Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
273 / 338


2016-10-17

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
ramię mięknie (czytano: 574 razy)

 

Pamiętam stare czasy, lata jakoś `97 zeszłego wieku czy coś w ten deseń, kiedy to w RMF leciała w soboty taka zacna audycja co się zwała "Technikum Mechanizacji Muzyki".
Była to gratka dla fanów undergroundu, którzy zjedli zęby na szpulach i kasetach w młodości, buszująca i imprezująca po lokalach, gdzie techniczny "beat" zapodawany był z czarnych (a i kolorowych również) płyt winylowych, nierzadko w oparach sztucznego dymu i przy efektach ze stroboskopu, czy innych świecidełek, tudzież ówdzie był po prostu przystawką dla luźnych zgromadzeń znajomych siedzących przy butelce coli.
Były to wesołe lata, kiedy w radiu muza grana była w ogólny takt bylejakości i jakby tak się mocniej zastanowić, to w sumie dzisiaj też tak jest... wszędzie leci ten sam nędzny rozgotowany makaron i papka w stylu "Wszystko się może zdarzyć", albo "Aj low ju maj bejbe uh uh".

Ewenementem były rodzynki, np. Studio El Muzyki, czy wieczorki w lokalnych rozgłośniach, tudzież łapane na wykręcony kabel dźwięki z rozgłośni z Niemiec, tudzież radia z satelity, które to serwowały inne gatunki będące z daleka od komercyjnego światka ogółu.

Kiedy pojawiła się w RMF ta audycja, spora część ludzi, która dosyć już miała ogólnej nędzy granej wszędzie na te same kopyto i nutę, radośnie dostała motyw do gromadzeń i wsłuchiwania się w inne rytmy przy tej rozgłośni.
RMF wtedy miało zupełnie inny obraz i inną misję, teraz... może innym razem o tym :)

Anyway...
Audycja była podzielona na kilka części, w zasadzie nieformalnie... bo czasem zapraszany był ktoś tam znany, co wyciągał walizy płyt i wszyscy dostawali na samą myśl orgazmu, że za chwilę usłyszą na żywo niezbadane dźwięki łechtające ich ego, które normalnie dostępne były wyłącznie w Amsterdamie, Berlinie, Detroit czy innych np. Nju Jorku.
Pod koniec tej audycji, albo raczej w końcowej fazie królowały wyluzowane utworki, czasem jakiś secik, ocierające się o ambient, chillout, czyli spokojne klimaty... tę część zawsze oznajmiały słowa wypowiadane poprzez kamerę pogłosową (czy inne tego typu foniczne cudo), które zniekształcało dźwięk do np. ekstremalnego basu, podgłosu, coś jeszcze bardziej odlotowego niż w Misiu, kiedy to panna lektorka na lotnisku zajadała pełną buzię ziemniaków, żeby nabrać inny stajl ;)

Tak więc w tym, tamtym momencie tej audycji następowało zwolnienie, wyciszenie i nagle słuchacze przeważnie słyszeli mega niskim i w basowym tonie frazę "RAMIĘĘĘ MIĘĘĘĘKNIE" :)

... po tym delikatnym i klimatycznym wprowadzeniu dochodzimy do sedna sprawy - ramienia.


Fred: Panowie, chwileczkę! Chyba nie obetniecie mi ręki z powodu jakiejś pie**olonej walizki? Jak ja bym wtedy wyglądał? Co najmniej niesymetrycznie. Nie chcę być kaleką do końca życia. Przecież ja mam rodzinę, plany na wakacje, jestem biznesmenem. Potrzebuję tej ręki do pracy na laptopie, do drapania się w tyłek. Na pewno mam gdzieś ten kluczyk, o który się tutaj rozchodzi.

(Chłopaki nie płaczą)

zabawne, ale zauważyłem pewną zależność, że jak się o czymś napiszę, że idzie ku dobremu, lepszemu, ąąąą ęęęę i tak dalej... to w krótkim momencie po tym fakcie następuje spadek sinusoidy i zmultiplikowanie stanu do odwrotności tego euforycznego zachwytu z okazji jakiegoś KUKU.

Dostałem w zeszły weekend właśnie takie kuku...
Jakoś przy pracach fizycznych trochę mnie ramię się nadwyrężyło. Cały bark był przeciążony i najgorsze jest to, że w bieganiu to poczułem w sobotę, natomiast w niedzielę już było mega mocno boleśnie. Zamiast Długiego Rozbiegania wyszło średnie, przy mocno spiętych plerach i mega k..rwowaniu na głos w pewnych momentach, bo było ostro boleśnie.

Najgorszy okres dla maratończyka to taki właśnie strzał czegoś, co powoduje rozwalenie treningu na 4 tygodnie przed startem.
W niedzielę w ogóle było poważnie drętwo w tym obszarze, bo prawie ruszać lewą ręką nie mogłem. Od razu zaaplikowałem sobie maść Reparil N, którą... znowu śmieszna sprawa - miałem schować do szuflady, bo leży od 2 miesięcy na pralce w łazience ;)
Śmieszna sprawa, bo jak coś za szybko schowam, to się zaraz okazuje, że jest to niestety potrzebne. Kiedyś tak chowałem szuflę do odgarniania śniegu i zawsze kolejnego dnia nawalało śniegu znikąd. Podobnie miałem z kurtką zimową, kiedy to robiło się już ciepło... cyk do szafy i po 2-3 dniach znowu przychodziły mrozy. Tym razem ta maść, która leżała od ostatniego razu, kiedy to smarowałem Achillesa... a poprzednia inna - Naproxen, którą smarowałem plery przy problemach z korzonkami... również wędrowała 3 razy od szafy na pralkę i z powrotem ;)
Ogólnie pewnych rzeczy nie mogę ruszać i leżą w różnych kątach w domu dłuższy okres czasu ;)


Wracając do ramienia... poniedziałek luz i wygrzewanie w saunie, trochę pomogło, bo we wtorek już czułem to mniej, więc postanowiłem się nieco rozruszać. Niestety rewelacji nie było i bieganie było możliwe jedynie bez udziału rąk. Naprawdę wtedy miałem takiego wk..wa na siebie, że szok. Przesuwanie i podnoszenie rzeczy na prostych łapach, bo coś tam szybko trzeba było... kolejna pamiątka i nauczka. Nawet Mona Lisa się sypię ;P

Środą też jakoś tam potruchtałem, ale ból mega przy podświadomym luzowaniu ręki. Stare nawyki jednak zostają w głowie... Jak już się człowiek naumiał poruszać łapami przy bieganiu, to teraz nagle mega ciężko to zmienić, aby nimi nie ruszać, nie odchylać, cokolwiek nic. Każde odstępstwo to JEB i ała :<

Wieczorem w środę siedząc tak w wannie ze słuchawą przy głowie, która oblewała te ramię tak sobie przypomniałem film i fragment z łapą, którego cytat jest powyżej. Kurde... ja tę łapę potrzebuję do pracy przy laptopie! do drapania się w tyłek! do dłubania w nosie! no i przede wszystkim do biegania! ;)


Przed tym zonkiem rozmyślałem sobie, że ten tydzień będzie ostrym depnięciem z kopytem, po tygodniu luzowania, żeby podbić nieco wydolność i nabierać prędkości. Ten i kolejny. No nic... plany znowu trzeba było zmienić. Smarowanie maściami i odciążanie ręki to jedyna opcja.

W sobotę było już o tyle lepiej, że wybiegłem do lasu i praktycznie z rękami przy ciele udało mi się w lesie coś tam pobiegać po górkach.
Zabawne, ale podbieg czy zbieg bez udziału rąk może i jest fajny, ale wyłącznie na krótkim dystansie. Nogi dostały lekkiego ciosa przy ponad 15km po górkach.
Na dobitkę dostałem oczywiście opad deszczu od połowy - co już mnie w ogóle nie zdziwiło :) brakowało tylko piorunów i gradobicia ;)

W niedziele miałem polecieć Long`a - czyli Długie Wybieganie, oczywiście w szybszym tempie, ale mocno komfortowym.. taki zwykły pierwszy zakres, ale bez wolnego zwiedzania. Wybiegałem z myślą, że pewnie dotrwam do 10km i zawrócę, ewentualnie jak nie będzie aż takiego dramatu, to dobiegnę do końca trasy (okolice 13.2km) i zawrócę...
Jednak trochę zmieniłem plany, jako że biegło mi się jakoś tak zbyt fajnie, wręcz zbyt fajnie, a tempo oscylowało wokół 4:30, tętno grubo poniżej 140, pomyślałem, ze to będzie dobry motyw jak nieco wydłużę dystans do 30km. Na wiosnę zrobiłem tylko dwie trzydziestki w przygotowaniach do maratonu, reszta się opierała właśnie na 26km zmęczeniowych wybieganiach, tak też i miałem zrobić na jesień, z tym że trzydziecha - ta druga - wypadać miała za tydzień, na dwa tygodnie przed startem.
Przez parę km trochę pomyślałem i stwierdziłem, że zrobię to jednak tego dnia obecnego. Miał to być kolejny motyw dla nóg, które jakby nie było... mocniej musiały pracować z uwagi na brak pracy łap. Z jednej strony cholernie ciężko się biega z łapami przy ciele, ale z drugiej strony jest w tym coś innego.

Jak trenowałem strzelectwo też robiliśmy czasem różne inne dziwne rzeczy, np. składanie się w odwrotnej pozycji (zamiast na prawą to lewą stronę), albo pozycja na jednej nodze przy braku udziale drugiej, lub składanie się bez strojów... zresztą było tych udziwnień zdecydowanie więcej.
Postanowiłem więc przymodzić i przycudować i tym razem.

W efekcie zaiwaniałem tą trzydziechę nawet i wporzo, jednak po 20-25km nogi już były zmęczone. Ostatni kilos był już odczuwalny... ale jak sobie przypomnę, to te ostatki zawsze były odczuwalne, szczególnie, że w sobotę również mocno dostały po garach.


Niestety po powrocie plery i ramiona były spięte do tego stopnia, że ledwo dałem radę rozwiązać kopyta. Nic dziwnego, przecież biegłem przy mega spiętych ramionach, aby tylko nie prowokować ruchu i bólu...
Trochę się tam pomacałem, znaczy się po plecach ;) i po pół godzinie odpuściło. Potem jeszcze wyskoczyłem coś zjeść na miacho i trochę się plecy rozruszały.

Z okazji Achillesa trzymam się z dala od krótkich interwałów i super prędkości w postaci przebieżek, a teraz z okazji ramienia biegam jak pokraka kadłubek ;)
Na szczęście z każdym dniem jest coraz lepiej, ale sporo znowu musiałem pozmieniać... kurde. Mam nadzieję, że przejdzie mi to za kilka dni i ostatnie szlify będę mógł już normalnie pobiec, a tym bardziej maraton. Bez dobrej pracy ramion jest kaplica. Coś jak kilka kg więcej.


Na koniec taka dygresja... którą sobie przypomniałem chyba sprzed dwóch lat. Przygotowania do czegokolwiek późniejszego, niż środek października w Polandii to masakra. Pogoda ostro wnerwiająca... pada i wieje i niestety coraz częściej kominy zaczynają palić, nie mówiąc już o porze zmroku.
Komu te lato przeszkadzało? ;)




Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2016-10-18,08:17): jak biegłem z Zającami na 3:45 w Poznaniu przez ponad półtorej godziny to m.in mogłem się podszkolić w pracy ramion. Rzeczywiście są one ważne :) i można trochę sobie pomóc. Szczególnie jak chce się biegać maratony poniżej trójki :) Obyś zatem mógł nimi normalnie pracować :)
snipster (2016-10-18,09:47): zgadza się... tu już nie jest zwykłe luźne szuranie nogami i ręce są potrzebne
Truskawa (2016-10-18,15:22): RMF wtedy to było zupełnie inne radio. Na samym początku. Teraz to najgorszy syf jaki można słuchać. Trochę szkoda. Natomiast z tą ręką nei przesadzaj. Jelenie jakoś dają radę i drapią się o drzewo i wcale im reka niepotrzebna. ;)
snipster (2016-10-18,15:32): ok, przyznaje się, że o Jeleniach nie pomyślałem... ;))))) apropos drzew... to kiedyś dwie kobity w lesie zachęcały mnie, abym się poprzytulał do drzew... coś w tym wszystkim musi być na rzeczy :)
żiżi (2016-10-21,22:12): Mi absolutnie lato nie przeszkadzało-jakby coś...Snipi,Snipi ciastek się najedz,wylecz porządnie:)
snipster (2016-10-22,08:46): to jest słuszna koncepcja leczenia podłamanego ego i bólu ramienia słodkim podniebieniem :) na szczęście się poprawia, więc coś w tym musi być ;)







 Ostatnio zalogowani
Lektor443
22:21
pixel5
22:03
kornik
22:00
kos 88
21:50
Przemek_Czersk
21:49
rdz86
21:46
milosz2007
21:44
radosc
21:43
Stonechip
21:42
Pathfinder
21:34
lordedward
21:14
maniek66
21:13
Darek Ł.
21:09
Januszz
21:07
stanlej
20:52
Admirał
20:48
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |