Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [16]  PRZYJAC. [15]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
sikoras
Pamiętnik internetowy
"Jak się jest takim pesymistą jak ja, to można się tylko śmiać" S. Tym

Jacek Sikorski
Urodzony: ---
Miejsce zamieszkania: Piła
8 / 47


2012-04-17

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
„Czarno – żółta niedziela” (czytano: 2883 razy)



„Ci co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły, biegną bez zmęczenia” – cytat „lewy” - żółty na czarnym. Inwersja będzie na końcu – taka ładna klamra spinająca jeden z piękniejszych (a na pewno najdłuższy) dni jakie poświeciłem bieganiu. I z całą pewnością ten czas nigdy by nie nastąpił, gdyby nie Wojtek Krajewski i jego bytowskie znajomości. Osobiście po każdym skończonym maratonie obiecywałem sobie, że jakikolwiek dłuższy bieg byłby czystym szaleństwem – w czym utwierdzał mnie dobry kolega z „Mechanika” Janek Polcyn. A skąd te kolory? To barwy z flagi Kaszub, po których urokliwych zakątkach przyszło nam przebiec 62 km trasy II Pielgrzymki Maratońskiej „Bytów – Sianowo”. Z tymi kolorami wynikło fajne zamieszanie na początku pielgrzymki, kiedy to organizator dwukrotnie instruował nas, że uczestnicy w żółtych koszulkach mają biec z lewej strony poruszającej się kolumny (ze względu na bezpieczeństwo – lepiej widoczny z daleka kolor), natomiast „czarni” po prawej. I oczywiście kiedy już mieliśmy ruszyć - ustawił nas dokładnie odwrotnie. Okazało się bowiem, że chodzi o pionowe odwzorowanie barw z flagi Kaszub. I te kolory miały nam już towarzyszyć przez cały dzień – a muszę przyznać, że był to świetny pomysł, bo prezentowaliśmy się na trasie bardzo malowniczo. Nasza pilsko – wałecka grupka ruszyła do Bytowa w Niedzielę Miłosierdzia Bożego o 4.30 nad ranem. Mieliśmy z Wojtkiem niekłamaną przyjemność podróżowania z prawdziwymi legendami biegania ultramaratońskiego – Irką i Mirosławem Lasotami. Jeśli ktoś o nich nie słyszał, przytoczę może kilka faktów. Razem przebiegli dobrze ponad 500 maratonów, pani Irena jako pierwsza Polka przebiegła Spartathlon (takie tam … 246 km) całując na mecie palec Leonidasa, w biegu 24 godzinnym pokonała 196 km, Mirek w tym samym czasie pokonał 211 km, a na przykład „setkę w Kaliszu zaliczył jedyne 13 razy… Może starczy, bo można się nabawić sporych kompleksów. I tylko musielibyście widzieć minę głównego organizatora pielgrzymki – Andrzeja Dorocińskiego , kiedy dowiedział się z kim ma do czynienia. Bo bardzo się martwił o jedyną w naszym towarzystwie kobietę, a jak się okazało na trasie - pani Irena biegła z każdym kilometrem z coraz większym wdziękiem i lekkością, a martwić się trzeba było o męską cześć grupy. Przed nami stało zadanie – przebiec przynajmniej dystans maratoński, a jak się da to i do samej mety w Sanktuarium w Sianowie - rok temu tylko piątce uczestników udała się ta sztuka. Wszystko zaczęło się w kościele p.w. Filipa Neri w Bytowie od Mszy Św., celebrowanej przez proboszcza Krzysztofa Szarego, który był też naszym duchowym opiekunem na trasie. Zresztą na tym się ta rola nie kończyła, „robił” za bodyguarda – zabezpieczając nam tyły w samochodzie, spikera – barwnie wykrzykując pozdrowienia w kierunku mieszkańców mijanych miejscowości, był dla nas tego dnia prawdziwym wsparciem i opoką. Zaczęliśmy w tempie ok. 6.30 – 6.50 na kilometr. Wolno – ktoś stwierdzi. Ale przecież nie o sport tu chodziło – przynajmniej nie tylko. Przed nami był cały dzień biegania, a nam bezsprzecznym debiutantom na tak długim dystansie pozostawało zawierzyć „mądrzejszym” biegowo. Poza tym – co to znaczy wolno? Powoli to Legia człapie po mistrzostwo kraju – więcej emocji dostarczyłby wyścig kolarski przez Saharę… Koniec I etapu (ok. 13 km) to kościół p.w. Św. Mikołaja w Parchowie. Miejscowość znana z sióstr samarytanek, które pracują dla dziewczynek i kobiet niepełnosprawnych umysłowo – również im poświęciliśmy nasze modlitwy. Zanim udaliśmy się na modlitwę do kościoła – chwila oddechu, poprawki w strojach, uzupełnienie kalorii i … seria dowcipów zaserwowanych przez Romka Czecha. Najlepszy był chyba o blondynce, która zapytana w konkursie – „Myli się tylko raz. Kto to jest?” – odpowiada pewna siebie - „Brudasy”. Kolejny kawałek tortu to 9 kilometrów do Sulęczyna. W końcówce zaczęły się nerwy – zdążymy do kościoła, czy też nie? Nawet ksiądz Krzysztof uległ panice i zaczął nas namawiać na chwilę przejażdżki busem. I tu drgnęła mocno duma samotnego długodystansowca, a najlepszej odpowiedzi udzielił na to Staszek Majkowski (pełnił ze wspomnianym już wyżej Romkiem rolę pacemakera), który natychmiastowo podyktował żywsze tempo. A że działo się to w malowniczym wąwoziku i pod stromą górę – emocji nie brakowało. Ostatecznie dotarliśmy na czas (22 km), by wziąć udział we Mszy w kościele p.w. Św. Trójcy. Krótka przerwa i skierowaliśmy się w kierunku Gowidlina. Po drodze różaniec w intencji ofiar katastrofy pod Smoleńskiem i pomordowanych pod Katyniem, Ostaszkowem czy Starobielskiem. A uczestnicy pielgrzymki mieli możliwość obserwowania wspaniałych kaszubskich krajobrazów, mnie zachwyciło jezioro Gowidlińskie, wzdłuż którego dobiegaliśmy do tej malowniczej miejscowości – niezła kandydatura na wakacyjny wypoczynek. Tutaj kończył się trzeci etap naszej biegowej wędrówki (35 km), a grupa modliła się w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, budowanego w latach 1866 – 1868. Krótki popas, pierwsi nieliczni uczestnicy zostali w busie, by dać szansę własnym organizmom na odnowę, a pozostali ruszyli dalej. Kroki nasze i myśli kierowaliśmy już w kierunku Sierakowic. Ten etap miał około 9 kilometrów – niewiele, ale z naszych ciał płynęły już sygnały, że może starczy, że przecież z tyłu bus i wygodne krzesło… Nic z tych rzeczy, pamiętając, że jesteśmy na pielgrzymce, mogliśmy ofiarować swój ból i słabości Sianowskiej Pani i dalej wytrwale biec do jej stóp. A ksiądz Gandalf Szary – przepraszam – Krzysztof Szary dalej modlitwą umacniał nas w mozole. Po dobrej godzince dotarliśmy do 45 kilometra naszej niedzielnej trasy – Sierakowice, a w nich odbudowany i zrekonstruowany kościół Św. Marcina, a właściwie to Ołtarz Papieski, pod którym Ojciec Święty Jan Paweł II koncelebrował Mszę Św. w Pelplinie (6 VI 1999), w trakcie swojej 7 pielgrzymki do ojczyzny. Pod ołtarzem czekali na nas gospodarze: wicestarosta i pani dyrektor Miejskiego Domu Kultury, którzy opowiedzieli nam kilka historii związanych z kościołem, a dodatkowo udzielili nam wzruszającej deklaracji patriotycznej, w imieniu twardego i obdarzonego złotym sercem ludu kaszubskiego. A tych z Was, których ścieżki zaprowadziłyby w okolice Sierakowic – namawiam do odwiedzenia Ołtarza – jest naprawdę imponujący. A na uczestników Pielgrzymki czekał ostatni, najdłuższy i jak to zwykle bywa najtrudniejszy etap – 18 kilometrów do Sianowa. A trzeba pamiętać, że byliśmy już w drodze ponad 7 godzin,
w nogach każdy z nas miał już maraton (nasi koledzy w Łodzi i Dębnie już dawno byli po swojej 42 kilometrowej próbie), trasa cały czas wiodła pod górę i na dodatek zaczęło padać. Cóż, taka dola pielgrzyma – musi się liczyć z różnymi trudnościami na swojej drodze, a nam było o tyle łatwiej, że organizatorem tego wydarzenia byli członkowie Klubu Biegacza „Goch” z Bytowa – a więc ludzie zakochani w bieganiu i doskonale orientujący się co dla pokrewnej duszy jest w danej chwili najbardziej potrzebne. Naprawdę wielkie ukłony i deklaracja z mojej strony – gdyby ten Bytów był trochę bliżej Piły, na pewno bym do Was przystąpił (oczywiście jeśli byście na to pozwolili). Jeśli już dygresja na temat organizatorów, to w ich poczet wliczyć i wspomnieć dobrym słowem należy: Parafię św. Filipa Neri oraz Stowarzyszenie "Nazaret" – oba z siedzibą w Bytowie. „Zdrowaśki” odmawiane przez proboszcza i biegaczy w intencji dobrej pogody najwyraźniej odniosły skutek – deszcz ustąpił, rozpogodziło się wyraźnie, a w nas obietnica zbliżającego się z każdą minutą celu – zaczęła przeważać nad dużym już zmęczeniem. Kiedy „do końca meczu została godzina, czyli około 60 minut" – jak mawiał klasyk Darek Szpakowski – właściwie lecieliśmy już „na skrzydłach orłów” i nawet górki, podbiegi i inne mentalne bardziej przeszkody nie miały już znaczenia. Ostatni kilometr przebyliśmy widząc cel naszej pielgrzymki - Sanktuarium Matki Boskiej Królowej Kaszub w Sianowie, do którego dotarliśmy po 9,5 godzinnej wędrówce biegowej („czystego” biegu wyszło 6 godzin i 33 minuty). Szybka kąpiel, założone na plecy „oficjalne” pielgrzymkowe bluzy i udaliśmy się na Mszę Św. Ksiądz Krzysztof poświecił nam wiele ciepłych, dobrych słów, wspomniał Św. Tomasza, ukazując nam jego działanie po zmartwychwstaniu Jezusa z zupełnie innej, bardziej ludzkiej i codziennej perspektywy. Po Mszy Św. udaliśmy się do Domu Pielgrzyma, gdzie nastąpiło podsumowanie pielgrzymki. Podziękowaliśmy sobie wzajemnie za spędzony czas i udzielane na trasie wsparcie, wszyscy biegacze otrzymali pamiątkowe tabliczki ze słowami Modlitwy Pańskiej po kaszubsku, ksiądz dobrodziej o każdym z biegaczy przytoczył jakąś dykteryjkę, co uczyniło atmosferę spotkania niemal familijną. Zresztą dlaczego „niemal”? – tego dnia byliśmy jak rodzina, na dobre i na złe razem, czasem na wesoło, chwilami nerwowo – ale zawsze mając na względzie Najważniejszy Cel. A rodzina była spora – teraz już czas na wymienienie bohaterów z imienia i nazwiska, bo przecież (tutaj znowu kłania się wspomniany „klasyk” sportowej publicystyki) - „jeśli nie z nimi, to z kim, jeśli nie kiedy – no właśnie!”: Irena i Mirek Lasota (Wałcz), Zbigniew Tocha (Skórcz), Stanisław Adam Olbryś (Nasielsk), Marek Pranczk (Gostkowo), Marian Klasa (Pomysk Wielki), Jacek Muszyński i Roman Czech (Słupsk), Zenon Słomski (Korzybie), Sebastian Jażdżewski (Ugoszcz), Wojtek Krajewski i Jacek Sikorski (Piła) oraz ekipa z Bytowa - Stanisław Majkowski, Marek Gliszczyński, Karol Niklas, Krzysztof Sławski i bracia Edward i Sławomir Kobierowski. Obejrzeliśmy jeszcze film z zeszłorocznej pielgrzymki i udaliśmy się busami z powrotem do Bytowa. I dopiero jadąc na miejsce porannego startu dotarło do nas ile kilometrów „weszło” nam w nogi – ten czas dłużył nam się strasznie. Na parkingu pod parafią Filipa Neri ostatnie uściski, życzenia spotkań na biegowych i pielgrzymkowych trasach i udaliśmy się do domów. Na koniec chciałbym podziękować wszystkim organizatorom za ich trud, za zaproszenie, za możliwość uczestniczenia w tym wydarzeniu, cieszę się, że poznałem nowych wspaniałych ludzi i mam nadzieję na spotkania w przyszłości z „plemieniem” bytowskim – twardzielami, w których biją ciepłe i serdeczna serca. Jeszcze raz wszystkiego dobrego, odnajdujcie siły, cierpliwość i pasję w organizowaniu nam biegowego życia. No i obiecana klamra – cytat „prawy” - czarny na żółtym: „Moja meta jest w niebie”. Szczęść Boże Kaszubom!!!


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
Łapers
13:58
mateusz
13:57
lukaszewski
13:55
abednarczyk
13:54
Daniel22
13:53
Kejtalke
13:53
Kmicic
13:51
AdamP
13:51
drago
13:50
aaron
13:47
matkris75
13:47
Arasvolvo
13:43
zasiu
13:43
tomaszz99
13:43
kolotoc8
13:43
grabson
13:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |