Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
22 / 72


2016-04-21

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
"Boska komedia" w Belgradzie (czytano: 626 razy)

 

Pociąg z wolna, po starym drewnianym moście, przejeżdżał nad odbijającą promienie wstającego słońca Sawie. Za chwilę wtoczy się na stary peron, pamiętający czasy sprzed niemal 40 lat, kiedy z tego samego miejsca, ruszał wyjątkowy skład z dyktatorem, "odwiedzającym" kraje dawnej Jugosławii. W kilkanaście lat później państwo przestało istnieć, pogrążając się w krwawej "otchłani".
Stałem w oknie z nadziejami. Po miesiącach solidnych treningów uwierzyłem , że to miasto pozostanie w mojej pamięci jako miejsce gdzie zdołam odnieść swoje największe zwycięstwo - złamać granicę 3h.
"Porzućcie wszelką nadzieję, wszyscy którzy tu wchodzicie", pisał na kartach "Boskiej komedii" Dante i cytaty z tego poematu oddają najdoskonalej to co czekało biegaczy kilka dni później na ulicach Belgradu. Porzućcie nadzieję na bieg przyjemny, relaksacyjny, mrzonki rekordów zostawcie na inny czas. Dziś bowiem zstępujecie do najgłębszych otchłani piekieł.
Bieg jeszcze nie wystartował a temperatura wyraźnie przekraczała 20 stopni. Mieszkańcy Belgradu rozpoczynali upalny weekend na trawnikach przed ruinami twierdzy Kalemegdan, na wzgórzu, wśród kolorów wiosennych kwiatów, skąd wspaniale widać jak Sawa łączy swoje wody z nurtami Dunaju. Wkrótce strzelą radośnie puszki miejscowego piwa, a starsi mieszkańcy ustawią w cieniu swoje szachownice. Na głównym deptaku, nieopodal mety, po południu rozpocznie się uliczny festiwal upamiętniający pierwsze wzmianki o powstaniu miasta, dziesięć wieków wcześniej. Hałaśliwie zabrzmią instrumenty dęte w sąsiedztwie podstarzałych rockmenów zapamiętale uderzających w swoje gitary, a dziesiątki belgradczyków wyjdzie ze swoimi maltańczykami, bokserami i innymi małymi, białymi psiakami na świeżą porcję lodów, "oswajających" przed upałem i niwelujących "gorączkę piątkowej nocy".
Tymczasem biegacze maratońscy i półmaratończycy po odśpiewaniu serbskiego hymnu ruszają spod cerkwi Św.Marka w dół, w stronę nieukończonej ale już imponującej swoim rozmiarem cerkwi patrona kraju, Św. Sawy, potem skręcą i wciąż lekko w dół, podążą w kierunku mostu.
Jest gorąco ale gna ich jeszcze początkowy entuzjazm i profil trasy. Do czasu.
Kiedy skręcą na most Brankov po raz pierwszy tego dnia przyjdzie im biec pod górę. A potem szerokimi, pozbawionymi drzew ulicami Nowego Belgradu.
"Przeze mnie droga w miasto utrapienia", otwiera się szeroka aleja Jurija Gagarina, a kto nie polewa się obficie wodą na punktach odżywczych i ucieka spod tryskających letnim strumieniem beczkowozów, bardzo szybko zstępuje w głąb, w kolejne kręgi piekielnej gehenny.
Biegnę spokojnie, może trochę zbyt szybko, 10 km w 42". Lecz jest coraz cieplej, zwalniam przezornie, mija mnie kilku biegaczy. Będę ich niedługo widział pochylonych na poboczu, stojących, zawracających z trasy, idących. Obok trasy zadziwiająco dużo ludzi. Nie ma osoby, która nie krzyczy, klaszcze, nawołuje w kierunku biegaczy zachęcając do wysiłku w nieludzkich warunkach.
Robi się luźniej,półmaratończycy mają inną trasę. Wciąż biegnie się dobrze, delikatny wiaterek pomaga. Trasa zawraca przed uroczą,poaustryjacką miejscowością Zemun, małe domki z czerwonymi dachówkami i nadbrzeżna promenada. Byliśmy w tej niezwykłej oazie wśród blokowisk zaledwie dzień wcześniej, jeszcze nie było tak gorąco. Dlaczego dziś jest? " Niech wam wystarczy wierzyć, że tak jest, a nie dociekać, dlaczego jest"- nie mam siły myśleć o tym, głowa paruje, mimo że wciąż wylewam litry wody pod czapkę.
Półmetek w 1h33". Wciąż jest zaskakująco dobrze. Tempo 4:25-4:35, zbiegam aby przybijać "piątki" licznym dzieciakom. Pod koniec pierwszego kółka w Nowym Belgradzie wbiegam nagle w tłum uczestników. O co chodzi ? To półmaratończycy, na 17, dla nich, km zmierzają w kierunku mostu. Nigdy nie byłem w tym "miejscu" biegu. Przebijam się torami między biegnącymi, idącymi, następuję na kubeczki i butelki po wodzie. Przez moment ciąży mi obawa, że pomyliłem trasę. Ale za chwilę, tuż przed mostem, skręt dla maratończyków na drugą rundę.
Tym razem jest inaczej. Wiatru już nie ma, głowa paruje w 27 stopniowym żarze. Maratończyków też nie ma, najbliższy jakieś 150 metrów przede mną. Kibice też gdzieś się pochowali… biegnę sam już nie tak swobodnie jak wcześniej. Szukam motywacji, muszę być "mocny jak wieża bądź, co się nie zegnie, chociaż się wicher na jej szczyty wali"- oj jak ja bym chciał tego wichru Dantego, choćby był wichrem piekielnym !
Ciężko, tempo spada, brak punktu odniesienia, poza punktami odżywiania i zegarkiem na ręku, który się myli ! Znów nieskończona Aleja Gagarina, nie ma już dzieci do przybijania piątek. Rodzice zabrali ich z upału. Szukam w sobie "…miłości co wprawia w ruch słońce i gwiazdy", miłości do biegania, która wprawiała mnie w działanie w długie, zimowe wieczory i dżdżyste popołudnia przygotowań. I jest , kilometr czterdziesty. Most ! Zdałoby się "z górki", a tu wprost przeciwnie, ostatnie 3 km wiodą na wzgórze Starego Belgradu, z którego zbiegaliśmy na początku. Na szczycie mostu konfeti i rozkrzyczana młodzież dodaje animuszu. Za mostem dogania mnie człowiek z orzełkiem na piersi. "Skąd jesteś ? Z Warszawy ? Widzimy się za tydzień na Orlenie !" . Zaprzeczam zdziwiony. Czyżby nie wstąpił jeszcze w szósty krąg piekieł ?
Zakręt i na ostatniej prostej, przed hotelem Moskwa przyspieszam, mijając, zaskoczony, kilku biegaczy. Unoszę ręce na linii mety a spiker stara się wymówić poprawnie moje nazwisko.
Nie kontrolowałem czasu od dłuższej chwili (czy w piekle ktoś zwraca uwagę na czas ?). Teraz widzę, że stoper zatrzymał się na 3:18:04 Nie najgorzej, zwłaszcza, że do tej pory fatalnie znosiłem upalne biegi. Jakaż szkoda, że nie było chłodniej! Okazuje się, że byłem 31 spośród ponad 700, a jedna czwarta maratończyków zeszła z trasy. Odnajduję zaczytaną Żonę, która nie zdążyła na metę:"Myślałam, że przybiegniesz później". Cóż. To chyba najlepsza recenzja. Żona była na prawie wszystkich maratonach, wie co mówi ;-)
Nie jestem wykończony, wychylam dwa kubki "bezalkoholowego" i ruszamy "na miasto". Trzeba wykorzystać ostatnie godziny bo wieczorem czeka na nas nocny pociąg do Budapesztu. A w tym mieście nie sposób się nudzić.
Przetrwałem piekło i jeszcze nie powiedziałem ostatniego, biegowego słowa ;-)

*cytaty pochodzą z "Boskiej komedii" Dantego


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


andbo (2016-04-22,12:32): Brawo! Mocarz jesteś - gratulacje!
paulo (2016-04-22,13:25): Marku, któż lubi upały. Dlatego tym bardziej chylę czoła przed takim wynikiem w takich warunkach. Pozdrawiam







 Ostatnio zalogowani
bobparis
05:54
kamay
05:53
biegacz54
04:49
kuzag
01:12
Marco7776
23:56
camillo88kg
23:43
przystan
23:39
inka
23:30
Roadrunner
23:21
conditor
23:12
Lektor443
22:21
pixel5
22:03
kornik
22:00
kos 88
21:50
Przemek_Czersk
21:49
rdz86
21:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |