Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
115 / 338


2013-04-21

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
tip top tip top (czytano: 515 razy)

 

Mija kolejny tydzień. Jak ten czas leci...
Nie, nie napiszę o zawodach bo nie startowałem, ale naskrobię co nieco o tej cięższej stronie, czyli oraniu w cieniu i ciszy.

Na "testowej" Połówce w Przytoku dowiedziałem się, że stan nogi powoli się poprawia, ale nie ma tak różowo jakby chciała dusza, a ciało coś tam jeszcze odczuwa. Nic jednak nie boli, są więc jakieś mini widoki ku lepszemu. Wiem też jedno, że czeka mnie sporo orania, niczym farmer.

Kilka biegowych sesji o poranku daje mi pewien obraz, mianowicie poranne śmiganie jest jakieś ciężkawe. Nie wiem czy to wina tego, że jak do tej pory śmigałem praktycznie zaraz po przebudzeniu, na głodniaka, czy ki ch..olera.
W środku tygodnia wybrałem się popołudniu do lasu, nieco aktywniej crossowo i mimo, iż było ciężko, to jednak głównie za sprawą ciepłowatości pogodowej. Po tym treningu wpadłem w przecinek i kropkę.
Z jednej strony poranne śmiganie ma to do siebie, że popołudnie jest do dyspozycji, ale... rano jest chłodno.
Ten popołudniowy crossik powiedział mi, że nie jestem w ogóle przyzwyczajony do ciepłoty. Zima mi zaszła chyba za bardzo za skórę ;)

W międzyczasie odebrałem "górala" z przeglądu i oczywiście nie omieszkałem się wybrać nim do lasu. Mimo deszczu, czułem się jak mops spuszczony ze smyczy, jakbym pół roku siedział w klatce. Wróciłem cały ufajdany błotem, miałem go w sumie wszędzie, zęby zgrzytały mi jak... wiadomo :)

Planowałem też pośmigać jakieś kilometrówki, bo moja wytrzymałość tempowa jest... lipna, wiadomo jak po powrotach z tym jest. Myślałem o piątku, ale... nie miałem sił rano, głównie z braku snu. Zastosowałem zasadę, iż nie można być zakładnikiem samego siebie, więc odpuściłem poranne pykanko przed pracą, a za dnia stwierdziłem, że dobrze się stało.

Zaplanowałem na następny dzień (czyli sobotę) sobie próbę, czyli las, szuter i dwadzieścia kilka wolnych KaeMów.
Głównie chciałem sprawdzić, jak jest tydzień po Półmaratonie, czyli jak z moją kondycją, nogą i w ogóle ;)
Plan był taki, że pobudka o 7ej, a potem się zobaczy.

W piątek wieczorem już odpływałem po 23ej, a pobudka o 7ej była trochę senna. Polewitowałem kilka minut i włączyłem tv dla obudzenia. Wstałem, toaleta, ubrałem dziny i wybrałem się do sklepu. Była 8.
Po powrocie kilka łyków wody, przebrałem się w krótkie spodenki, krótką koszulkę, pas od tętna, Carbonex w spodenki, opaska na klucze i wio.
Trochę chłodno było i w sumie do końca nie czułem jakiegoś ciepła w nogach, więc tak na styk.
Zastanawiałem się i stwierdziłem, że dawno nie leciałem do lasu na głodniaka z zamiarem pyknięcia średniego dystansu. Niektórzy to kwitują - wariactwo ;)
Początek był trochę średni, pilnowałem się z tempem żeby się nie rozpędzać, ale po paru kilosach wpadła mi myśl, że... może to przełożyć? :)))
Wnerwiło mnie to i przypomniałem sobie kilka cięższych biegów. Im ciężej na treningu - tym łatwiej na zawodach. Jak orać to właśnie teraz. Ogarnąłem się więc i zbiczowałem, bo przyłapałem się, że łapami macham znowu byle jak ;)
Sylwetka, klata do przodu, głowa do góry, szeroko usta i przepona.
Dystans zaczął od razu szybciej mijać i po chwili (he he) byłem już przy planowym półmetku. Gremlin wskazywał 10.99km, po chwili mała agrafka i powrót obok stojącego Krzyża obok jednego pola. Krótka chwila zadumy. Od tego dumania doleciałem do niby skrzyżowania jednego szuterka z innym.
Ten inny to takie odbicie w bok, które prowadzi do asfaltowej drogi krajowej, półtora kilosa w jedną i powrót, czyli 3km.
Szybka decyzja i postanowiłem polecieć extra 3km. 22km czy 25km to prawie bez różnicy. Prawie robi jednak wielką różnicę, jeśli chodzi o szuter z wielką ścianą, pod która trzeba podbiec a potem zbiec, różnica poziomów jest coś koło 40 metrów ;)

W ogóle Wzgórza Piastowskie to mini górki. Wybiegania w tym "lesie" to trening wszystkiego w jednym. To nawet nie dwie pieczenie przy jednym ogniu a cały wachlarz. Z wachlarzami jednak należy uważać, bo można dostać w twarz, szczególnie jak się przedobrzy z wachlowaniem ;)
Od razu jakoś tak sucho w ustach mi się zrobiło, a wody oczywiście nie zabrałem. Momentalnie przypomniało mi się, że jakiś taki głodny jestem i w ogóle moc nie ta. Zapodałem Carbonex do ssania w mordkę i żałowałem, że nie wziąłem zamiast tego żelu, więcej wilgoci by było...
Kolejne kilosy mijały, a ja myślałem o wszystkim i o niczym. Typowe bieganie w samotności.
Zbliżały się znajome tereny, znajome skręty i prosta. Postanowiłem nieco odświeżyć sobie Rytm, czyli szybko, ale nie jak na przebieżce, ale z naciskiem na stajl, czyli technikę ;) Nie było źle, chociaż musiałem się nieco zmusić do szybkości... przecież im ciężej, tym lepiej, o ja ;)
Potem typowe pofałdowania, parę kilosów i koniec lasu. Dobiegałem do znajomego miejsca, w którym Gremlin przeważnie mi pika o kolejnym kilosie, od startu spod chaty. Zostały dwa kilosy, więc postanowiłem nieco przyspieszyć. Spodziewałem się większej tragedii.
Nic tak nie cieszy, jak pozytywna realizacja po ciężkim wybieganiu ostatniego odcinka.
Wpadłem do domu lekko w stanie "koń po westernie", żołądek był chyba na kręgosłupie ;)
Od razu wciągnąłem banana i trochę wody z isostarem, potem trochę rozciągania... i dopiero zabrałem się za zrobienie jakiegoś sniadanka i am am.

Poleniuchowałem trochę i po kwalifikacjach F1 stwierdziłem, że sobie trochę rowerem pośmigam. Wziąłem lustro w plecak i ruszyłem nad Odrę... podobno jakaś większa woda jest. Tu i tam, wiocha za wiochą, stary poniemiecki most kolejowy w Czerwieńsku, i dalej. Następna wiocha miał być prom.
Dojeżdżam, a tam nieczynne z uwagi na wysoki stan wody. No jak by mnie ktoś po plerach zdzielił i wyjął baterie. Zobaczyłem na licznik a tam 30km.
Rzuciłem wiejską k.... pod nosem i powrót do domu tą samą drogą. Tym razem wiatr był już mocno odczuwalny.
Ostatnie kilosy i wjazd do miasta to był świński trucht jak to mawiają. Jechałem wolno z jednym celem - tylko dojechać do domu ;)
Na drogę oczywiście miałem tylko wodę z isostarem w butelce.
W domu jak siadłem na tyłek dopiero poczułem, jak bardzo wypłukałem się z glikogenu i power`a. Wciągnąłem jakieś żarełko, ale wieczór to było tylko już leniuchowanie, zamiast jakiegoś planowego piwka na mieście. Dziewczyny sorry ;)

Niedziela leniuchowania ciąg dalszy.
Wstałem i postanowiłem się rozruszać. Wziąłem kije i w las. Leniuchowanie więc specyficzne ;)
Postawiło mnie to trochę do pionu.

Już myślałem, że niedziela się skończy, aż wpadła mi do głowy stara myśl - bieganie na bosaka.
Jako, że trawnika do biegania na boso nie mam, za dużo kamieni wszędzie, przypomniały mi się stare szmaciaki, które kiedyś miałem wywalać po remoncie. Buciory, które są bardziej elastyczne od gąbki z racji swojego zużycia, podeszwa tylko chroni od małych kamieni, a cała reszta jest jak wyżuta guma z majtek ;)
Znalazłem nieużywane sznurówki od Asicsów, które są gumowe (dla Triatlonistów), więc wplotłem, zacisnąłem, no i było git.
Te szmaciaki mają mniej systemów, niż buty minimalistyczne. Poza sznurówkami i tym, że "coś" jest oplecione wokół nogi, oraz cieniutkiej kilkumilimetrowej podeszwy, nie ma nic. No są jeszcze jako takie języki ;)

Wyskoczyłem więc w krótkich spodenkach i koszulce na ściechę rowerową niedaleko chaty. Obmyśliłem pętlę, nieco ponad 3 kilosy. Było git.
Znaczy się byłoby, bo to, co wyprawiają ludzie na ścieżce rowerowej... to aż żal.pl
Festyn, starzy stoją i nawijają przez fony, dzieciaki latają jak wściekłe dżdżownice, plac zabaw co chwila. To wszystko przedzielane jest wychodkiem dla psów, całujących się gimnazjalistów, moherów, dzieciaczków na rowerkach bez jakiejś kontroli ze strony rodziców, rolkarzy.

Tuptałem sobie częścią dla pieszych, chodnikiem, a cała ta rzesza była na "wygodnym" asfalcie. Spotkany rowerzysta był również w szoku ;) Polska :)
No ale po chwili miałem ich w czterech literach i śmigałem tuptając przed siebie z bananem na ustach. Banan w przenośni, chociaż kiedyś muszę się wybrać z prawdziwym bananem. Jestem ciekawy reakcji ludzi :)

Całe te bieganie w szmaciakach w zastępstwie biegania na bosaka ma na celu wzmocnienie moich stóp. Mam nadzieję, że to wzmocni moje słabe strony oraz przede wszystkim nie sprawi, że nie przegnę się w ciemną stronę i niczego nie złapię. Nie planuję tego zbyt często.


aaaa żeby nie było, to ja mam w czym chodzić i w czym biegać, a buty mają chyba z 6 lat ;)
niech nikt nie myśli, że zacznę wkrótce biegać w skarpetkach albo co gorsza - na bosaka ;)

Na horyzoncie kolejny tydzień i kolejne farmerskie wyzwania... ćwir ćwir Wiosna w końcu :)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Kaja1210 (2013-04-22,07:43): Uwielbiam biegać rano, ale raczej jak już coś przekąszę. A buciki spoko :)
Truskawa (2013-04-22,08:38): Ty wiesz co, ja i moja suka tez jakoś jeszcze się nie przestawiłyśmy z temperaturami. Zdecydowanie wolę chłodniejsze powietrze i bieganie w cieple mnie nawet nieco irytuje. A suka zalicza każdy staw żeby się schłodzić. Damy radę Piotrek. A z tym rowerem.. jak otworzyłam fejsa, pierwsze co mi się wyświetliło to Twoje zdjęcie z uciapranym dziobem. Myślałam, że spadnę ze stołka ze śmiechu. Także, bardzo dziękuję że poprawiłeś mi wtedy humor. :)) (stan psa spuszczonego ze smyczy to ja ogarniam w całości). :)
snipster (2013-04-22,08:56): Kaja, racja... rano są inne uroki, ale nie mam siły wstawać wcześniej żeby coś zjeść i odczekać... bo to by wskazywało, że musiałbym to robić o 3-4 ;) to już przegięcie ;)
snipster (2013-04-22,08:58): Iza, coś w tym jest, tylko ja nie zaliczam niczego, co by pozwalało się wypluskać, tak jak twoja suka robi ;) z miesiąc minie, zanim się dostroję do upałów ;) a fota wtedy to i tak pikuś, po powrocie byłem już total upaprany błociskiem ;)
paulo (2013-04-22,09:05): Piotrze, widzę że masz dużo samozaparcia :). Jest to budujące. Może i ja powinienem zacząć treningowo biegać w tenisówkach? Czasami się nad tym zastanawiam, choć na treningach biagasm w bardzo wysłużonych biegówkach.
snipster (2013-04-22,09:12): Paulo, czasem mam dziwne i szalone pomysły a tenisówki raz kiedyś... można spróbować w ramach czegoś innego ;)
jacdzi (2013-04-22,21:16): Bez pracy nie ma kolaczy... Ale juz widac swiatelko w tunelu :-)
snipster (2013-04-22,21:34): Jacku, jasne :) oby tylko to nie było podwójne światełko oznaczające nadjeżdżającą lokomotywę ;)
dario_7 (2013-04-23,22:10): "Wziąłem lustro w plecak" - a po co? :P
snipster (2013-04-24,08:22): Dario, nie do przyglądania ;) miałem jakieś zdjęcia porobić, ale... jakoś nijako na zdjęcia było ;)







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
13:38
POZDRAWIAM
13:37
Goniusia13
13:37
Hari
13:23
michu77
13:09
bigbieg
13:08
Merlin
13:04
BiegRycerski
13:04
Admin
13:03
StaryCop
13:01
ONszymON
12:35
Krzysiek_biega
12:23
Stonechip
12:21
Ty-Krys
11:59
Nicpoń
11:43
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:37
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |