Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [6]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
insetto
Pamiętnik internetowy
Biegiem po zdrowie ;)

Marek
Urodzony: 1987-07-04
Miejsce zamieszkania: Świebodzin
19 / 48


2014-11-16

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Stagione finita, (una) tesi finita, speranza finita? (czytano: 712 razy)



Nadszedł koniec sezonu 2014. Teraz trzy-cztery tygodnie wolnego, potem ruszą przygotowania pod Dębno. Czas wzbudzić w sobie głód biegania po tym ciekawym, ale niełatwym sezonie, który pod koniec już się nieco dłużył i męczył.
Początek – 22.12.2013; koniec – 11.11.2014; łącznie prawie jedenaście miesięcy. Ilość treningów/biegów niezliczona, pewnie około 160, kilometrów przebieganych ponad 1600. Sporo (za dużo?) startów, trochę życiówek, parę porażek – a przede wszystkim masa doświadczeń i masa pozytywnych wrażeń.
Progres w porównaniu do poprzedniego sezonu miał kilka aspektów. Po pierwsze, zrobiłem życiówki na każdym dystansie. Po drugie, treningi stały się regularniejsze i bardziej świadome. Po trzecie, najdłuższe wybiegania były wyraźnie dłuższe niż dawniej. Po czwarte, w końcu zaliczyłem maraton; o przebiegnięciu nie piszę, bo to ostatnio sporna kwestia, czy można tak nazwać maraton z marszowymi przerwami przy punktach żywieniowych. ;)
W drugiej połowie sezonu, tzn. od lipca, włączyłem do treningu parę elementów, których dotąd nie stosowałem: interwały, BNP i cross; i regularnie robiłem podbiegi. Myślę, że wszystkie trochę dały na jesień, skoro postęp wyników w porównaniu do wiosny był.
Nie trzymałem się żadnego ambitnego planu treningowego, sam sobie coś tam ułożyłem. W końcu wybitny nie jestem. Nawet wspomniane interwały robiłem raczej na samopoczucie, a nie na konkretne tempo. Słuchałem organizmu maksymalnie. Może dzięki temu uniknąłem jakiejkolwiek kontuzji.
Dzięki startom odwiedziłem sporo miejscowości – to jeden z dwóch głównych powodów startowania: turystyka biegowa. Wzmocniła się we mnie sympatia dla Porażyna, dołączyła miłość do Wolsztyna. Oczarował mnie Wrocław, spodobała mi się też Opalenica.
A co do samych zawodów – wiele z tych, które zaliczyłem, spodobały się na tyle, że chętnie bym w nich wystartował ponownie – ale pomijając starty pod nosem i GP Nowego Tomyśla staram się nie zaliczać dwukrotnie tej samej imprezy, by nie zabierać sobie możliwości poznania innych, może jeszcze ciekawszych zawodów. Zobaczymy, co fajnego w przyszłym roku się znajdzie. W tym było ich niemało.
Najmilej wspominam chyba Olęderski Festiwal Biegowy, Wolsztyńską Dziesiątkę (na której niespodziewanie zrobiłem życiówkę na 10km), Parszywą Dwunastkę (tradycyjnie), Bieg Opalińskich, Półmaraton Piastowski i Bieg Niepodległości (w Wolsztynie). Większość to przełaje. Plus oczywiście duathlon (też przełajowy), maraton (bo debiut), HARPAGAN i Oriento Expresso (Śnieżne Konwalie nie do końca mi podpasowały, choć też było sympatycznie). Parę imprez z kolei zupełnie mi się nie spodobało, z różnych powodów, ale powstrzymam się od antyreklamy. ;)
Przed sezonem miałem trzy główne cele: złamać 45 minut na 10km, 1:40.00 w półmaratonie, i ukończyć bez problemów maraton. Zeszły sezon to 47.30 i 1:46.40; ten sezon: 44.18 i 1:38.01. Maraton, jako pierwszy w życiu, zgodnie z sugestiami mądrzejszych potraktowałem bardzo luźno i zapoznawczo, nie goniąc tempa; udało się uniknąć ściany, po 33. kilometrze czułem jedynie zmęczenie mięśni i się kilometry dłużyły, ale nie było poczucia beznadziei, skurczów, znaczącego spadku tempa itp.; pomijając wodopoje nie przechodziłem do marszu; i sił na finisz sporo zachowałem – dwa ostatnie kilometry były wśród trzech najszybszych na całej trasie, a ostatni był najszybszy; ostatecznie 3:53.42. Więc główne cele na sezon zrealizowane.
Z mniejszymi celami było mniej różowo. Na Parszywej chciałem złamać godzinę, nie udało się, zabrakło 49 sekund. W Wolsztynie, w ostatnim biegu, chciałem złamać 50 minut, zabrakło 93 sekund. Nigdzie na trasie ulicznej nie zszedłem poniżej 4 minut na kilometr, najszybszy był ostatni kilometr w Opalenicy: 4.07. Z drugiej strony, ostatni kilometr ostatniego (przełajowego) biegu zajął mi niby 3.42, co jednak poddaje w wątpliwość dokładność jego wymierzenia/oznakowania.
Na każdej trasie, na której biegłem już przed rokiem, poprawiałem wyniki (w Szamotułach (21,0975km) o 20 minut, w Świebodzinie (10km) o 8, na Parszywej (12km) o 6,5, w Nowym Tomyślu (10km) o 3, w Lwówku (10km) o 2, w Bolewicach (5km) o 1), pomijając Łagów (10km) i Zbąszyń (21,0975km), gdzie złą taktyką grzebałem szansę na dobiegnięcie do mety.
Właśnie. Z taktyką też bywało różnie. W sensie: nieraz źle obierałem taktykę, nie dostosowując jej do warunków pogodowych czy własnych, i kończyło się marszami, skurczami i innymi niefajnymi dla biegacza przygodami. Na pewno już wiem, że dzień przed planowo mocnym półmaratonem nie powinienem robić mocnej dziesiątki, ale solidną piątkę już mogę (choć nie na maxa). Na pewno wiem, że po mocnym półmaratonie nie ma co się szarpać na życiówki, ale solidne wyniki są możliwe. I na pewno po maratonie trzeba spokojnie wypoczywać z tydzień, może dwa, nie szalejąc z akcentami na treningu i z szybkimi startami. Najbardziej bolesną nauką była jednak ta dotycząca nawadniania na biegu – półmaraton bez picia jest w moim przypadku niewskazany; w Poznaniu się na takiej próbie sparzyłem, odwadniając się na końcówce.
Mimo świadomości, że treningi nie są od ścigania, na nich też robiłem stałe postępy. Rekord pętli świebodzińskiej (5,5km), treningowe rekordy na 6km, 8km, 12km (cross), ładne wyniki na krótszych długich wybieganiach (20-25km). I niezłe czasy na podbiegach, z wyraźnym postępem w miarę upływu sezonu, i na interwałach. Nie najlepiej wychodziły dłuższe wybiegania, dość powiedzieć, że w zasadzie tylko jedno zrobiłem tak, jak powinienem, ale że było to zarazem najdłuższe (35km), i trzy tygodnie przed maratonem, to trochę uspokoiło przed tym startem. Ostatecznie w końcu skończyło się dobrze.
Generalnie rozwój był chyba zrównoważony. Wyniki w miarę zgadzają się z tym, co przewidują tabele zrównoważonych wyników (oczywiście poza maratonem), wykazują nieznaczną skłonność do dłuższych dystansów. Ale gdy się uwzględni, że zwykle biegam negative splitem, to można stwierdzić, że wolno się rozpędzam. Takie predyspozycje...
Z predyspozycjami wiąże się tętno - gdy czasem przeglądam relacje innych z zawodów, zastanawiam się, dlaczego mam tak niskie średnie tętno, nawet na tych najszybszych biegach. I chyba to wina predyspozycji...
Trochę nowych rzeczy ze świata biegowego się pouczyłem. Grzecznie biegałem bez ścinania, starałem się nie zabiegać drogi i nie sprawiać problemów dublującym. Czasem zachęcałem do biegu maszerujących. Nie wpychałem się w kolejki ni nie ustawiałem się w pierwszej linii startujących. Dziękowałem wolontariuszom za wodę/izotonik/medal/cokolwiek. Nie odzywałem się pierwszy do nikogo. Zwykły, szary, przestraszony biegacz.
Niby parę osób poznałem (i w realu, i w wirtualnym świecie biegowym: blogi itp.), ale nie wytworzyły się jakiś bliskie znajomości. Za to sporo osób zaczyna mnie rozpoznawać – co nie jest motywujące wtedy, gdy się przegrywa i przechodzi do marszu. Życie ;)...
Z nowych dyscyplin – zdecydowanie biathlon jest nie dla mnie, a duathlon mnie pociąga. Mam nadzieję, że za dwa lata uda się wreszcie wystartować w triathlonie.
Taki to był sezon sportowo, jak na mnie OK. Kolejny powinien być uboższy w starty. Cele mam trzy, choć główny jest tylko jeden: wynik na maratonie; czasowo niby powinienem być w stanie zejść poniżej 3:30 (według tabel), czy się uda, nie wiem; może spróbuję; z myślą o tym na pewno muszę zwiększyć przebieg. Na połówce myślę o 1:34.00, a na dziesiątce o 42 minutach. Tym razem jednak chyba wykorzystam jakiś konkretny plan, może z książek Skarżyńskiego, i to pod maraton. Resztę uznam jako dodatek. Zobaczymy, co wyjdzie...
A poza tym – na uczelni ruszyło. Magisterska gotowa, się sprawdza, doktorat powoli rośnie, projekty jakieś się rysują. Wszystko się normuje. W życiu osobistym też nie najgorzej, choć ostatnia niepewność strasznie mnie wykańcza psychicznie, wpędzając raz w beznadzieję (częściej), raz w euforię (coraz rzadziej). Ale chyba na pewno (?) przerobiłem już wydarzenia czerwcowo-lipcowe. Czas wrócić do życia – i powoli wracam...
Ale nadal bez pewności, czy me życie i to, czym je wypełniam, mają jakikolwiek sens, jakąkolwiek wartość, dla kogokolwiek. Czy ja sam mam jakiś sens...

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2014-11-17,08:30): Możesz więc uznać ten rok za udany :) Szczególnie "wyszedł" Ci maraton. Super. Gratuluję i życzę zrealizowania planów w przyszłym roku :)
insetto (2014-11-23,17:38): Dzięki, paulo. Tak, biegowo rok udany. Oby w kolejnym nie było gorzej - Tobie też życzę dobrego kolejnego sezonu! :)







 Ostatnio zalogowani
alex
00:05
placekjacek
23:20
Tomek84
23:17
orfeusz1
23:16
maste
23:07
grzedym
22:54
1223
22:51
kwolsz1971
22:49
lachu
22:19
kubawsw
22:18
szyman760
22:10
waldekstepien@wp.pl
21:49
rychu18625
21:43
euzebiusz19
21:19
szyper
21:17
stanlej
21:13
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |