Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
23 / 72


2016-07-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Grodno-Druskienniki czyli moja 40-tka (czytano: 1158 razy)

 

Z całą pewnością są takie momenty w życiu, które są wyjątkowe. Są również takie daty, których nie sposób przeoczyć. Mówcie co chcecie, ale 40 urodziny na pewno do takich chwil się zaliczają. Jak je spędzić: urządzając huczną, wspominkową imprezę, pogrążyć się w samotnej nostalgii czy zrobić coś szalonego, po raz ostatni, aby zakończyć "szczenięcy" okres w życiu (który to już raz ;-) Ja postanowiłem, że uczynię to jeszcze inaczej. Od sześciu lat moją pasją jest bieganie maratonów połączone z odkrywaniem nowych miejsc, światów, ludzi i wszystkiego co się z tym wiąże. Staram się, żeby nie było to tylko "zaliczanie" kolejnych destynacji ale żeby towarzyszyła temu jakość. Dlatego ciężko trenuję, żeby mój wynik był jak najlepszy, aby każde zawody przesuwały granicę moich możliwości.
Skoro jest to moją treścią życia od 6 lat to nie zastanawiałem się długo jak spędzę moje okrągłe, czterdzieste urodziny… ponieważ wypadają w lipcu, kiedy biegacze długodystansowi przenoszą się na tereny górskie, a ja wciąż kocham bieganie po nizinach, musiałem trochę "poszperać", żeby znaleźć coś dla siebie. Znalazłem kameralny bieg łączący dwa, jakże różne na obecnej mapie politycznej, kraje: Litwę i Białoruś. Czy to formalności wizowe (choć dla biegaczy bezpłatne), czy przyczyny logistyczne a może mała reklama i trudny profil trasy sprawia, że w tej imprezie wzięło udział niewiele ponad 100 osób. Nie przeszkadzało mi to jednak w świętowaniu mojego jubileuszu.
Start w pięknych Druskiennikach, po stronie litewskiej, w niedzielę z samego rana na pustej promenadzie, po obowiązkowej odprawie paszportowej. Potem, błyskawicznie zostawiliśmy za sobą park wodny i potężny, całoroczny stok narciarski, minęliśmy "tańczącą" wieczorami fontannę, dom zdrojowy i lśniącą błękitem małą cerkiew i wbiegliśny do lasu wzdłuż drogi łączącej dwa miasta noszące ślady historii, historii Polski. To w Druskiennikach, które miastem zdrojowym zdążył ogłosić Stanisław August Poniatowski, rok przed trzecim rozbiorem, z uroków nadniemeńskiego kurortu korzystał Józef Piłsudzki (ponoć przeżył tutaj nawet romans), tu koncerty dawał Stanisław Moniuszko… Ale jestem już w lesie, bardzo szybko sam, bo nieliczna stawka biegaczy szybko się rozciągnęła, mijam kolejne kilometry wśród wysokich drzew, a przyjemny wiatr nie przeszkadza w samotnej przebieżce. Od czasu do czasu widać żołnierzy, dyskretnie pilnujących trasy. W końcu do granicy blisko. Myśli krążą nieśpiesznie, w rytm kroków: tym razem nie zakładałem czasu, wiedziałem, że trasa musi być ciężka, skoro zwycięzcy pokonują ją nie szybciej niż w 2,5 h. Na początku trochę podbiegów i brak rozgrzewki sprawia, że biegnę ciężko: 4:20; 4:24: 4:30/km. Kiedy trasa staje się płaska nogi naturalnie przyspieszają: 4:18, 4:15. Otacza mnie błoga cisza i spokój, przerywane tylko pytaniami na punktach z napojami: woda ? slodkie ? Chwytam kubeczek z wodą i docieram do granicy. Długa i rozbudowana to granica, granica UE. Od 10 do 12 km biegnę wzdłuż zabudowań mijam celników, niektórzy stoją sztywno, inni pozdrawiają mnie: "Dobre utro!". Czy jest inny maraton, gdzie można sobie swobodnie przebiec przez granicę ? Uśmiecham się. Także dlatego, że biegnie mi się świetnie. Kolejne km, tym razem wzdłuż rzędu tirów, stojących po stronie białoruskiej. To pierwszy znak, że biegnę po drodze, na której odbywa się normalny ruch. Punkty żywieniowe coraz częściej, teraz co 2,5 km. Napoje, gąbki, banany. Później zacznę się zastanawiać czy organizatorów, służb i wolontariuszy nie jest więcej niż uczestników… zabezpieczyć ponad 42 km, w dwóch krajach, to duża sztuka. Organizacja jest doskonała.
Docieram do półmetka, na którym czuję się jak zawodnicy kilkanaście lat temu, przed czasem boomu biegowego i technicznego. Organizator podaje mi czas, który inny zapisuje na kartce. Trasa jest atestowana, ale na czipach postanowiono zaoszczędzić. Znów się uśmiecham: 1:31:40 to niezły czas, zwłaszcza, że się nie ścigam, a profil był lekko pofałdowany. To może jednak trochę "popilnuję" tempa. Może wyjść z tego całkiem niezły wynik.
Wybiegam z lasu, w małej miejscowości, koło szkoły zorganizowana grupa młodzieży skanduje "maładiec, maładiec", przybijam ze dwadzieścia "piątek", kurtyna wodna, słońce coraz śmielej wychodzi zza chmur, 28 km. Czuję się świetnie… hmm czy ja nie pisałem wcześniej, że w lecie są biegi górskie, a ja wolę te płaskie ? Niestety, od tej pory droga wije się wciąż pod górę i w dół i nie są to krótkie, łagodne podbiegi. Nawet mijam trzy osoby, które nie wytrzymują tempa. Sam również jestem mijany. Dziewczyna na rowerze, która trzy razy podjeżdżała do mnie oferując mi wodę z bidonu, a potem krzywiła się gdy mówiłem "Spasiba" (nie wiedziałem jak to jest po Litewsku, w końcu byliśmy już na Białorusi), okazała się towarzyszką biegacza, który podążał za mną, żeby na 35 km raźno mnie wyprzedzić. Coraz więcej samochodów, coraz bliżej miasta. Tempo pod górę naturalnie spada do 4:40-5:00 ale nie dochodzę do "ściany". Miasto, 39 km, wydobywam z siebie głośne słowa powszechnie uważane za wulgarne, bo wyrasta przede mną ścianka wspinaczkowa (podbieg+39 km = ścianka wspinaczkowa). Wyprzedza mnie kobieta ! Wspaniała biegaczka grodzieńska (sprawdziłem ) ale 1500 metrów później łapię "ostatni oddech kaczuchy", doganiam ją i pod górkę (;-) wyprzedzam. Do mety jeszcze kawałek, zatem nie wygląda to nieprzyzwoicie. Ale, ale, na środku drogi stoi milicjant i każe mi skręcać w prawo, wbiegam na duży plac przed halą sportową. Meta, spiker wyczytuje moje nazwisko i kraj. Słychać okrzyki rodaków. Wznoszę ręce w górę, zatrzymuję stoper: 3:10:13, na trudnej trasie, w dobrej formie. Jestem bardzo zadowolony, jem "pakietowy" obiad i udaję się na zwiedzanie Grodna, polskiego Grodna.
Po minięciu wielkiego pomnika Lenina i domu Elizy Orzeszkowej, przez piękny, zadbany park z mostem obwieszonym kłódkami przez zakochanych, wkraczam na główny deptak, ulicę Sowiecką, na której z głośników płynie "Tacy sami a ściana między nami". Jakże to znakomicie oddaje klimat maratonu, dwóch krajów, które przez wieki tak wiele łączyło, a teraz tak wiele dzieli…
W tym białoruskim Grodnie porozumiewam się po Polsku, trafiam na polską mszę, podziwiam ruiny zamków, w mury których wpisana jest chwalebna (Stefan Batory) i niechlubna (Poniatowski, sejm "niemy") historia Polski. Podziwiam panoramę z Zaniemnia. Oglądam gigantyczne buraki cukrowe w Muzeum Historycznym (takie rzeczy tylko na Białorusi ;-). Czeburaka popijam kwasem chlebowym i białoruskim piwem a następnego dnia wsiadam do autobusu i wracam do Druskiennik. Czeka na mnie Żona, która w tym samym czasie "rowerkowała" nad Niemen. Idziemy na zeppeliny i pszeniczne piwo. W końcu dzisiaj kończę 40 lat ! ;-)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2016-07-18,08:16): co za uczta; najpierw przepiękny czas, a potem zwiedzanie Grodna :) Gratuluję wyniku!
Marco7776 (2016-07-18,21:45): Dziękuję Pawle :-) Trzymam kciuki za Twojego Ironmana !
arco75 (2016-07-18,23:35): Gratulacje i szczere życzenia przebiegnięcia następnych 40 lat w pełni zdrowia i formy !!!
Marco7776 (2016-07-19,10:31): Dziękuję Bardzo :-) Jak dobiegnę do 80-tki będzie naprawdę SUPER !







 Ostatnio zalogowani
pszczelnik
13:54
PROtrack
13:29
Daro091165
13:27
lordedward
13:24
green16
13:21
JW3463
13:18
szczupak50
13:13
farba
13:07
romangla
12:37
mariuszkurlej1968@gmail.c
12:28
rys-tas
12:27
AleCzas
12:19
BOP55
12:07
gieel
12:03
szan72
11:52
mateusz
11:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |