Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [26]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Hung
Pamiętnik internetowy
Co w butach piszczy.

Marek Piotrowski
Urodzony: 1961-06-12
Miejsce zamieszkania: Wrocław
117 / 151


2016-09-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Rower (czytano: 223 razy)



Rozwiązanie mojego dylematu z poprzedniego wpisu nie powiodło się. Nadal nie wiedziałem, czy cel uświęca środki, i co jest właściwym celem. A sobota nadeszła, a bieg na dyszkę czeka. A tu żona wymyśliła jazdę do sklepu, bo w piątek nam nie sprzedali drzewka, gdyż nie mieli nań ceny. A tu szkodniki mają przyjechać, o chrześniaku z obstawą nie wspomnę. Jak się zmieścić w czasie, by ich wszystkich godnie przywitać?
„Co nagle, to po diable”. Całkiem spokojnie wydumałem sobie, że do treningu użyję pojazdu dwukołowego, który od pewnego czasu stoi w moim garażu (w którym nie ma samochodu), a który to pojazd jest własnością chrześniaka. Otóż, na tym rowerze zamierzałem przejechać moją ulubioną trasę prawie trzydziestokilometrową, którą pokonywałem biegiem mniej więcej raz do roku, bo częściej, to nie miałem na nią siły, lub nie miałem ochoty na tak długi bieg.
- A dasz radę? - spytała żona.
- Przecież ja tamtędy biegałem – odparłem.
- Ale na rowerze może być trudniej.
Eee tam, bez przesady. Wprawdzie to górki ale rower ma przerzutki. Byle zdążyć przed gośćmi.
Spokój mnie nie opuszczał. Przygotowałem siebie i sprzęt, napompowałem koła i ruszyłem.
Piękna była jazda na takim Giancie. To nie mój staruszek (zostawiony we Wro), w którym działa tylko połowa przerzutek. Piękno i mój spokój się skończyły, gdy po półkilometrze zaczął się pierwszy ostry podjazd po kamieniach. Wytrzymałem go i kilka następnych, pomimo tego, że przez piętnaście kilometrów trasa ciągnęła niemal wyłącznie w górę.
Kolana były mokre - co mnie z początku zdziwiło – od potu kapiącego z czoła. Mięśnie nóg były obolałe a zadyszkę miałem jak pan z brzuszkiem po sprincie do tramwaju. Mój Endomondo informował mnie, że tempo na kilometr miałem gorsze niż średniej klasy biegacz – amator podczas biegu w stylu alpejskim. Skąd moja żona o tym wiedziała wcześniej? Przed przełęczą spotkałem samochód terenowy, więc grzecznie przemieściłem się na lewą stronę ścieżki. Po sekundzie zorientowałem się, że ja jadę a nie biegną, więc szybko przejechałem na stronę prawą. Samochód ciągnął przyczepkę, z boku której wystawały gałęzie choinek. Co to, wigilia się zbliża? - pomyślałem. Nie. Na gałęziach leżał zabity jeleń. Smutno mi się zrobiło, bo ostatnio jelenie, szykując się na godowe walki, ryczały całe noce, i choć nieraz czynią mi szkody, to je bardzo polubiłem. W następną noc okazało się, że jeszcze kilka rogaczy pozostało żywych. To dobrze.
Po pokonaniu 1156 m sumy przewyższenia zacząłem staczać się w dół. Tyłek tak mnie bolał, że mało mi mięso od kości nie odchodziło, więc starałem się siedzieć na udzie jednym lub drugim, bo bałem się, że na stojąco popękają pedały. Nie miałem kasku, rower nie był mój, więc nie rozpędzałem się za mocno, w wyniku czego tempo było gorsze o kilka sekund od szybkości najlepszych maratończyków na płaskim asfalcie. Dopiero gdy wyjechałem na zwykłą drogę, to na niskiej przerzutce docisnąłem. Miałem nawrót sił, bo mięśnie nieco odpoczęły na zjeździe, i tylko ręce mnie strasznie bolały. Tempo wzrosło do mniej niż dwie minuty na kilometr. Dwie i pół godziny zajęło mi pokonanie dystansu.
Przy domu szkodniki już siedziały zadowolone ale reszta jeszcze nie dotarła. Gdy zszedłem z roweru, to byłem zgarbiony jak moja teściowa a nogi i ręce miałem w pozycji Tofika. Prawdę mówiąc, to pierwszy raz przejechałem tyle kilometrów, w tak trudnym terenie, non stop. Gdy się oporządziłem, to się zaczęło: jazda taczką z synem chrześniaka, loty (z malcem) w kosmos na hamaku, palenie ogniska i kiełbasek, granie na instrumentach i powstrzymywanie się od wylewu.
Na dobrą sprawę, to nie wiem co mi tak naprawdę dało w kość. Muszę jeszcze raz spróbować, ale bez przyjmowania gości w domu.
A przecież mogłem pobiec spokojnie dyszkę, wypić piwo z kolegą … i tak nie cierpieć.



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2016-09-28,15:11): to do ćwiartki Ironmana już prawie jesteś przygotowany :) Jeszcze tylko 950 m na jakimś pobliskim jeziorze :)
Hung (2016-09-28,16:48): Też tak, Pawle, myślałem. Dawno nie pływałem, ale 950 m żabką dałbym radę.







 Ostatnio zalogowani
wwdo
18:51
gpnowak
18:50
b@rtek
18:26
INVEST
18:22
jann
18:16
kubawsw
18:12
Henryk W.
18:12
Hieronim
17:59
przystan
17:39
kasjer
17:11
marczy
16:50
RobertLiderTeam
16:44
biegacz54
16:33
Citos
16:27
Darmon
16:14
mirotrans
16:11
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |