Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [26]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Hung
Pamiętnik internetowy
Co w butach piszczy.

Marek Piotrowski
Urodzony: 1961-06-12
Miejsce zamieszkania: Wrocław
118 / 151


2016-11-12

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Powtórka historii. (czytano: 269 razy)



Ponieważ historia lubi się powtarzać, a przy moim pechu szczególnie moja, więc zapobiegliwie zacząłem brać tran na wzmocnienie odporności jeszcze przed wyjazdem do Wro. Zawsze, gdy mam dłuższą robotę w tym mieście, to łapię jakieś cholerstwo i zasmarkany oraz zakaszlany muszę pracować. A co w takiej sytuacji z bieganiem? Postanowiłem, że w październiku potruchtam jeden, dwa razy w tygodniu, traktując to jako roztrenowanie, a resztę czasu przeznaczę na jakąś siłownię lub boks.
Ponieważ mieszkanie przechodziło mały kataklizm, to - z braku miejsca – syn zdjął worek bokserski. Może to i dobrze, bo jeszcze pamiętam bóle w nadgarstkach sprzed dwóch lat. Na siłownię nie starczyło czasu.
Pierwszy bieg zaliczyłem w pierwszym tygodniu i już w piątek (ta powtarzająca się historia) miałem oznaki choroby. Do soboty wieczór mi przeszło i pracowitą noc zaliczyłem bez problemu. Jednak po niedzieli coś mnie drapało w płucach. Tak się nadrapało, że sobotę w połowie miesiąca miałem tak przerąbaną, że nad ranem ledwo mówiłem. Tran mi o tyle pomagał, że wszystko to przechodziłem nieco łagodniej. Ale nie odeszło całkiem. Chociaż nie do końca łagodnie, bo przez ponad tydzień ciśnienie miałem tak wysokie, że aż sam się bałem, więc nic nie soliłem. Nie miałem żadnych lekarstw, a do lekarza, to … szkoda gadać.
Oczywiście zero biegania … jednak było chodzenie, bo namówiłem na tę formę ruchu córkę. Nie chciała podpierać się kijkami, więc ja kijkowałem a ona machała rękami. Kilka razy w tygodniu, po siedem kilometrów, dawało niemałą ilość godzin w ruchu. Bywały dni, gdy nie miałem najmniejszej ochoty na chody i liczyłem, że córka odpuści. Jednak ona chciała wykorzystać sytuację i towarzysza do sportu, więc rzucała godzinę startu a ja szybko kimałem kilkanaście minut, by mieć siłę na wyjście. Ciekawe, że po powrocie miałem więcej energii i lepsze samopoczucie niż przed marszem. Z żadną dziewczyną tyle się nie nachodziłem, co ze swoją córką. Nawet łaziliśmy z latarkami po Lasku Osobowickim, w którym lekko pobłądziliśmy.

Po powrocie, od pierwszego listopada, zacząłem truchtanie co drugi dzień, by po następnych dwóch dniach przerwy pobiec i nie paść trupem w Biegu Niepodległości w Dusznikach Zdr. Przeplatałem to kijkowaniem z żoną.

W Dusznikach impreza była fajna. Biegi dla dzieci i młodzieży, sztafeta, bieg dla dorosłych na 1918 m. i bieg główny na niemal 11 km. w którym ja wziąłem udział. Do tego było parę upominków, darmowy start, kiełbaska z herbatą i losowanie nagród. Bałem się czy dam radę, czy nie będę ostatni i czy nie pobłądzę, bo już mi się to tam zdarzyło.
Radę dałem, choć teraz kaszlę mocniej. Ostatni nie byłem. A ponieważ moja historia lubi się powtarzać, to pobłądziłem. W miejscu, w którym na pewno bym źle pobiegł, biegnący przede mną chłopak poprowadził dobrze (chyba, bo nagle zniknęli nam zawodnicy biegnący przed nami). Potem w parku zwątpił ale nam wolontariusz pomógł i było ok. Jednak kilkaset metrów przed metą, gdy dziewczyny zaczęły mu kibicować, on przyśpieszył a ja, czając się za jego plecami, zaatakowałem. Skręcił w prawo, ja za nim, a kibice: nie tędy, tutaj, prosto !!! Chłopak zawrócił, ja zatrzymałem się i ruszyłem za nim ale sił już nie miałem na rozpędzenie się, machnąłem z rezygnacją ręką i poczłapałem. Okazało się, że skróciliśmy trasę o kilkaset metrów i wpadliśmy na metę z drugiej strony. Moja żona nieco się zdziwiła, że znowu dotarłem do celu inną drogą, ale powoli do tego przywyka. Orgowie nie mieli większych pretensji, bo nagrody przewidziano tylko w open, następni zawodnicy byli dużo za nami, więc medale nam dali.
Już mamy w planie, by z żoną przekijkować tę trasę w lecie. Może córka do nas dołączy, a jeśli tak, to potem zrobię z nią kilka rundek na rolkach po stadionie rolkarskim, który jest w parku zdrojowym. Potem lody w Polanicy Zdr. i do domu.
Teraz na lody było za zimno więc machnęliśmy wspaniałe gofry ze śmietaną i dodatkami (żona) oraz rurki z kremem (ja).

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Mahor (2016-11-12,22:09): Zaskakująca organizacja a zwłaszcza przy dodatku do gofra ze śmietaną...wyszło że to żona :-)Pozdrowienia dla małżonki:-)
Hung (2016-11-12,22:16): Cha,cha,cha. Wyszło, że żona, to dodatek a ja krem. Pozdrowię ją.
paulo (2016-11-14,09:11): Mareczku, widzę, że ciągle coś robisz albo masz w planach jakieś zadanie :) Dobrze, że w tym wszystkim myślisz również o roztrenowaniu :)
Hung (2016-11-14,14:35): Pawle, już kilka razy ktoś mi powiedział: może za dużo biegasz? W związku z tym, roztrenowanie musi być ... choć za dużo nie trenuję.







 Ostatnio zalogowani
grabson
13:41
slawek_zielinski
13:41
Pawel_Wu
13:39
BiegRycerski
13:39
Sieprawska Piątka
13:39
Grzegorz Gębski
13:39
zoltan
13:38
drakomir
13:38
andbo
13:38
pagand
13:34
Pathfinder
13:33
jarek690316
13:31
Bieg 2022
13:30
pawko90
13:28
csir_gryfino
13:27
kayo
13:25
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |