Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
269 / 338


2016-09-08

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bachus - wyścig ciężarnych słonic (czytano: 637 razy)

 

Bachus, Bachus... i po Bachusie.
Jak co roku, w sumie to już chyba tradycja mini się robi, że biegnę na dychę w rodzinnej Zielonej Górze w Biegu Bachusa, a potem uskuteczniam degustację efektu fermentacji winogron, gdyż Winobranie... raz kiedyś można, wszak nie jest się mnichem, a nic co ludzkie, nie jest mi obce :)


Przez 30 lat zrobiła się już całkiem fajna inna tradycja, którą postanowiono niestety zakopać do trumny w imię lenistwa, bo nie wiem już jak to inaczej określić.
LTKKF postanowił zmienić reguły i przemianować fajny (no, uogólniając...) bieg o 19:00 na wersję południową o 13:00, na dodatek odwracając kolejność biegu.
Kiedyś denerwowało mnie to, że ten bieg jest na 4 pętlach, jednak w sumie to był niezły koloryt, dodając do tego porę - 19:00 - zachód słońca, a przede wszystkim wspomniane już Winobranie i masa ludzi wokół, w większości po środkach dopingujących pochodzących ze źródeł fermentacji owoców krzewów winnych, a i nie tylko, bo strumienie leją się tu potokami wręcz... klimat zabawy przedni jakby na to spojrzeć z perspektywy zdyszanego biegacza :)

W tym roku postanowiono wręcz te 30 lat olać i w imię poprawy bezpieczeństwa(???), bo organizatorom nie chciało się bardziej zabezpieczyć trasy przed wbieganiem na nią podchmielonej gawędzi, zmienić porę na 13:00, na dodatek zmieniając kierunek biegu w odwrotną stronę tłumacząc to tym, że teraz będzie biegło się w przeciwną stronę w uliczkach jednokierunkowych i jakby jakiś samochód wyjechał, to się go będzie widziało. Argument porażający :)
Żeby było zabawniej, to postanowiono zrobić również imprezkę dla kijkarzy, jakby nie dość ciasno było na tych pętlach, na szczęście tylko na jednej pętli ;)

Mówiąc kolokwialnie, z Nocnego Biegu Bachusa zajumano nie tylko słowo "Nocny", ale i cały klimat.
Rok temu bieg ukończyło 790 osób, w tym roku niecałe 347.
W poprzednich edycjach jeszcze był taki motyw, że zielonogórzanie mieli start gratis - wszak Miasto sypie niezłą kasą na organizację, w tym roku postanowiono zrobić opłatę 50 zeta.
Miałem w imię tego olać ten bieg, ale inna tradycja wzięła górę - Bieg i potem na winko z kumpelą, gofera z dżemorem (no dobra, z ananasem i bitą śmietaną :)) oraz krzątanie się po deptaku w stroju startowym wieczorową porą zawsze było niezłą odskocznią od nudnego życia ;)



Ostatnio wspominałem o bolidzie Kubicy...

W sobotę wystartowałem więc w tym nieNocnym Biegu Bachusa, a pardon, Winobraniowym Biegu Bachusa o 13:00, ale wcześniej o 11:00 był Drużynowy Bieg o puchar Lotto, na jednej pętli w zespole 3 osobowym. Pobiegłem z kumpelą i kumplem, ja rekreacyjnie, w ramach rozgrzewki... tempo w okolicach 5:00 :)
Po biegu gadka-szmatka ze znajomymi, przebranie i gotowanie do Bachusa.

W tygodniu, we wtorek przebiegłem się trochę szybciej... wskoczyłem na prędkość 4:00 i była to ogólnie mówiąc masakra.
Po przerwie z okazji problemów z Achillesem dopiero zaliczam powroty... jednak idzie to mega kierva opornie, jakbym był w stadium przepoczwarzania się w coś nieznanego.
Silnik kolokwialnie mówiąc mam do wymiany. Nie potrafię wejść na obroty.
Nogi ze swojej sprężystości i zajefajnej jedwabistości sprzed dwóch miesięcy są na poziomie kłód, albo kolumn ;)

Na rozgrzewce przed tym Bachusem już nieźle grzało, ale niejako zmusiłem się, bo rozgrzewać nihuhu mi się nie chciało. W zasadzie, to byłem rozgrzany po wcześniejszym biegu ;)
Zrobiłem ponad kilosa, trochę ćwiczeń, mini rozciąganie i truchcik z przyspieszeniem. Potem polazłem się poszwendać w okolicy startu.
Chwilę pogadałem, załapałem się na fotę do gazety obok dziewczyn, a potem już było 40 minut dyszenia ;)

Po paruset metrach leciałem w grupce za jakimiś dziewczynami. Na oko ze wschodu, szczupłe... to było coś nowego w tym biegu, bo tu nigdy nie było mocarzy wśród kobiet :)
Pierwsza pętla jakoś poleciała, zbiegi dawniej teraz były podbiegami... jeju masakra, byłem cienki jak klapek na nich. Był bruk, co mnie mocno niepokoiło w związku z Achillesem, no i asfalt chyba najmniej urazowy. Zabawne, ale od pierwszej pętli działał punkt z wodą, co nie omieszkałem wykorzystać na schładzanie :)

Pierwsza pętla minęła w sumie wporzo, tempo oscylowało w okolicach 4:00. Od razu przypomniał mi się wtorkowy trening, gdzie po dwóch kilosach... no umarłem :) tu jakoś leciało, więc myślałem, że będzie po japońsku - jakotako.
Dziewczyny najwidoczniej miały krótką rozgrzewkę, bo wrzuciły drugi bieg i zaczęły przyspieszać. Odpuściłem, bo dyszenie zanosiło się sporawe. Niestety niedawno jeszcze ich tempo było moim tempem na połówkę... no cóż.

Potem leciałem w zasadzie samemu. Tu się mocno zdziwiłem, bo kiedyś taka akcja była nie do pomyślenia w tym biegu. Normalnie pustki zarówno w biegu, jak i częściowo na ulicach.
Kiedyś mijało się sporo gawędzi, były śmieszne teksty "daaawaj na browara staryyyyy, zamiast się pocić" ;)
Z daleka było widać lampki jakiś kolejek, stoisk, unosił się wszędobylski dym z grilla i innych stoisk... typowy folwark teraz dopiero się rozkręcał.
Było za to coś nowego - słońce i to w nadmiarze. Nie był to jakiś spektakularny upał, ale było ciepło. Lało się ze mnie, jak w saunie. Moc nie ta, więc nie żyłowałem jakoś. Tempo kręciło się w okolicach 4:00.
Czasem szybciej, czasem wolniej, ale to norma na pagórkowatej pętli. Po jakimś czasie dołączyła do mnie jakaś kobita, która leciała za mną.

Niestety mój cel to było jedynie i aż dobiec. Kolejna pętla, kolejny podbieg, kolejne nawadnianie i schładzanie i tak jakoś mijało.
W okolicach Bramy z Metą było trochę ludzi, którzy mocno dopingowali - to było akurat fajowe. Jeju, jak widziałem ich kątem oka, a siedzieli obok czeskiej knajpy, niektórzy już sączyli zimnego browara... ojjj zazdrościłem :)

Na ostatniej pętli kobita zaczęła przyspieszać, nawet przez chwilę wyrwała przede mnie, potem znowu za mną i jakoś na przedostatniej prostej już mi odskoczyła. No nie miałem gazu, aby ją gonić. Czułem trochę tę moją piętę i nie chciałem nadwyrężać łydy i Achillesa, szczególnie, że czas nie zanosił się na życiówkowy.
Ostatnia prosta się zawsze ciągnie, a na dodatek jak widziałem zegar, na którym zbliżało się 40:00 to od razu pomyślałem, że znając mój fart pewnie będzie sekunda-trzy jak przekroczę metę. Żebym ja w Totka tak wygrywał, jak prognozuję czas na mecie ;) Garmin zatrzymałem na czasie 40:03, a oficjalnie Netto wyszło 40:02
Gdyby noga w lepszym stanie, to bym zafiniszował ostrzej, ale to takie gdybanie bez sensu. Gdyby noga była zdrowa, to by nie było przerwy i czas na pewno byłby życiówkowy. Czas z dychy z wiosny był do poprawy i na to się zanosiło, szczególnie po harcach w czerwcu i lipcu... no ale przerwa, więc nie ma co płakać i gdybać.

W zasadzie to wyszło i tak lepiej, niż myślałem. Bo obawy miałem czy ja w ogóle 42 złamię :)

Wspominałem ostatnio o Kubicy...
pamiętam jakoś początki któregoś sezonu Formuły 1, niestety bez Kubicy, ale po jakiś zmianach regulaminowych, że nie można było tankować w PitStop, więc bolidy były zatankowane do fulla.
Pierwszy wyścig był prawie że nudny, bez historii, a dziennikarze szybko określili go jako "wyścig ciężarnych słonic".

Zabawne, ale przypomniała mi się tamta akcja podczas tego biegu. Czułem się jak ciężarna słonica, bo prędkość i styl, a raczej odczucia były identyczne :)

Tak więc trza skończyć biegać i zacząć trenować, a odczucia na pewno będą lepsze ;)



Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Joseph (2016-09-11,11:19): Mam tak samo, tylko, że w miejsce ciężarnej słonicy wstawiam enerdowską kulomiotkę po kuracji hormonalnej w ostatnim stadium maskulinizacji ;) To nie nogi, to kloce ;)
snipster (2016-09-11,21:33): fajnie brzmiące słowo "maskulinizacja" :))) przypomniało mi się, jak kiedyś byłem ze znajomymi w Mielnie i jednego wieczoru siedzieliśmy przy bro na plaży, a w zasadzie już rano, razem z dziewczynami z Medycyny, które jak zaczęły operować słówkami po fachu z ich dziedziny to szczałem ze śmiechu :) odnośnie nóg to fakt, w ogóle nie mogę się do nich przyzwyczaić...
Truskawa (2016-09-12,10:44): Nigdy nie biegałam w Zielonej Górze. Ba! Ja nawet nie byłam w tamtych okolicach ale chyba to zmienię. Zachęciłeś. :)
snipster (2016-09-12,21:29): Truskawa, degustacja naprawdę jest fajna... no i legalna, nikt się nie czepia ;) w zasadzie to wszyscy coś degustują :))
żiżi (2016-09-21,10:33): Wuj mnie wciąż zaprasza na bieganie w Zielonej..może wreszcie kiedyś się ogarnę i dojadę tam:)
snipster (2016-09-21,10:40): e tam bieganie :))))) Winobranie, to trzeba przeżyć ;) a na serio to wpadaj, chociaż już nie ten klimat... szkoda, bo wieczorne bieganie przy podchmielonej gawędzi miało coś specyficznego i jakiś koloryt







 Ostatnio zalogowani
andreas07
14:50
Sikor 4Run Team
14:27
Bartuś
14:13
platat
14:12
chris_cros
14:09
Nicpoń
13:49
FEMINA
13:44
LukaszL79
13:43
bobparis
13:32
BOP55
13:27
Stonechip
13:26
flatlander
13:17
Tadek 56
12:15
karollo
12:12
Tyberiusz
12:11
Andante78
12:11
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |