Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
196 / 338


2014-08-04

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Puckowe urlopowe klimaty (czytano: 948 razy)

 

Urlopowy tydzień w Pucku minął niczym finiszowe okrążenie na stadionie ;]
Znowu mam wrażenie, że czas za szybko zleciał, oznacza to, że było fajnie.
Dodatkiem miał być start w Półmaratonie, nie oczekiwałem po tym starcie urwania pośladków, no ale...

"Główny Plan" na wyjazd miałem jeden - nie szaleć, nie szaleć, nie szaleć.
Wszystko olałem. Powyłączałem wszelkie alarmy i budziki wmawiając sobie, ze kurde balans po to jest urlop, aby nie przejmować się, że ojej budzę się i jest 9 rano. To nie miał być obóz biegowy, sportowy, pracy, itd. ;)
W Pucku zrobiłem bazę noclegową do wypadów na półwysep, chociaż nic szczególnego nie planowałem poza jednym, a właściwie dwiema sprawami. No trzema :)

Pierwszą rzeczą miał być start w połówce na lekkim zmęczeniu, aby przećwiczyć tempo maratońskie, ewentualnie coś szybciej albo coś na wzór BNP.
Drugą miał być wypoczynek i opalanie we wszelakiej formie, czyli jaja smażone na boczku, w zatoce i nad morzem, najlepiej każdego dnia gdzie indziej :)
Trzecią... lekko zwariowany pomysł. Pomyślałem sobie, że fajnie by było przebiec się plażą przy morzu z Helu do Władysławowa.
Po konsultacjach na forum od połówki wiedziałem, że ten trzeci punkt mini-planu jest lekko "niewtenczas", szczególnie że prognozy pogody były typowo letnie, co sprzyjało realizacji punktu numer 2 z tegoż planu ;)

Spakowałem się w plecak i torbę z maratonu w Berlinie, czyli super mini. Do biegania buty Brooksy PureCadence2 i Pumcie 300S na nogach. Miałem mixować raz te, raz drugie. W Brooksach leciałem maraton w Berlinie, jednak na śliskiej dyszce w Lubinie mnie zawiodły. Pumcie z kolei dobrze trzymają się mokrego.


Po przyjeździe obadałem odwiedzane kiedyś rejony. Wiało w cholerę wtedy pamiętam, więc zastanawiałem się, jak to będzie w dzień startu w taką wichurę? no ale olałem i te dywagacje, co będzie to będzie - wakacje przecież, znaczy się urlop :)
W piątunio wyskoczyłem rano przed śniadaniem na "krótkie i delikatne" rozbieganie.
Zanim się zebrałem było przed 9tą. Miało być około 6 kilosów, aby się nie przemęczać dzień przed startem. Wyszło prawie 12km w terenowych warunkach po jakiś kurna polach, klifach, mini górkach, szutrach, a wszystko w stadzie tryliarda jakiś mini muszek, które opanowywały zatokę z pobliskimi rejonami i utrudniały oddychanie.
Wszystko w pięknym i bezwietrznym upale. Śniadanie jadłem lekko zmordowany, ale w sumie zadowolony, potem plażing w Pucku i na Helu :)

Swoją drogą PKP z i na Hel to temat na osobny temat, jest tam bardzo kolorowo i folklorystycznie ;)


Next day, czyli w sobotę miał być start w półmaratonie i był.

Pogoda jakaś taka nijaka, trochę nawet popadało parę h przed startem, potem trochę słońca i delikatne chmury. Dla mnie było porno i duszno. Pociłem się jak kurczak na rożnie. Na start wybrałem z racji mokrości Pumcie. W sumie tej mokrości nie było potem widać, no ale wiadomo - idea drąży myśl.

No dobra, rozgrzewka w sumie wyszła bardzo PRO z mojej strony.
Trochę truchtu z miejsca gdzie nocowałem na stadion, potem rozgrzewka wszelaka i mini rozciąganie, znowu trochę biegu i nawet parę wolniejszych rytmów w tempie połówki. Na rozgrzewce zagadał do mnie jeden biegacz odnośnie Maratonu Wina, był chyba z Łodzi albo jakoś tak :) miło się rozmawiało, szczególnie jak wspomniał, że pisał relację o tym maratonie do Runnersa, no i że jemu się to bardzo podobało :)

Start na stadionie, potem przez miasto i wio na wioski. Pisałem już, że było porno i duszno? ;)
Tempo oscylowało wokół 4:10, raz wolniej, raz szybciej, ale średnio w tych okolicach. Na tym etapie leciałem planowo.
Po paru km pomyślałem jednak, że jakoś tak leniwie to wszystko z mojej strony leci, więc postanowiłem przyspieszyć i nagle bum - szuterek i jakieś pofałdowania się zaczęły. Tempo padło do poziomu kostek, żeby nie napisać dyplomatycznie "na twarz".
Pomyślałem sobie, że nie teraz, tylko później sobie depnę, a co? nastrój urlopowy :)
Czułem w sumie dziwne zmęczenie chyba po tym bieganiu dzień wcześniej :/

Sam już nie wiem, ale w okolicach połowy zacząłem kontemplować nad dziwnymi myślami... wciągnąłem przy okazji testowego żela enervita w płynie, którego targałem w łapie od początku, bo za duże to cholerstwo jest i nie mieści się w kieszonce od spodenek. To jest spory minus w porównaniu do Squeezików ;)
Postanowiłem przy okazji sprawdzić Pumcie 300S w warunkach bojowych, bo do tej pory parę razy tylko na treningu w nich śmigałem.
Moje kontemplacje dotyczyły między innymi tych Pumci, które zalałem przy jakimś wodopoju (albo kurtynie?)... czułem chlupanie i nie napawało mnie to optymizmem. Mokrości jednak trzymały na punktach z wodą...

Od połowy miałem przyspieszać - to był jeden z optymistycznych planów na ten start.
Tu jednak zaczęła się fałdować jeszcze bardziej trasa. Potem był szuter i las. Demotywowało mnie to strasznie, nie wiedząc czemu?
Jakoś nie mogłem wyjść poza strefę komfortu i spokojnie wrzucić ten szybki trzeci bieg. Tak bardzo komfortowo to też się nie czułem.
Patrzę na gremlina i na tętno, jednak nie widzę tętna tylko prędkość. Myślę co się stało? Aktywność ustawiona na bieganie a nie kolarstwo, jednak po chwili przypomniało mi się, jak plażowałem na Helu i mi się co chwila włączał i wyłączał Gremlin, kiedy go miałem na ręce, a która podpierała moją łepetynę i dotykała ręcznika. Najwidoczniej poprzestawiał się jeden ekran. Dziwna i zabawna sprawa ;))


Lecę więc po tych wzniesieniach w tym lesie, chlupie mi w butach, lekko zaczynam sobie dyszeć. Myślałem wtedy, że zamieniłem się w parowóz, tylko para nie buchała ze mnie. Tempo siadło grubo ponad 4:15 więc stwierdziłem, że oleję te wskazania i pobiegnę sobie dalej. Taki mini foch.
Po wybiegnięciu z lasu na szutrową drogę doznałem Deja-Wu z dnia poprzedniego, bo w tym samym miejscu wyskoczyłem z pól. Dostałem w tym momencie kolejnego demotywującego strzała. Rzuciłem pod nosem lekką curvą rodem z "Dnia Świra", bo zakręt był, a jak wiadomo... to oznacza zakręt ;)

Potem wskoczyliśmy na asfalt i były tylko 4km do mety. Swoją drogą to bardzo pomocne były te często ulokowane punkty z wodą czy gąbkami. Chlapałem się chyba na każdym punkcie i piłem, ale wciąż mi było mało!
Wskoczyłem z tempem znowu w okolice 4:15 i doleciałem do Pucka. Tu jakieś kocie ruchy i skręty na ściechę rowerową. Gremlin się lekko zgubił i skrócił mi trasę na jednym zakręcie dość ostro. Przed stadionem skasowałem parę osób i została mi jedynie ostatnia prosta i finiszowe kółko na stadionie. Tam również kogoś połknąłem i wpadłem na metę jako 47 osobnik z tego grona biegaczy.

Czas mówiąc kolokwialnie tyłka nie urwał. 1h30:06s jednak zmieściłem się na pierwszej stronie z wynikami - to takie mini pocieszenie ;)
Siadłem sobie za metą, bo poczułem lekko zmęczeniowy ból rozcięgna w prawej stopie i przednią kość w tej stopie. Nie wiem, albo musiałem na jakiś kamień nadepnąć, albo mi coś Pumcie nie tak współgrały tamtego dnia. Obstawiam kamień.
Po konsumpcji sporo się namasowałem tą moją stopę. Polookałem w międzyczasie w Gremlina i trochę mnie zszokowało niskie średnie tętno 163.
Z jednej strony wiedziałem, że na obecnym etapie jestem niczym ten Parowóz i szybsze tempo powoduje u mnie masakrę, jednak tu było wręcz odwrotnie.

Wyszło jakbym się obijał i to mocno obijał jak na wyścig.
Odczucia z goła odmienne - jakoś nie miałem Powera na wrzucenie owego trzeciego biegu w mojej skrzyni. Na górkach miałem uzucie, że jestem cienki niczym Bolka trampki. Wszystko mi nie pasowałem poza początkiem w tej połówce.

Koniec końców wyszło treningowo-urlopowo i kropka.
Urlop trwał nadal.


Następnego oczywiście bezchmurnego dnia, przy pełnym słońcu po śniadanku pobiegłem sobie z ręcznikiem z Decathlonu w ręce do Chałup. 18km.
Czułem lekko zmęczone nogi, ale biegło mi się jakoś ok. Najgorszy był odcinek w okolicach Swarzewa z okazji paru górek. Od Władysławowa płasko, trochę ludzi, wiaterek przyjemny. Po dolocie do Chałup wpadłem do sklepu po cokolwiek do picia, bo czułem się wysuszony jak rodzynek. Potem plaża od zatoki, rybka w barze i polazłem szukać "tej legendarnej plaży nudystów".
W myślach było tylko "Wodecki, albo ściemniasz, albo nie...". Na plaży tłumów nie było, po chwili zrozumiałem czemu - woda była kurcze pieczone lodowata. Wlazłem początkowo tylko do kolan i już nie dawałem rady. Czułem trylion igieł wbijanych w moje nogi. No masakra :)
Potem wlazłem już cały, ale siedziałem może z minutę... no nie dało się więcej.

Suma sumarum plaży nudystów nie znalazłem ;( wróciłem "zawiedzony" pociągiem do Pucka nucąc w myślach "jak co roku w Chałupach, gdy zaczyna się upał..." ;)


Następny dzień postanowiłem zrobić LB - czyli Leżenie Brzuchem na plaży gdzieś w ramach regeneracji. Kolejny dzień miał był epicki, chociaż nic szczególnego nie planowałem.

Lekko niewyspany wstałem więc we wtorek i po toalecie polazłem po bułki na śniadanie. Była 8:30 i był piekarnik. Powietrze stało, zero chmur, było 30C jak nie więcej już o tej porze. Ze sklepu (400m) wróciłem mokry i ciche plany biegania przed śniadaniem jakoś mi przeszły. Urlop przecież jest...
Siadłem jednak tak sobie do śniadania i wcinając bułkę z miodem i herbą pomyślałem, że dzień bez biegania po dniu LB jest trochę no nie bardzo.

W tym właśnie momencie nastąpił tak zwany splot wydarzeń - wpadłem na pomysł pobiegnięcia na Hel. Szybko odpalam lapka, właczam mapy, klikam Puck ulica Jachtowa jako start, Hel przy dworcu jako koniec i widzę lekko ponad 44km.
Łłłłe 44km to w sumie można przebiec treningowo z przerwami na uzupełnianie płynów... tu przypomina mi się scena z Matrixa, kiedy Morfeusz siedzi przed Neo i trzyma dwie tablety w dłoniach.
Postanowiłem wybrać opcję, która pokazywała mi jak głęboko sięga królicza nora ;)

Spodenki, buty, okulary, pas salomona w środku krem faktor 30, fon, kasa, klucz, żel enervita w płynie, przy boku przywiązana koszulka z jednej strony, z drugiej wspomniany wcześniej ręcznik.
Wystartowałem w pół do 12. Pogoda bez zmian. W łapie miałem butelkę z wodą 0.5l. Za Puckiem, kiedy miałem 4km na liczniku zacząłem się brechtać z mojej głupoty. Obok sznur samochodów stojący w korku, a mnie rzuciło na ten szaleńczy pomysł. Cały ja...

Przebrnąłem przez najtrudniejszy odcinek, tak mi się wydawało wtedy, do Władysławowa. Miałem jakoś 12km na liczniku i niby górki za sobą. Wskoczyłem jednak do lasu na szlak pieszy. Przyjemna traska, ubity szuter, trochę cienia. Po chwili jednak jakieś zawijasy i leciałem już prawie offroad przez krzaki. Po chwili znalazłem ścieżkę i brnąłem dalej. Coraz częściej jednak pojawiał się piach, piaseczek, piachowisko.
Butelka powoli się osuszała, ręcznik jednak coraz bardziej wprawiał mnie w zdenerwowanie i irytująco czasem latał bezwiednie przy boku. Po kiego ja to targałem? liczyłem chyba na jakiś plażing :)

Doleciałem na wysokość Chałup i skręciłem do tej miejscowości szukać sklepu. W sklepie Powerade + woda 0.5l. Wypiłem iso i uzupełniłem wodę w butelce, reszta na głowę i dalej. Znowu w las. Coraz częściej leciałem drogą z mniejszym, lub większym piaskiem. Czasem to był dramat i próbowałem sobie wyobrazić tych, co śmigają te ultra po pustyniach z plecakami. No nie fajnie mają :)

Dobiegłem do Kuźnicy i wskoczyłem na drogę dla rowerów. Po chwili był jakiś sklepik. Puszka coli + woda 0.5l. Cola poszła na dwa łyki, woda w sumie prawie cała do uzupełnienia. Leciałem dalej ścieżką dla rowerów. Chwilowo miałem focha na piach, poza tym szlak w lesie się skończył :)
W tym miejscu półwysep Helski jest najcieńszy.

Po chwili mijałem jakieś bunkry i jakoś zleciało mi szybko, bo nagle znalazłem się w Jastarni. Tu już większa mieścina, wskoczyłem do niej i znowu do sklepu. Mokrą dyszką zapłaciłem za pół litra coli i wodę. Polazłem obok stacji i usiadłem sobie, żeby się napoić i skonsumować żel.
No nie chciało mi się już dalej w tym momencie ruszać. Pomyślałem sobie, że drugi raz tej drogi na tym urlopie chyba nie chce mi się robić. Wstałem więc i po prostu pobiegłem dalej ;) To był ostatni - trzeci postój na trasie. Piknął mi 33km, leciałem więc dalej z uśmiechem na ustach i przerażeniem w oczach u mijanych kierowców :)

Po dobiegnięciu do Juraty zachciało mi się znowu wskoczyć do lasu. Tam jednak już napotkałem totalną samowolkę i pustynię. Błądziłem wśród krzaków obok torów i stwierdziłem, że chyba nie chce mi się "biec na orientację" pośród krzaków i piasków. Wyskoczyłem więc w stronę drogi i tam już zostałem.
Im bliżej Helu tym większy widziałem ruch rowerowy, co mnie czasem hamowało i szczególnie wybijało z transu. Zmęczenie też już swoje robiło swoje, a znikająca woda z butelki nie pomagała :)
Trochę pofałdowań po drodze było i kiedy mijałem barierę 42km pomyślałem sobie, że dalej biegłem tylko rok temu w Dolomitach w Cortina Trail. W sumie to nie wiem czy można porównać te dwie sprawy razem, jedna to góry, druga to niziny. Po górach częściowo się nie biega, więc metodą kompromisu uznałem, że jest to moje najdłuższe bieganie do tej pory ;)

Dobiegłem do Helu i kiedy widziałem stację obok, no przyznam się, rzadko tak na mnie działa widok stacji PKP :) banan wskoczył mi od razu na usta, a w tle, gdzieś tam poczucie, takie dziwne poczucie czegoś wyjątkowego, spontanicznego i krejzolskiego. Człowiek musi co jakiś czas chyba robić jakieś lekko zwariowane rzeczy. Taki młodzieńczy zew natury ;)

Zatrzymałem się za stacją przy sklepie. Kupiłem zestaw regeneracyjny w postaci banana, price-polo, powerade i duża butelka wody żywca. Po kilku minutach chłodzenia i picia z jedzeniem polazłem parę km na plaże od strony morza. Przed samą plażą jeszcze poratowałem jakąś parę, użyczyłem resztki mojej wody aby napoili biednego psiaka boxera. Ledwo żył i na widok lecącej wody z butelki oczka mu się tak pięknie świeciły. Fajny widok :)
Na plaży poleżałem całe pół godziny i zwijałem się coś zjeść i na pociąg. Wracając trochę pukałem się w głowę, po kiego ja ten ręcznik targałem???? :)

Po powrocie do Pucka wszamałem znowu rybę, którą wcinałem codziennie :)
Kolejny dzień znowu wyszło LB, chociaż niewiele brakowało, abym pobiegał wieczorem. Tu jednak stwierdziłem, że zrobię następnego dnia znowu wycieczkę.
W czwartek więc zrobiłem ciągły z Pucka do Jastarni, 31km w tempie około 4:58 przy zaskakująco niskim tętnie średnim 141.
Mimo dnia przerwy po tej wycieczce biegowej oczekiwałem gehenny, jednak było wręcz za dobrze. Nie wiem, może trochę chłodniejsza temperatura 23C to spowodowała, albo Halibut zjedzony dzień wcześniej ;)
Najlepsze jest to, że nie użyłem żela, jedynie wodę na drogę.

Bardzo mnie podbudował ten długi ciągły, który prognozuje jakieś przebłyski formy. Może coś z tego będzie na jesień, tak jak to pisał Benek u siebie na blogu.

Cały wyjazd, a właściwie urlop udał się znakomicie.
No prawie, jakby ta połówka trochę inaczej wyszła, jednak czasem trzeba też i takie połówki przebiec. Liczę tylko na efekty jesienią :)




Chałupy welcome to
sun of Yamaica blue
Polish Barbados i Galapagos
Chałupy welcome to!


:))))


PS. baaaardzo fajnie mi się podoba trasa z Pucka na Hel. Z daleka wygląda jak podróż w zaświaty, gdzieś tam :)



Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


(2014-08-04,14:17): welcome back :)
paulo (2014-08-04,14:22): więc ten trzeci bieg cały czas jest nie wykorzystany :) W sam raz na maraton :)
snipster (2014-08-04,14:31): tak Woście, bek bek ;)
snipster (2014-08-04,14:33): Paulo, muszę poćwiczyć ten trzeci bieg, bo bez tego w maratonie może być niewesoło :)
maleńka26 (2014-08-04,21:57): Dzięki za przemiłą ,,literaturę,,.Gratulacje dobrego startu w Pucku.Pozdrawiam.Nina
snipster (2014-08-04,22:14): no tak... trochę się rozpisałem ;)
Varia (2014-08-04,22:50): Ja to mam wrażenie, że gdy jest najfajniej, to ktoś złośliwie podkręca upływ czasu...
snipster (2014-08-04,22:56): to się nazywa zagięcie czasoprzestrzeni ;)
dotas (2014-08-04,23:23): fajnie się czyta :) a momentami brzmi bardzo znajomo... może dlatego, że podobny pomysł na urlop w tym samym miejscu i czasie i z połówką na dobry początek :)
snipster (2014-08-05,08:41): Dorcia, mam podobnie jeśli chodzi o wizualizacje jak czytam o czymś, gdzie kiedyś byłem :) a wyjazd czysto spontanicznie wyszedł jak i sam pobyt również z połówką włącznie ;) kurcze, szkoda że się nie spotkaliśmy w tym tłumie...
Piotr Fitek (2014-08-05,22:04): brawo Piotrze, ładny wynik :)
snipster (2014-08-05,22:37): dzięki, dzięki
michu77 (2014-08-08,15:40): ...pracowity ten urlop :P
snipster (2014-08-08,15:56): ojtam ojtam... odrobinę ;) trochę sobie poleniuchowałem :)
(2014-08-11,21:58): no wielki zawod, wielki, bez zdjec z Chałup! ;-)
snipster (2014-08-11,22:08): no niestety nie znalazłem tej plaży... ;( :)







 Ostatnio zalogowani
przystan
22:23
Robertkow
22:17
agajagoda
22:16
mario1977
22:11
kos 88
22:06
lachu
22:06
lordedward
21:57
Namor 13
21:47
Piotr Fitek
21:41
Przemek_Czersk
21:38
soniksoniks
21:08
nysa
21:08
Darek Ł.
21:06
rolkarz
20:57
kmajna
20:44
kpaw58
20:32
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |