2014-10-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W księżycową jasną noc. (czytano: 538 razy)
Jeszcze we wtorek, gdy już zupełnie nic mnie nie bolało, miałam ochotę wyjść potruchtać. Pomna jednak błędów znajomych biegaczy, wiem że nie ma co się spieszyć do biegania. Że jak wydaje Ci się, że już można, to znaczy że dobrze jeszcze dzień, dwa poczekać.
Wczoraj już przebierałam nóżkami, a dzisiaj musiałabym się chyba przykuć do kaloryfera, gdybym go miała.
Szybciutko wskoczyłam w biegowe ciuchy i już mknęłam ciemnymi chodnikami i wzdłuż cmentarza.
Niebo czyste, granatowe, ogromny księżyc, gwiazdy nade mną.
Nie ma ponad to piękniejszego wyobrażenia wolności. Mam radochę jak dzieciak bawiący się w kałuży, co chwilę muszę samą siebie hamować, bo za bardzo przyspieszam. A to ma być rekonesans. Faktycznie, biegnie mi się dobrze. Biegłam dwa maratony? kiedy?!
Po dużej pętelce w wersji podstawowej wracam do domu. Po swojej ulicy dokręcam jeszcze 50m biegając tam i z powrotem. Rzucam okiem na szarego Punciaka. Żal mi, żeby tak stał na ulicy... Jeszcze wychodzę z psem, jeszcze szybki prysznic. Ale mam ochotę pojeździć, chociaż już późno.
Pakuję się do samochodu. Chwilę walczę ze światłami. Sprzęgło, gaz, sprzęgło, gaz, jadę.
Nie mam ochoty włóczyć się nie wiadomo gdzie, chociaż początkowo takie właśnie miałam plany. Ale późna pora i wizja jutrzejszego dnia skutecznie mnie zniechęcają. Jadę do całodobowego Tesco, gdzie kupuję kartonik mleka, przysmaki dla Łolesa, jakiś spray do kokpitu i odświeżacz o zapachu nowego samochodu. Bo dla mnie jest nowy, chociaż ma już trochę lat.
Nie wymyśliłam jeszcze ksywki dla samochodu. Musi jakąś mieć, każdy w rodzinie ma jakieś imię, więc on też będzie miał.
Z lekkim przestrachem wjeżdżam na podwórko wąską bramą, dwa razy poprawiam parkowanie, bo mi ciągle za krzywo. Jutro rano umówiłam się z mamą na klachy przy myciu, bo boroczek strasznie zakurzony. Ale mój.
Gdy chodziłam po Tesco docierało do mnie, jak wiele się zmieni teraz, gdy nic mnie nie będzie ograniczało pod kątem podróży. Nie muszę się martwić dojazdami na zajęcia (autobusami 1,5-2h), mogę zrobić większe zakupy i rąk mi nie urwie, nie muszę z tym czekać na Przyrzeczonego i tracić cennego naszego czasu na takie pierdoły jak zakupy, mogę pojechać w górki, mogę zawieźć Łolesa na konsultację bez martwienia się tym, że będę go ciągać po różnych autobusach i tramwajach, mogę na długie wybieganie skoczyć w jakieś fajne miejsce, wreszcie, jeśli będę miała ochotę, mogę wystartować na jakiejś totalnej pipidówie i nie martwić się tym jak tam dojadę.
Nowy rodzaj wolności, którego będę się musiała nauczyć :)
Gdy jeździliśmy za samochodzikiem, Przyrzeczony śmiał się ze mnie i z tego jak przeżywam, jak się zastanawiam, jakie mam wątpliwości. Powiedziałam wtedy coś w stylu "łatwo nam marzyć o czymś, co wydaje się niemożliwe, ale gdy okazuje się, że to marzenie może się ziścić, to już nie jest tak łatwo". I stale się zastanawiam nad tym zdaniem. Coś w tym jest, prawda?
Dzisiejszy dzień, i dzisiejsza noc, są naprawdę wyjątkowe.
I jeszcze za chwilę położę się do ciepłego łóżeczka. Koce elektryczne to naprawdę wspaniałe wynalazki!
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |