Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [17]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Shodan
Pamiętnik internetowy
Moja droga do Maratonu

Eryk
Urodzony: 1972-11-27
Miejsce zamieszkania: Warszawa
41 / 84


2013-09-14

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Zwolnienie z wf-u (czytano: 770 razy)

 

Ministra Mucha ustami gwiazd polskiego sportu zachęca rodziców, aby nie wypisywali swoim pociechom zwolnień z wf-u. Rozpędzona przez nią kampania toczy się jednak jakby trochę w oderwaniu od opublikowanego 3 lata temu raportu NIK o wychowaniu fizycznym w szkołach. A w raporcie tym można wyczytać m.in., że blisko połowa szkół nie posiada sal gimnastycznych, a 30% pozostałych dysponuje tylko niewielkimi salkami, w których prowadzenie zajęć sportowych jest utrudnione. 75% szkół nie zapewnia uczniom bezpieczeństwa na zajęciach wychowania fizycznego. W końcu NIK podaje, że w starszych klasach szkoły podstawowej nie ćwiczy (pomimo obecności na lekcji) ok. 18% uczniów, w gimnazjach – 25%, a w szkołach ponadgimnazjalnych – ponad 30%. Jednak wg NIK przyczyny takiego stanu rzeczy to nie widzimisię rodziców, ale właśnie kiepska infrastruktura, wadliwy system oceniania, a przede wszystkim nieatrakcyjne formy zajęć.

Na różnych forach dyskutują też rodzice: zwalniać, czy nie zwalniać? Zwolennicy zwolnień częściowo posiłkują się argumentami, które znalazły się w raporcie NIK-u: np. że prysznicy nie ma, częściowo podają argumenty, które w przedmiotowym raporcie nie znajdują potwierdzenia: np. że nauczyciele są niekompetentni. Niektórzy wręcz twierdzą, że szkoła to nie jest właściwe miejsce na zajęcia fizyczne, a jeszcze inni uważają, że jeżeli już ich dziecko ma uczęszczać na te lekcje – to przynajmniej powinno sobie wybrać rodzaj zajęć – taniec, judo, pływanie, tenis, ale na pewno nie żadne rzucanie piłą lekarską.

Daleko mi do oceny postaw rodziców. Nic mi do tego. Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Nie mam też zamiaru krytykować (ani chwalić) poczynań ministry Muchy. Ot po prostu - całe to medialne zamieszanie ze zwolnieniami z wf-u przywołało u mnie wspomnienia jak to z tym wuefem było w miejscu i czasie kiedy sam uczęszczałem do podstawówki – czyli dawno, dawno temu, za górami, za lasami…

Nie przypominam sobie, żeby któryś z moich kolegów permanentnie unikał wf-u zasłaniając się zwolnieniem od rodziców czy lekarza. To raczej nieobecność na zajęciach byłaby jakby w złym tonie.

Zawsze duże emocje wzbudzały zajęcia na sali gimnastycznej. Niestety tego luksusu wcale nie doświadczaliśmy regularnie (szczególnie w młodszych klasach podstawówki). Ćwiczenia na korytarzu były chlebem powszednim, ale nawet na te korytarzowe lekcje nikt nie narzekał - w końcu można było porządnie się wybiegać i to całkowicie na legalu (bo już w czasie przerwy bieganie po korytarzu było zabronione). Nikomu też nie przeszkadzało, że przebieraliśmy się na parapetach, a o prysznicach w ogóle nie było mowy. W starszych klasach już częściej dostępowaliśmy zaszczytu ćwiczenia na sali gimnastycznej i przebieraliśmy się w szatniach. Po prostu high life. Nie pamiętam jednak, czy przy szatniach były prysznice (a jeżeli były – to czy działały). Pamiętam natomiast, że nikt z nas nawet nie pomyślał o traceniu cennych minut z lekcji czy przerwy na prysznic (wf mieliśmy dwa razy w tygodniu po 45 min). Mało tego – lekcje wf-u to były jedyne lekcje, na które wszyscy stawialiśmy się zwarci i gotowi (przebierając się na poprzedzającej przerwie) jeszcze przed czasem.

Dużą frajdę sprawiała nam też gra w piłkę nożną na boisku szkolnym. Nie znaliśmy rocznego programu i zawsze z wypiekami na twarzy czekaliśmy na nauczyciela – jeżeli pojawiał się z piłką do nogi – oznaczało to święto: 45 min gry w „gałę”. Dzwonek kończący lekcję wf-u był wtedy dla nas sygnałem, że trzeba złożyć ręce i prosić pana, żebyśmy mogli pograć jeszcze na przerwie: „Proszę pana, my przyniesiemy piłkę po dzwonku”. Jeżeli była zgoda – to większość drużyny zostawała na boisku (długa przerwa to 20 min gry ekstra, a i czasami zdarzało się, że na kolejną lekcję spóźniał się nauczyciel i już mieliśmy kilka minut dodatkowo). Niektóre mecze były tak zacięte, że całkowicie traciliśmy poczucie czasu i żadne dzwonki nie były słyszalne. Zazwyczaj nauczyciel wysyłał wtedy jedną z koleżanek, aby przywołała nas na lekcję. Prysznic? Jaki prysznic?

Gra w nogę to było to co tygrysy lubiły najbardziej. Jeżeli, któryś z nauczycieli prowadzących „poważne” przedmioty chorował i zastępował go nauczyciel innego przedmiotu, zawsze prowadziliśmy negocjacje, aby w czasie zastępstwa po prostu pograć w piłkę. Czasami się udawało.

Jednak nie tylko „nożną” żyliśmy. Lekcje wf-u to też siatka, kosz, ręczna – ćwiczyliśmy zagrywki, dwutakty, rzuty, podbicia, podania kozłem i wiele innych elementów. Oczywiście najbardziej cieszyło nas jeżeli mogliśmy podzielić się na drużyny i zagrać tzw. „mecza” (nawet, jeżeli było to tylko 10 min na koniec lekcji, jako swego rodzaju nagroda za żmudne ćwiczenie np. podania oburącz sprzed piersi). Emocje związane z meczem zawsze były duże, niezależnie od dyscypliny.

Sala gimnastyczna to w ogóle było magiczne miejsce. Na co dzień często graliśmy na trawnikach, bramki robiliśmy z plecaków, kamieni, ubrań – dwie kupki czegokolwiek wystarczały (resztę bramki należało sobie wyobrazić). Tymczasem na sali – nie dość, że były bramki, to jeszcze linie wyrysowane a i piłka nigdzie nie uciekała. Przyciągała nas ta szkolna sala jak magnes. Do tego stopnia, że kilka razy włamaliśmy się do niej przez okno, żeby przynajmniej przez klika minut pograć sobie w komfortowych warunkach (do momentu nakrycia nas przez pana woźnego). Zwolnienia z wf-u? Jakie zwolnienia skoro sami na ten „wf” się włamywaliśmy.

Trochę mniej ekscytujące były zajęcia z gimnastyki, czy lekkoatletyki - w naszym odczuciu niepotrzebnie zabierały czas, który można by przeznaczyć na grę w „nogę” czy „kosza”. Ale również na tych lekcjach nikt się nie oszczędzał. Najśmieszniejsze były sprawdziany na 1 km: bez żadnych treningów, bez przygotowania, nawet bez rozgrzewki. Po prostu ustawialiśmy się na starcie, pierwsze 100 m przebiegaliśmy w tempie sprinterskim, a potem na ostatnich płucach – byle doczłapać się do mety. Mimo, że chyba nigdy nie udało mi się być pierwszym w takim sprawdzianie (zawsze lokowałem się w okolicach 3 – 4 miejsca) - jakoś ten długodystansowy bieg (bo za taki uważałem dystans 1 km) przypadł mi szczególnie do gustu (w przeciwieństwie do dystansów sprinterskich). Dwa, czy trzy razy pojechałem nawet na zawody międzyszkolne, z czego byłem bardzo dumny. Tak mi się to bieganie wtedy podobało, że przez jakiś czas umawiałem się z kolegą i wieczorem biegaliśmy sobie po osiedlu – takie nasze prywatne treningi (tak nam się wydawało, że to treningi).

Nie przypominam sobie też, żeby któryś z moich klasowych kolegów miał jakieś kompleksy z powodu – powiedzmy – nienajlepszej sprawności fizycznej. Oczywiście - jak to z dzieciakami bywa – była polewka, jeżeli ktoś nie potrafił przeskoczyć przez kozła, zrobić przewrotu, tudzież za Chiny Ludowe nie radził sobie z dwutaktem. Na boisku hierarchia była prosta – najsłabszy stawał na bramce, a ci z pola, którzy nie najlepiej radzili sobie z piłką rzadziej dostawali podania. Nikt jednak z tego powodu nie cierpiał na wuefofobię

Wreszcie pamiętam też jak w trzeciej klasie podstawówki prowadzony był nabór do klasy sportowej. Jakże mi przykro było, że nie padło na mnie. Nie byłem ani szczególnie szybki, ani wysoki, ani masywny – a to, że po prostu bardzo chciałem – niestety nie wystarczyło.

I to tyle w temacie reminiscencji wf-u w podstawówce wywołanej akcją ministry Muchy. Świat pędzi do przodu, czasy się zmieniają, dzisiejsze dzieciaki pewnie mają inne spojrzenie na lekcje wychowania fizycznego. Na pewno nie ma co konfrontować „tamtych” czasów z obecnymi – bo, jak powiedział Jean-Paul Sartre: „być może istnieją czasy piękniejsze, ale te są nasze”.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Kaja1210 (2013-09-14,08:03): Pamiętam "moje" WF-y, sala była, moc była ale faktycznie zajęcia były delikatnie mówiąc nudne :)
snipster (2013-09-14,10:23): Mój WF był podobny. Obecnie mam wrażenie, że duża część społeczeństwa jest jak francuski piesek. Pamiętam, jak do dyspozycji był jedynie kran, bo prysznic nieczynny, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Boisko żwirowe... a teraz? kosze, orliki, cuda na kiju. Fakt, że powinno być tego więcej, szczególnie na mniej zamożnych rejonach. NIK niczego nie zmyślił, więc propaganda powinna iść dwutorowo, bo jak na razie to jest jedynie kłapanie dziobem z Ministerstwa Magii ;)
Shodan (2013-09-14,11:31): Kaja - zapewne inaczej to wyglądało z perspektywy dziewcząt a inaczej z perspektywy chłopców.
Shodan (2013-09-14,11:34): Snipi - kran czasami służył też do uzupełniania płynów w organiźmie (takie ówczesne źródło izotonika :)
michu77 (2013-09-14,13:57): he he! u mnie w postawówce był nawet szkolny basen, ale rzadko czynny w roku szkolnym. Głównie koleżanki miały zwolnienia z w-fu, a z prysznicy... też nie korzystaliśmy chyba... ;-)
Mars (2013-09-15,08:09): W podstawówce nie miałem nigdy zwolnienia z wf bo nie było żadnych podstaw, nic mi nie dolegało :-) Lubiłem chodzić na wf, ćwiczyć. Tylko jednej rzeczy nienawidziłem i unikałem jak ognia – gry w piłkę nożną. Nie lubiłem tej rywalizacji, że jedna drużyna wygrywa a druga przegrywa. No, czasami może być remis. Nie lubiłem tej walki, agresji, która czasami występowała w piłce. Jak już musiałem grać to grałem tak, że przez całe 45 min ani razu nie dotknąłem piłki :-) W 6 klasie wf mieliśmy jako ostatnią lekcję, a nauczyciel na wiosnę sobie wymyślił, że na każdych zajęciach będzie piłka na boisku koło szkoły. Więc zawsze się pytałem czy mogę pójść do domu, bo nie lubię piłki, zawsze mnie puszczał a potem na koniec roku wystawił mi 5-tkę. I do tej pory piłka mnie kompletnie nie interesuje. A tak poza piłką to lubiłem przysiady, brzuszki, fikołki, tory przeszkód, ćwiczenia na drabinkach. Raz był nawet bieg dookoła szkoły – 5 okrążeń, po dwóch już chyba szedłem ale podobało mi się to :-) Te 5 okrążeń to było jakieś 1,5 km. Prysznicy nie było ale nie przeszkadzało mi to. I tak samo moim najlepszym izotonikiem była woda prosto z kranu :-) Pamiętam jak w 7 klasie nauczyciel kazał nam robić 50 przysiadów, i po jakimś czasie bez problemu to robiłem. Traktowałem to jako zbyt wysokie wymagania, ale gdy to już wyćwiczyłem to frajdę mi sprawiało :-) Dzisiaj w trudem udaje mi się zrobić 30. Jedynie w pompkach byłem bardzo słaby. Nawet 10 nie dałem rady zrobić. W rękach zawsze byłem słaby i tak mam do dziś. Największą moc mam w nogach :-) Uważam, że jeśli ktoś nie ma przeciwwskazań zdrowotnych to nie powinien być zwalniany z wf.
piotrbp (2013-09-16,08:46): W liceum (jednym z najlepszych w moim miescie) mielismy do dyspozycji pilke do kosza na kazdej przerwie i bilismy rekord na setke aby tuz po dzwonku dobiec do sali gimnastycznej i pograc. Bo mielismy ta "dzikosc serca" w sobie.







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
05:21
kornik
04:19
orfeusz1
01:22
alex
00:01
Snake
23:49
mieszek12a
23:23
mazurekwrc
23:20
ula_s
23:09
adam_j
22:18
bur.an
22:18
fit_ania
22:01
widziu
21:08
gustav000
20:28
Januszz
20:26
zbig
20:23
BOP55
20:22
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |