Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [100]  PRZYJAC. [99]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Mijagi
Pamiętnik internetowy
Z pamiętnika "młodego" biegacza

Wojciech Krajewski
Urodzony: 1974-02-15
Miejsce zamieszkania: Piła
370 / 427


2012-10-22

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Wisienka na torcie, czyli jak zostałem ultrasem - cz. I (czytano: 573 razy)

 

Wszystko zaczęło się od „Urodzonych biegaczy” Chrisa McDougalla. Gdybym jej nie przeczytał, to zapewne cieszyłbym się kolejnym przebiegniętym maratonem, może jakąś kolejną życiówką na 10km, 15km czy w półmaratonie i tyle. Gdybym jej nie przeczytał… Ale zacząłem czytać i … . Każda strona „Urodzonych biegaczy” wciągała mnie coraz bardziej, coraz mocniej rozpalała wyobraźnię. Już przenosiłem się myślami do Miedzianej Doliny, by spotkać tajemniczych Tarahumara. Nie, nie śmiałem nawet marzyć, by ścigać się z tymi mistrzami długodystansowego biegania, ale przynajmniej popatrzeć, jak biegają. A może czegoś się nauczę? Kolejna strona książki i tym razem przed oczami stawała trasa Western States 100 czy Leadville 100 - imprez, na które w USA trzeba się zapisywać z wielomiesięcznym wyprzedzeniem i mieć jeszcze trochę szczęścia, żeby być łaskawie wpisanym na listę startową. Ta książka spowodowała wielką rewolucję w moim myśleniu o bieganiu. Szybki nie jestem i zapewne już nie będę. Biegać godzinami po lesie lubię. Więc może to? Może czas zacząć myśleć o biegach ultra? Brrrr. Przestraszyłem się tych myśli, no bo ja? Taki przeciętny tuptacz, który ledwie co ruszył się z kanapy i zaczął przebierać swoimi krótkimi nóżkami? A co mi tam! No bo dlaczego nie? A potem na Pielgrzymce Biegowej z Bytowa na Janą Górę spotkałem Edzia Bacę Dudka. Edziu, to taki gość, który z niejednego „pieca ultra biegów chleb jadał”. Kiedy pewnego wieczora w Tucholi u Darka Sicińskiego siedzieliśmy sobie po kolejnym etapie pielgrzymki i Edziu zaczął opowiadać o Spartathlonie i swoim w nim potrójnym udziale, o wyścigu Hiroszima- Nagasaki i o setce Biel, już byłem pewny, że wiem co chcę od biegania. I zaczęło się myślenie: co, gdzie, kiedy i ile? Najpierw było delikatnie: pierwsze górki w Beskidach, a potem postanowiłem zaszaleć. Na pierwszy ogień poszedł Rzeźnik. Nie będę wracał to tych fantastycznych przeżyć, bo już o nich pisałem. W każdym bądź razie było ekstremalnie ciężko i tak samo cudownie. I znowu były górki, czyli Góry Stołowe i plaża – maraton brzegiem Bałtyku. I gdzieś tam przeplatała się myśl o starcie w kaliskiej setce. I ciągle biegałem te swoje kilometry, tuptałem po leśnych dróżkach. Aż pewnego dnia zadzwonił Seba, mój przyjaciel z Ugoszczy i jak ja GOCH. Zadzwonił po to, żeby przypomnieć mi o pewnej sprawie, mianowicie o… Kalisii. Fakt. Prawie rok temu snuliśmy jakieś niedorzeczne plany startowe, kiedy męczyliśmy ostatnie kilometry beskidzkiego maratonu i wspinaliśmy się na Matyskę. Pamiętał Skubaniec. Krótka piłka: Jedziesz? Jadę! Szybki wpis na listę startową, załatwienie innych formalności i nie było już odwrotu. Kolejne szaleństwo czekało. W międzyczasie kupiłem sobie następną książkę z tych „tylko dla orłów” – „Jedz i biegaj” Scotta Jurka. I po raz kolejny przeżywałam to samo, co podczas pierwszego zderzenia z tego rodzaju lekturą. Czas mijał, adrenalina zaczynała buzować, moje ADHD też zaczęło dawać o sobie znać. Tylko coś zaczęło się dziać nie do końca tak. Najpierw złapało mnie jakieś przeziębienie i warszawski maraton przebiegłem na pół gwizdka. A potem sam sobie zaszkodziłem. Wymyśliłem sobie, że wrócę na chwilę do mojej starej miłości. Postanowiłem zagrać sobie w piłkę i to na hali. Tydzień przed jednym z najważniejszych startów w moim biegowym życiu postanowiłem sobie … zaszkodzić. Ot durak durak. I trochę sobie zaszkodziłem. Zamarzył mi się powrót do czasów kiedy „realizowałem” karierę co najmniej Roberto Carlosa ( w moim sromnym przekonaniu to najlepszy lewy obrońca w historii). W pewnym momencie coś tam strzeliło i klops. Noga boli a tu za tydzień Kalisz. Co robić? Odpuścić, nie odpuścić? O nie, nie odpuszczę. Znowu przypomniały mi się pewne słowa: Wypuść ból uszami! Nie każdy ból jest istotny! A może ten jest istotny? Ale nie, nie dam się! Tydzień przymusowego odpoczynku, jakieś maści typu Fastum itp. i było coraz lepiej. W piątek już mnie nosiło od rana. Chłopaki: Seba i Jacek, mieli zjawić się gdzieś koło 15:00. Moje przedstartowe ADHD już mnie nosiło. Coś wcześnie tym razem. Jeszcze ostanie sprawdzenie sprzętu, jeszcze chwila na fejsie, jeszcze tylko dobry obiadek biegacza – makaron oczywiście i około 15:30 ruszyliśmy na podbój Kalisza, a bardziej dokładnie dróg gminnych Blizanowa. Droga jak droga, jak to w Polsce bywa, ciągnęła się niemiłosiernie. Na szczęście jeśli się ją spędza w dobrym towarzystwie, to czas nieco szybciej mija. Jacek sypał dowcipami, ja już wizualizowałem sobie start a Seba nie mówił za dużo, kierował. To go usprawiedliwiało. Okazało się, że coś za długa ta droga i do biura nie zdążymy. Od czego ma się jednak przyjaciół i dobrodziejstwa cywilizacji. Telefon do Piotrka, telefon do Fuzera (okazało się, że nie będę jedynym przedstawicielem Piły na tym biegu) i formalności już były załatwione. W Kaliszu byliśmy już po 20:00. Przechwyciliśmy pakiety od Fuzera i ruszyliśmy „na miasto”. Ech zaszaleliśmy… w Decathlonie i Carrefourze. W końcu wylądowaliśmy w bazie, czyli w szkole w Blizanowie. Na miejscu była już większość startujących, a pośród nich kilku znajomych i tak jak my debiutantów: Michu, Andrzej i wielu innych. Rozłożyliśmy swoje bety, pogawędziliśmy sobie, odebraliśmy serię telefonów, przygotowaliśmy ekwipunek na jutro i przyszedł czas na sen. W końcu jutro start dość wcześnie, bo o 6:30. Seba cieszył się jak dziecko, bo spełniły się jego marzenia. Po raz pierwszy miał okazję spać na sali z innymi biegaczami, a nie gdzieś w hotelu. Czyż to nie cudowne marzenia? Trzeba było skutecznie wykorzystać tę noc, bo nazajutrz czekało nie lada wyzwanie. W końcu stówa to nie przelewki… cdn.

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


żiżi (2012-10-22,22:14): A ja wiem jak to się skończyło!!!!!!ale poczekam na ciąg dalszy:))))
Mijagi (2012-10-22,22:16): Jutro reszta. Obiecuję!
michu77 (2012-10-22,23:19): No ... ja też znam zakończenie, ale liczę na jakieś zwroty akcji ;-)
Edek (2012-10-23,08:22): Wojtek, a pamiętasz jak Ci mówiłem wszystko przed Tobą ! Nie takie wyzwania jeszcze zaliczysz !
Mijagi (2012-10-23,08:41): Pamiętam Edziu, pamiętam!







 Ostatnio zalogowani
baderak
06:28
shymek01
05:20
biegacz54
05:12
orfeusz1
01:40
Isle del Force
00:49
benfika
00:35
romangla
00:26
mariachi25
00:18
przystan
00:13
flatlander
00:10
maciek93
00:03
m!k!
23:21
lordedward
23:12
zdziennik
23:09
Nicpoń
22:59
Pathfinder
22:28
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |