Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [6]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
insetto
Pamiętnik internetowy
Biegiem po zdrowie ;)

Marek
Urodzony: 1987-07-04
Miejsce zamieszkania: Świebodzin
17 / 48


2014-10-12

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
"otarte" leśne podium (czytano: 1660 razy)

 

Trzeci bieg w Porażynie (w tym raz tylko przelotem – Latający Olęder 2014) – i trzeci raz przepozytywne doświadczenia sportowe. A poza tym: piękne miejsce, piękna pora roku, świetna pogoda, organizacja na perfekcyjnym poziomie, atmosfera bardzo pozytywna – czegóż chcieć więcej na zawodach?
Tym razem wziąłem udział w Oriento Expresso – rajdzie na orientację. Z powodu ograniczeń czasowych (o 14:00 musiałem być w Poznaniu na spotkaniu uczelnianym) i planu startu z niewprawioną koleżanką zdecydowałem się na TP25 (scorelauf). Ostatecznie koleżankę zatrzymały w domu obowiązki, ale drugi powód nie zniknął, więc w spokoju przygotowywałem się mentalnie na 25km.
Zaczęło się z lekkim poślizgiem. Chwilę przed startem dostaliśmy mapy, po szybkim przyjrzeniu się jej stwierdziłem, że trasa wygląda na łatwą. Jedynie niektóre opisy punktów brzmiały podejrzanie. No i się lekko zdziwiłem, że lecimy na południe od Porażyna, a nie na północ, ale później pomyślałem, że rok temu było na północ, a powtórka niewskazana...
O 9:10 ruszyliśmy. Dobieg do drogi, tam większość poszła na szagę lasem i przez tory, ja ruszyłem drogą przez przejazd do skrzyżowania, czyli nieco naokoło. Ale na punkt i tak dotarliśmy podobnie. Ze znalezieniem PK14, wobec takiego "tłumu", nie było problemów. Od razu ruszyłem na południe, przez Kopanki do kolejnego punktu (PK03). Nawigacja dość łatwa, a że świeżość była, to się biegło fajnie. W końcu dotarłem w jego okolice, znów nieco pomógł ruch wokół niego. Tam zgadałem się z uczestnikiem TP50, do kolejnego punktu (PK15) dobiegliśmy razem, trochę na azymut, trochę drogą. Problemów brak, ruszyliśmy dalej. Wtedy nieco się pogubiliśmy, ale że celem i tak było znalezienie drogi do Grodziska, to wystarczyło lecieć na zachód, trochę "na ucho". Udało się, tam szybko zlokalizowaliśmy się na mapie i po chwili się rozeszliśmy – on pognał na południe na któryś punkt TP50, którego na TP25 nie było, a ja skierowałem się na zachód, do czwartego punktu (PK01).
Biegnąc leśną drogą gdzieś minąłem grzybiarzy, gdzieś indziej ktoś zbierał drewno na opał – trochę się w tym lesie działo. W końcu wypatrzyłem też biegaczy, podążyłem za jednym z nich, zbliżyłem się do PK, trochę pokrążyłem i trafiłem. Wybiegłem z powrotem na drogę i biegnąc dalej na zachód spotkałem po raz pierwszy uczestnika, z którym biegliśmy w większości razem aż do przedostatniego punktu. Z początku raz on był z przodu, raz ja. W okolicy PK20 (piąty punkt) pobiegłem znów na szagę, w końcu przystanąłem, by przemyśleć sytuację. Dotarł wspomniany zawodnik. Razem wypatrzyliśmy jakiś lasek świerkowy, i gdy się doń zbliżyliśmy, okazało się, że kryje punkt. Świetnie, podbicie karty i w drogę. Tym razem już typowo na azymut, by dobiec do większej drogi leśnej, gdzie znów się spotkaliśmy, i od niej już biegliśmy ścieżkami. PK13, mimo tajemniczego opisu, odnaleźliśmy dość łatwo. Tam znów się rozdzieliliśmy. Reszta trasy wydawała się prosta.
Dobiegłszy do wspomnianej już drogi skierowałem się na północ, ok. 1,5km. Minąłem paru zawodników robiących trasę w odwrotnym kierunku. W końcu dotarłem do skrzyżowania, tam skręciłem w prawo, pod górę. Towarzysz biegł na szagę, pierwszy wypatrzył punkt (PK05), podbiliśmy go jednocześnie, wróciliśmy na przecinkę i skierowaliśmy się na wschód. Kilkaset metrów lasem, potem pola, gnaliśmy miedzą. Minęliśmy jakieś zabudowania i znów wbiegliśmy w las. Napieraliśmy na wyczucie, w końcu jakaś przecinka. Zapytaliśmy ludzi zbierających tam drewno, czy dobrze się zlokalizowaliśmy na mapie, potwierdzili, więc ruszyliśmy dalej – kawałek na północ i zaraz na wschód. Wypatrywaliśmy punktu (PK18), on po prawej, ja po lewej; przekonałem go do swojej wersji, wbiegliśmy zaraz między młodniki, szukając szczytów. Jeden szczyt – punktu brak. Hmmm... Przez młodnik na szagę, drugi szczyt – punktu brak. Nosz... Granicą lasów na północ, zaraz zakręt w lewo, na kolejny szczyt – i jest! Zawołałem współbiegacza, podbiliśmy karty i pobiegliśmy na północny zachód do przecinki, by zaraz skręcić w prawo, do drogi na Grodzisk.
Od jakiegoś czasu czułem głód, odczuwałem też potrzebę napicia się. Tam, skoro nawigacja wydawała się prosta, zwolniłem, wchłonąłem banana, napoiłem się, przeczytałem SMS-y. Straciłem do towarzysza około 100 metrów, ale szybko go zaraz dogoniłem. Po chwili dotarliśmy do drogi na Porażyn, tam skręciliśmy na północ. Przekonał mnie, by zaraz skręcić w las, mi się wydawało, że jeszcze za wcześnie, ale uległem. Może i niesłusznie?... Krążyliśmy wokół PK07 długo, z 10-15 minut mogliśmy tam stracić. Raz byliśmy bliżej, raz dalej, opis nijak nie pomagał. Wreszcie on jakoś znalazł punkt. Zawołał mnie, podbiliśmy się. Celem na bieg stało się zmieszczenie w 3h (wcześniej myślałem o 2:46).
Po wbiegnięciu na drogę on zwolnił i zaczął pić itp., takie odprężenie. Ja napierałem na północ, do Porażyna. Tak się rozeszliśmy na stałe, spotykając się potem dopiero na mecie. Dotarłem na dworzec, na szczęście przejazd otwarty, byłem coraz bliżej ostatniego punktu (PK09). Dotarłem do skrzyżowania przecinek, skręciłem w lewo i spotkałem dwójkę szukającą tego samego punktu. Szli z naprzeciwka (którędy? Chyba też na dziko przez tory szli), nie mogli go znaleźć. Wskazałem, gdzie moim zdaniem byliśmy, chwilę poprowadziłem, skręciłem na wyczucie w jakąś mniejszą ścieżkę – i jest punkt! Wyprzedzili mnie i dobiegli do niego przede mną, jednocześnie dotarł też jeszcze jeden zawodnik. Podbiłem się jako ostatni.
I ten fakt jakoś mnie zmotywował do walki. Wszyscy pobiegli na północ, z powrotem do przecinki, ja zdecydowałem się z nimi inaczej zawalczyć i ruszyłem na azymut, na wschód. Początkowo las był widny, więc było OK. Dotarłem do drogi, którą chwilę wcześniej biegłem. Spojrzałem w lewo, wypatrzyłem biegnących równolegle konkurentów. Dobra, dalej na szagę, choć las wyglądał dużo bardziej dziko. Powalone drzewa, gałęzie, pełno pokrzyw i innych niskich, ale dokuczających roślinek. A że biegłem na krótko, wszystko dokładnie czułem... Okrążyłem jakiś opłocony teren (tam były najgorsze warunki), potknąłem się o jakąś gałąź, prawie padłem. W końcu wybiegłem na drogę, tuż przy mecie. Spojrzałem w lewo – konkurenci mieli jeszcze do mnie kilkadziesiąt metrów. Świetnie, to do mety. Już łatwo, asfaltem, wreszcie ukazał się porażyński pałac, dalej hotel. Wbiegłem do środka, przybiłem "czas stop", zdałem kartę. Zmęczony, ale zadowolony. Czas 2:57.07. Chwilę potem przybiegła dwójka z tych, którzy przede mną opuścili ostatni punkt. Trzeci dotarł około dwóch minut po nich.
Gdy łapałem oddech, podszedł do mnie Marcin Brudło, organizator, zapytał o wrażenia, pochwalił TP50 (po moim pochwaleniu TP25), podziękował za udział. Na zakończenie zapytałem go, ilu już dotarło. "Czwarty jesteś". Ja? Jak? Liczyłem na szeroką czołówkę, może pierwszą dziesiątkę, ale nie na takie miejsce, zwłaszcza wobec problemów z przedostatnim punktem. A tu czwarty, i to z ciekawą walką na finiszu. Sympatycznie.
Po biegu lekkie schłodzenie, potem kąpiel (ogólnie świetne warunki organizacyjne), odświeżenie się, parę zdjęć okolic pałacu, by pokazać niedoszłej towarzyszce, co straciła. Moje nogi wyglądały dość żałośnie – rany, obtarcia, plamy, poparzenia... Na obiad ni ognisko się nie załapałem, wypiłem tylko smaczny sok. Około 13:10 ruszyłem w kierunku Poznania. Właściwie to dobrze, że nie trafiłem na podium, bo musiałbym czekać na dekorację. A tak, po odebraniu dyplomu mogłem spokojnie uciekać. Czwarte miejsce było najlepszym, na jakie mogłem sobie logistycznie pozwolić. ;)
Moje koncentracja orientacyjna bardzo osłabła, albo wszelkie siły w tym zakresie zostały wykorzystane na zawodach, bo w Poznaniu najpierw zabłądziłem próbując dotrzeć na spotkanie, a potem, wyjeżdżając z Poznania, też pobłądziłem. Tyle dobrego, że wróciłem do domu bez żadnych gorszych problemów.
Podsumowując – start pozytywny. Wszystko można pochwalić, jesień to świetna pora roku na leśne BnO. Teraz parę miesięcy przerwy, bo kolejny taki start to albo Śnieżne Konwalie, albo H-49. Może w końcu ktoś się skusi na współstart?...
PS. Mapka pochodzi ze strony Rajdu: http://www.expressooriento.pl/.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
henrykchudy
12:43
rezerwa
12:40
kirc
12:39
Stonechip
12:29
bogsan
12:20
Biela
12:10
KKFM
11:56
andrzej65
11:54
gpnowak
11:54
stanlej
11:54
pawlo
11:39
marcoair
11:21
naczanio
10:57
przystan
10:52
Marcin1982
10:39
Leno
10:36
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |