażenia, że coś tam działa nie tak, powolnie, czy chaotycznie.

Reszta dnia to zwiedzanie i próba znalezienia jakiegoś lokalu, w którym można by coś zjeść, co nie skończy się wizytą w WC. Niestety Hiszpanie to dziwny naród, wszędzie atakują lokale z Tapas. Tapas tu, Tapas tam, Tapas Tapas Tapas. Są to małe przystawki głównie, może i fajne do browara, lecz słabo się nadają na pożywną strawę dzień przed startem. Szukanie się przedłużało, a jeden banan, mała woda i parę ciastek jedynie gasiło pożar pragnienia.
W pewnym momencie stwierdziłem, że lepiej zaniechać zwiedzania na głodnego, szukania jakiegoś lokalu i lepiej powrócić w okolice hotelu, gdzie niedaleko jest sprawdzony włoski styl. Po dobrnięciu niestety okazało się, tu kolejny niezły motyw, że właśnie nastała SIESTA i wszyscy się zamykają... :) no dramat :)

Trzeba było ratować się zakupami w sklepie i kanapkami z bagietki w hotelu + jakiś banan i małe ciastko :p
Dobrze, że czajnik był i herbę do tego można było zrobić ;)
Wieczorem miałem wyskoczyć na coś jeszcze, jednak byłem już padnięty i resztę wieczoru tylko krzątałem się po pokoju i toalecie z prysznicowaniem nóg ;)

Mówiąc delikatnie to nogi miałem niczym Zygmunt - betonowe...



Dzień startu

Pobudka 5:40 z uwagi na start 8:45. 10 minut zwlekania się z wyra... jeju, jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę sam z siebie wstawał o tej porze na wyjeździe, to bym go wyśmiał :)
Nastawienie wody na herbę, toaleta bez jakiś efektów (nic mi się nie chciało...), szybki prysznic, potem pokrojenie bagietki, masło, miodek zakoszony ze śniadania dzień wcześniej i na to zółty serek. Śniadanie mistrzów ;)
Mały leżing i zbieranie się, przypięcie numeru, pakowanie butów i chipa, skarpetek... w drogę.
Po drodze mijaliśmy coraz większe grupki, wszyscy rozbawieni... Południowcy są jednak inaczej nastawieni życiowo! widać to nie tylko w sklepach, czy restauracjach, ale na ulicy. U nas jakieś takie wszystko przygnębione, zalatane, tam wręcz odwrotnie.

Spieszyliśmy się jednak, była godzina do startu. Chwilę później już byliśmy pod Biurem Zawodów, gdzie oddawało się do depozytu rzeczy. Wokół przed budynkiem sporo luda, nikt się nie rusza, więc wszystko sprawia wrażenie, jakby ta cała masa ludzi czekała niczym mrówki do wyjścia z mrowiska. Przebieram się obok przy małym parku, wokół nawet jakieś dziewczyny szprechające w moim języku. Nasi są jednak widoczni, nie jesteśmy sami ;)

Idę oddać worek z rzeczami... i ZONK. Ta masa ludzi nie, że sobie stała celem ogrzania (było +10C), tylko stała... w kolejce do kolejki do budynku. Masakra jakaś, ale spoko, ponad 40 minut jeszcze czasu. Szło to bardzo topornie niestety, a tasiemiec ruszał się ospale. Wchodziłem do budynku jakieś 5 minut przed startem. Szybko oddałem rzeczy, nerwowe wyjście, włączenie Garmina, sprawdzenie sznurówek i w drogę na start. Nie ma czasu na toaletę, niestety czuję jakby mi się coś większego chciało, nie ma jednak na to czasu, a na dodatek kolejka jak po parówki w PRL.


Z Biura Zawodów (Depozytu) na start było dokładnie 0.6km. Trasę tę pokonałem w niecałe 3 minuty i to była moja rozgrzewka. Nogi miałem ospałe, zbetonowane, nierozruszane i w ogóle dramat. Szukam wejścia do swojej strefy, bo spiker już nakręca się jakby wziął coś na pobudzenie ;)
Wchodzę do strefy - kontrola koloru numeru - wchodzę. Krążenie bioder i słyszę odliczanie.

Cudnie - tak sobie myślę - bieg bez rozgrzewki, bez toitoi`a... sprawdzam czy mam żel i kolejna niespodzianka, nie wziąłem żela z torby. Dobrze, że spodenki miałem na sobie i buty... ;)

START

Harpagany polecieli, my stoimy jeszcze, potem niemrawo zaczyna się to ruszać. Linię startu przekraczam po 45 sekundach, to i tak niewiele. Całość rok wcześniej startowała jedyne 15 minut ;)
Lekki tłum, ale nie ma mega ścisku jaki był na jesieni we Frankfurcie. Jest tłoczno, ale luźno. Próbuję nie szarżować, zresztą i tak niewiele mogę, nogi czuję niestety ociężałe. Patrzę na gremlina i tempo wychodzi 4:40... ojjj to jakaś masakra, jednak po chwili lekko przyspieszam. Pierwszy km pika mi w 4:11 więc tak jak to sobie wcześniej wydumałem.

Czuje się jednak niezbyt świeżo, myślę o zwolnieniu, żeby się rozgrzać, a nie zagrzać. Czuje niestety też i trochę tyłek z wiadomych względów :p ach, natury się nie oszuka, jednak jakoś mogę biec dalej, więc staram się o tym nie myśleć.
Myślę niestety za dużo o nogach, mimo iż rozglądam się wkoło za przefajnymi widokami, które łechtają wzrok dookoła. Morze z jednej, z drugiej fajne kamieniczki, tarasy, w tle jakieś górki, wieże, Torre Agbar w kształcie pocisku czy ołówka. Próbuje w międzyczasie różnych trików na nogi, zwiększam kadencję, zmniejszam, wydłuzam krok i skracam, trochę kolana wyżej i trochę leniwie... taka dzika inspiracja mnie wtedy naszła i próba improwizacji. Tak, to była wielka improwizacja.

Plany to jedno, a zawody to jednak coś innego. To coś jak porównywać płytę CD i występ Live na stadionie np. Queen czy Dire Straits.
Jeden utwór można tworzyć i miesiąc w zaciszu studia nagrać, jednak przed publiką wszystko trzeba zgrać w całość i nie ma tu miejsca na pomyłki, a jak już, to trzeba je umiejętnie wpleść w całość, żeby jednak ten dziwny brzdęk sprawiał wrażenia tego czegoś.

No i więc doczekałem się tego swojego czegoś, może nie przed publiką, a wśród publiki ;)
W sumie to nigdy nie miałem "okazji" biec w takich okolicznościach, tym bardziej będąc w takim miejscu nie zamierzałem się jakoś tym łamać. Przecież chodzi o zabawę i sprawdzenie siebie również z takimi przygodami ;)

Rozmyślałem, czy w tygodniu nie przegiąłem jeśli chodzi o trening. We wtorek zrobiłem rozbieganie, które wyszło trochę szybkie jak na luźne rozbieganie (4:50) z 6 rytmami na koniec. Miał to być luźny dzień, bo w środę zamierzałem trochę poszaleć. No i poszalałem z drugim zakresem przechodzącym w trzeci (7km) w środku rozbiegania i po kolejnych wolniejszych kilometrach zrobiłem mocnych 10 rytmów 100m. Wracając do domu czułem dobrze wykonaną pracę biegową, byłem jednak nakręcony tym wszystkim. Czwartek z okazji dnia wolnego przed wylotem pocisnąłem do lasu na Wzgórza Piastowskie i luźne rozbiegało wyszło więc crossowe.
Piątek podróże i małe zwiedzanie, sobota zwiedzanie.

Trochę jednak to czułem, szczególnie sobotę... no ale trudno, leciałem dalej.

Drugi km piknął mi parę sekund szybciej przed bramą z oznaczeniem km. Później było w miarę ok. Pierwsza piątka w miarę równo, momentami hamowałem się, miejscami wypuszczałem luźną łydkę... jakoś to szło. Po pierwszej piątce był punkt z wodą. Oblałem się kubkiem i wziąłem łyka.
Niestety jak się okazało, na całej trasie nie było nic poza wodą i miejscami Powerade`m. Liczyłem na jakieś banany z powodu braku żela przy sobie, no ale nic, improwizacji ciąg dalszy :)

Druga dyszka poleciała w miarę ok, powoli rozgrzewałem się nie zamulając czy zarzynając się. Leciało mi się luźno, no może nie tak luźno, żeby pisać SMSy, jednak podziwiałem widoki wokół mnie :)
Za 10km chwilę później był znowu wodopój, wręczali tym razem małe butelki i kubki z Poweradem. Po nim była niespodzianka.

Do tej pory trasa była płaska, bardzo fajna, a tu nagle oczom moim ukazał się mały podbieg. Na oko 100metrów, jednak byłem zszokowany :) jak to podbieg? myślałem... miało być płasko aaaaa :)))
Podbieg jednak nie był jakimś killerem jak Agrykola, jakoś go łyknąłem, po nim trochę metrów jednak uspokajałem oddech i wrażenia wewnętrzne, które się niestety przypomniały. Przypominały mi się w sumie całą trasę :/
Ta część trasy była najnudniejsza, biegło się jakoś półtora kilosa obok jakiejś trasy, obok wiaduktu/estakady, aż do skrętu w drogę, na której była mała agrafka (baaardzo szeroka, dwie szerokości ulic), więc luz.

Kiedy tak leciałem w okolicach 14km widziałem po drugiej stronie... zające na 1:15! nie widziałem do tej pory pace`ów na taki czas. 1:20 to był chyba najszybszy zając w jakiejś imprezie, a tu... 1:15 leciało dwóch gości z czymś na wzór Husarii z pióropuszami, tylko to była mała flaga z mocowaniem wokół klaty i pałąk na plecach z tą mini flagą i czasem ;))) komicznie to wyglądało :)

Na tym odcinku były jakieś powiewy, jednak po nawrocie nieco mocniej odczuwalne. Po wylocie z tej uliczki myślałem, że będzie lepiej, jednak znowu powiewało. O ile na początku mi było gorąco, to tutaj słońce się trochę schowało i było momentami prawie na styk z temperaturą.


Leciałem w krótkich spodenkach i krótkiej koszulce. Zastanawiałem się, czy nie ubrać koszulki na ramiączkach... i dobrze, że tak nie zrobiłem. Pod koniec byłem lekko przewiany. Na plus mogę zaliczyć barki i plecy, których nie czułem jakoś drastycznie. Ćwiczenia core i lekko wzmacniające przynoszą powolny efekt... warto było się jednak znowu przeprosić z tymi sprawami. Żeby to było jeszcze lekko przyjemniejsze... ;)

Końcówka biegu jakoś tak bezwładnie. Z jednej strony czułem zapas, z drugiej czułem przy mocniejszych podrygach brak toitoia. Nogi już sam nie wiem, czy były ociężałe, czy betonowe, a może ołowiane, jednak jak na nie patrzyłem to coś tam się kręciły. Od początku czułem trochę spięte lewe tylne pasmo od łydy po dwugłowy, ale jakoś to się rozgrzało i nie było mocno obciążające. Po biegu jednak trochę to czułem pod kątem zmęczenia, więc swoje to zostawiło. Na szczęście bez jakiś problemów.

Ostatnie km starałem się podkręcać po 19km. 20km wyszedł jakoś 4:04, 21 w 3:56, Ostatnie metry też trochę podkręcałem, jednak bez szaleństwa.
Końcówka to już widoczne bramy, które zaczynały się od 20km i były co jakiś czas. W pewnym momencie zgłupiałem bo nie widziałem mety, tyle tych bramek poustawiali ;) no ale jak zobaczyłem w oddali zegar to już widziałem, gdzie jest meta. Pod koniec podgoniłem pod jakieś dwie dziewczyny, które ładnie kręciły... nóżkami :)

Czas mnie trochę rozczarował, bo myślałem po drodze, że 1:28 złamię... jednak w ostateczności wyszło 1:28:18, co na przygody przed startem i w czasie mogę uznać za w miarę ok, tym bardziej w okresie rozkręcania się.

Sporo było ogólnie ludzi wokół mnie, a wszędzie panowało poruszenie. Później się okazało, że jedna taka drobna pobiła swój Rekord Świata sprzed roku z tej samej imprezy.
Polazłem po medal i napoje, potem potruchtałem wokół trawnika bo wszystko było ogrodzone i wszędzie pełno człowieków, no ale nakręciłem pół kiloska i przestałem. Porozciągałem się delikatnie i już czekałem obok Łuku Triumfalnego na jakiś znajomych.


Bieg ukończyło jakoś 12 i pół tysiąca ludzi.
Na trasie sporo było kibiców, wręcz miejscami bardzo dużo. Sporo było różnych zespołów z gitarami, śpiewami, czy bębnami, którzy robili istną masakrę jak się przebiegało obok nich.
Bieg z początku był dziwny, bo obok mnie w moim pobliżu biegł jakiś Hiszpan, co się wydzierał wniebogłosy. Miał głos fest, co mnie po którymś tam razie zaczęło wnerwiać i irytować. Ja tu próbuję odpłynąć w zaświaty w spokoju... a tu mi nagle obok jakiś goch w czapce drze mordę VAMOS VAMOS VAMOSSSSSSSSSS do ludzi po bokach ;)
Po którymś tam razie pomyślałem nawet przed chwilę, aby zrobić jakiegoś rytma czy coś i oddalić się od niego, jednak stwierdziłem, że może być ten goch przydatny w trudnych chwilach. Po tych myślach zmieniłem pogląd na tego jegomościa i zaczął mi się podobać ten jego wrzask tenora ;)

Niestety Pan Vamos zniknął po podbiegu za 10km... i dopiero go widziałem za mną za metą.
Poza tym podbiegiem za 10km był jeszcze jeden przed 17km, tak na oko 50-60m, więc bez dramatu. Poza tymi akcentami trasa mega płaska i fajowa

Z ciekawostek w moim przypadku jest tętno, które nie było wysokie i prawie stałe przez cały bieg, poza końcówką którą już zacząłem deptać mocniej, no ale wiadomo finisz, to finisz ;)


Zdjęć jeszcze nie wrzuciłem do Picassy, czekam na fotki z drugiego fona i aparatu, żeby to mieć w jednym miejscu. Kiedyś tam zarzucę linka do pooglądania :)
Miasto przefajowe. Bardzo dużo jest prostych rzeczy, które są funkcjonalne.
Na przykład skrzyżowania, to nie jak u nas, prosty krzyż i heja, tylko skrzyżowanie z wyciętym drugim kwadratem, żeby można było zaparkować. Idealna oszczędność miejsca.
Tak samo jest masa dróg rowerowych, dwukierinkowych, z odbijaczem od strony ulicy, aby jakieś karki/bezmózgowce nie wjeżdżali.
Jedna z głównych dróg i co? pas w środku dla rowerów otoczony bloczkami betonowymi z obu stron. U nas rzecz niespotykana (bynajmniej dla mnie), a tam na porządku dziennym.
Metro... mógłbym się poznęcać jak w przypadku Berlina do Warszawy, ale szkoda klawiatury. To jest sieć, z której korzystają ludzie. Ruch w mieście spokojny. Nie widziałem szaleńców co zaiwaniają 100km przez miacho. Sporo by można było pisać o tym mieście.
Masa jest uliczek, gdzie są rozstawione kawiarenki, albo same kawiarenki, gdzie lokalesi wpadają na Cerveza/kawencję i ostro dopingują swoją ulubioną drużynę, wiadomo którą. Dla nich to kolejna świętość ;) mnie jednak nie pociąga ani kopana, ani tym bardziej ten zespół :P

Widziałem też Sagrada Familia. Kosmos do kwadratu!
Świątynia przez duże Ś. Nawet King w Świebodzinie się chowa i to do pobocznej kapliczce ;)


To na tyle... VAMOSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSS :)



Bieg w edmundo można sobie pooglądać u mnie https://www.endomondo.com/workouts/473273322/1712653
albo w moim gremlinowie https://connect.garmin.com/modern/activity/699136675


Była to 25 edycja tego biegu, w linku skrótowy filmik z tej imprezy ;)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2015-02-19,08:48): Juz od kilku dwóch, trzech lat myślę o Barsie, gdzie są wyloty z Poznania i dlatego chyba nawet rumieńców dostałem czytając go :) GRATULUJĘ PRZEDE WSZYSTKIM SATYSFAKCJI Z ZREALIZOWANIA SWOJEJ PASJI !
snipster (2015-02-19,08:58): Paulo, nie ma na co czekać... młodość nie wieczność ;)
michu77 (2015-02-19,09:00): Gratuluje Snipi!!! Mam podobne odczucia... wszyscy jeżdżą w góry na górskie ultras, bo na krótkie biegi w górach... to się nie opłaca. Jak już jechać, to na coś dłuższego... a ja się lubię pościgać, a niekoniecznie "umierać" podczas biegu ultra :P
snipster (2015-02-19,09:13): Michu, ano... trzeba korzystać z życia teraz już, nie ma na co czekać ;) a zmęczyć się w połówce jest miło :) polubiłem ten dystans
Mahor (2015-02-19,09:17): Zaraziłeś mnie Barceloną.Dziękuję i gratuluję!
snipster (2015-02-19,09:20): Mahor, no to powiem ci, że w marcu chyba 15go jest maraton ;))))
maleńka26 (2015-02-19,10:02): super relacja.
snipster (2015-02-19,10:20): aj trochę mnie poniosło i rozpisałem się :p
Piotr Fitek (2015-02-19,10:51): połówka to fajny dystans, człowiek się zmęczy, ale nie przemęczy. Fajna relacja. Miasto też fajne z opisu. A kibicowanie wiadomej drużynie - tam kibicują dwóm drużynom ;)
snipster (2015-02-19,11:48): zgadza się, połówka to taki dystans, że po... chce się od razu więcej jakkolwiek by tego nie rozumieć ;)
kokrobite (2015-02-19,12:38): Super! Brawo za decyzję o wyjeździe na pół do Barca :-) Też do niedawna myślałem zaściankowo... Ale już dojrzewam ;-)
snipster (2015-02-19,13:24): trzeba szaleć, każdy dzień to dzień na zrobienie czegoś. Wiele już razy miałem wrażenie, że... "szkoda, że jednak nie zrobiłem czegoś". Odnośnie miasta to jest zdecydowanie inniejsze... bardzo mi się podobało, szczególnie pod kątem funkcjonalności. Tam się robi rzeczy, które po prostu mają działać. Metro jest właśnie tak zrobione. Przejścia nie zachwycają jakąś wybujałą formą czy kwintesencją artystyczną, są małe, niskie... ale spełniają swoją funkcję. W Wawie jest odwrotnie... buduje się szklane wieże, projektuje jakieś bezsensowne lampki... i po tylu latach nadal nie działa druga linia, bo coś tam. Przykładów jest zdecydowanie więcej. Bardzo fajna jest architektura, z jednej strony "stare" kamieniczki, które się trzymają, tynk nie leci na ulicę, z drugiej strony obok może być już nowocześniejsze coś, jednak wszystko jakoś komponuje się z sobą. To tak w skrócie :)
krunner (2015-02-19,16:26): Życiówka co prawda nie padła, ale gratulacje za walkę, determinację, przygotowania :) :) Barcelona jest bardzo zachęcającym miejscem do odwiedzenia i pobiegania...
snipster (2015-02-20,09:38): Dzięki Arku :) do życiówki daleko, ale bieg wspominam w sumie przyjemnie od strony mentalnej ;)
dario_7 (2015-02-20,16:01): Jasne, korzystaj póki się da! Tanimi liniami można podobno kawał Europy zwiedzić. Ja pozostaję przy swoich górach ;)) Choć też mnie czeka niedługo wyjazd do wielkiego city. I powiem tylko tyle, że żadnego startu tam nie będzie, więc to już w ogóle jakieś szaleństwo :))) Gratki wyniku i następnych ciekawych wojaży Piter! :) PS. W Barcelonie byłem 30 lat temu, piękne miasto :))
snipster (2015-02-20,16:07): Senkju Senkju Darro :) plany planami, jednak czasem i trzeba nieco odcierpieć, ale żadna burza nie trwa wiecznie, więc trzeba być optymistycznie nastawionym do życia :) Hindusi podobno mawiają, że dobra Karma wraca ;)
Joseph (2015-02-20,21:14): No nieźle Commandante Snipster, masz unikalny dar ilustracyjnego przedstawiania zdarzeń. Jakbym widział tuż przed sobą tych Husarzy na 1:15, słyszał oszalałego hiszpańskiego tenora i przeżuwał Twoje hotelowe śniadanie mistrzów ;) Mis atentos saludos! (czy jakoś tak) :)
snipster (2015-02-20,21:37): Joseph, nie napisałem jeszcze o tym, że każdy wszędzie i gdziekolwiek wita się HOLA. HOLA tu, HOLA tam, HOLA wszędzie zawsze i o każdej porze :) zresztą ich mowa przypomina mi głównie szybkie trajkotanie zębatego młynka, tak jak ich nasza mowa wprawia w szelest ;) zabawnie ogólnie jest
(2015-02-23,19:19): oni tam na południowym zachodzie to mają dużo słońca, to weseli są, a u nas pół zimno i ponuro, więc z czego tu się cieszyć? ;-) a skrzydla na zajacach sprawdzaja sie szczegolnie dobrze, jak wieje, bo wiadomo, z mocnym wiatrem to kazdy balon uleciec moze, a na pewno obija sie tym z tylu po głowach ;-)
snipster (2015-02-23,19:57): Peter, zgadza się, te słońce to mają w bonusie... :)







 Ostatnio zalogowani
bobparis
05:54
kamay
05:53
biegacz54
04:49
kuzag
01:12
Marco7776
23:56
camillo88kg
23:43
przystan
23:39
inka
23:30
Roadrunner
23:21
conditor
23:12
Lektor443
22:21
pixel5
22:03
kornik
22:00
kos 88
21:50
Przemek_Czersk
21:49
rdz86
21:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |