Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna/Wałbrzych Podgórze
27 / 89


2012-07-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Mój pierwszy górski maraton (czytano: 792 razy)

 

Dzień przed Maratonem Gór Stołowych uświadamiam sobie
że tu jestem!
I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach
gdy czegoś bardzo pragniemy
o czymś bardzo marzymy
i nagle staje się to na wyciągnięcie ręki
wówczas cofamy ją w obawie.
Dlaczego?
Mój pierwszy górski maraton nie jest już tylko mglistym wyobrażeniem
z każdą chwilą staje się on nieznośnie realny
moje ciało oczekuje już że zaraz spadnie na mnie coś wielkiego
i w tym napięciu coraz mocniej czuję
że ja naprawdę będę musiała pobiec w tym biegu.
Zastanawiam się jaki w tym wypadku jest dystans
pomiędzy chcieć a móc?
Już wiem to 42.700m
z kilku tysięcznymi przewyższeniami wątpliwości ponad mój zapał.
O bieganiu po górach wiem mało
trochę z opowieści
trochę z relacji innych bardziej doświadczonych biegaczy
ale jedno wiem na pewno
że to wciąga!
W stosunku do gór nie można mieć po prostu letnich uczuć
Każdy kto raz spróbował się z nimi
albo będzie już zawsze tu wracał
albo je znienawidzi.
One natomiast pozostają niewzruszone na te skrajne emocje
trwają sobie nadal tak samo od tysięcy lat
nikomu nie ułatwiając jego drogi.
Góra z górą wprawdzie się nie zejdzie
ale biegaczy górskich ciągnie do siebie ta sama obsesja
- panowania nad tym nad czym zapanować się do końca nie da.
W dniu biegu spotykam się więc z grupą śmiałków
z których każdy ma inną historię do opowiedzenia
sympatycznej pani z radia Wrocław.
Ona jak sama twierdzi lubi przekazywać słuchaczom prawdziwe emocje
dlatego ostatnio podczas relacji na żywo skakała na bungie
krzycząc z całych sił do mikrofonu
a dziś jest tu z nami
i chociaż bardzo byśmy chcieli ją widzieć jak z nami biegnie piąteczkę:)
to jednak ku naszemu rozczarowaniu odmawia nam z dziennikarską zręcznością.
My jednak wiemy po co tu jesteśmy
wszyscy mamy ten sam błysk w oku
dumnie założone na plecach Camelbacki
no i wszyscy mamy też zielone sznurówki:)
Nasz team na tyle zapada jej w pamięć że przed biegiem
udzielamy wywiadu na żywo.
Szybko okazuje się
kto tu jest kim
co to jest za bieg
i jakie towarzyszą nam emocje
w dwóch minutach bezcennego czasu antenowego
siedzący wygodnie w swym klimatyzowanym aucie lub odpoczywający na leżaku
mają poznać i zrozumieć szaleńców którzy za chwilę
w lipcowym upale skatują się prawie na śmierć z uśmiechem na twarzy
wbiegając i zbiegając z góry dotąd aż ich nogi staną się tak ciężkie
że zamiast widoków zapierających dech w piersiach
zapamiętają tylko wystające korzenie, oślizgłe kamienie
zapach wilgotnej ziemi w lesie i grząskie ścieżki ze stojącą wodą.
Sytuacja z wszech miar absurdalna
Wpatrując się na przemian w czerwony mikrofon i w potakującą nam reporterkę
opowiadamy o sobie jedni bardziej skromnie, inni mniej
mając świadomość że i tak
nikt nie jest w stanie
wyobrazić sobie wyrazu naszych twarzy
i tego co się kryje w ciemnej w otchłani naszych źrenic.
Chwilę później zachowawczo ustawiamy się z tyłu stawki
nie zamierzamy się przecież z nikim ścigać
hołdując zasadzie że "jeśli wydaje Ci się że biegniesz wolno to zwolnij":)
ruszamy pełni nadziei i rozpierającej nas energii
po dwóch godzinach oczekiwania na start.
Pierwsze kilometry to dla mnie wielka niewiadoma
czy biegnę wolno czy za szybko?
sama nie potrafię się określić
zdaję się więc na moją intuicję
stosuję taktykę wschodnich sztuk walki
"minimum wysiłku, maksimum efektu"
Kroku dotrzymuje mi początkowo
maratończyk Debiutant z naszego teamu zielonych sznurówek
były zapaśnik który z pewnością zna tę zasadę doskonale.
Biegnąc z nim ramię w ramię w milczeniu go podziwiam
mając świadomość że ze wszystkich możliwych maratonów dobrych na początek
on wybrał ten właśnie - najtrudniejszy maraton w Polsce
To zuchwały optymizm czy szaleństwo narwanego młodzieńca?
Odpowiedź na to pytanie z pewnością dziś padnie jak my na mecie.
Mija mnie też po dzisiejszym wywiadzie już chyba najbardziej znany Spawacz w Polsce
albo najbardziej znany Spawacz wśród biegaczy jak kto woli:)
To jego dziesiąty maraton, biegnie spokojnie
jak przystało na zrównoważonego tatę trójki dzieci
które na szczęście teraz trzymają kciuki w domu
bo jak kibicowały mu na trasie to zdarzało się im zasnąć
po 5-6 godzinach wyczekiwania na szczycie
i dumny tata po morderczym wdrapaniu się 500m po schodach do mety
był zmuszony znieść swe pociechy na rękach z powrotem do samochodu.
No tak macierzyństwo oraz tacierzyństwo hartuje jak żaden inny trening
dlatego większość amatorów maratonów górskich
to mamusie i tatusiowie dla których największymi życiówkami są ich własne dzieci
nie jestem tu więc w tym względzie żadnym wyjątkiem
że co chwila odbiegam od biegu myślami
zastanawiając się co teraz robi w domu Osesek beze mnie już drugi dzień?
Podobne myśli ma też z pewnością
moja starsza siostra biegowa
Wytrawna komandoska
której siła woli pozwala biegać maratony z plecakiem 10 kg
i nie poddawać się kontuzjom łamiąc wszelkie wyobrażenie mężczyzn o kobiecym bieganiu
Jej myśli również zaprząta teraz zapewne jej córka
mała ruda puchata kuleczka
przyniesiona wczoraj do domu
której miauczenie zbudziło nas dziś
radośnie
lecz dużo, dużo za wcześnie.
Szybko jednak wracam na ziemię myślami
bo oto przed nami wyrastają pierwsze podbiegi
dając naszym nogom przedsmak tego co dziś
w nadmiarze je czeka.
Im wyżej w górę
tym mocniej walczę o jakikolwiek bieg
i tym bardziej ciągnie mnie z powrotem w dół.
Ponoszę porażkę swą zadziornością
i zaczynam powoli wszystko rozumieć
Już wiem że z górą nie wygram
jeżeli będę z nią walczyć ona zawsze okaże się silniejsza
jedyne co mogę zrobić to dostosować się do niej
wspinać się po szczelinach skalnych powoli długim krokiem
i rozwijać prędkość dopiero na zbiegach gdy nogi same niosą
ostrożnie stawiając stopy na śliskich i ostrych kamieniach.
Okazując górze należny jej szacunek i podziw
zdobywam zaufanie tego miejsca
zespalam się z jego energią
staję się jego częścią
przytulam się do zimnej skały
i zaczynam odczuwać ciepło ukryte w jej wnętrzu.
Przechodzę pierwszy sprawdzian
i nabieram większej pewności siebie.
Przypominam sobie słowa
doświadczonego górala
według którego biegi górskie wygrywa się na zbiegach.
Biorę sobie tę myśl do serca
nie zwracając uwagi że przecież jako doliniarz
o tej technice nie mam pojęcia
i że może jest tu ukryty jakiś haczyk?
Dlaczego bowiem człowiek który znalazł sposób
miałby tak lekko się nim dzielić
na łamach przeczytanego przeze mnie artykułu?
Odpowiedź jest jedna
to nie jest takie proste.
Słowo "technika" jest tu kluczem do całej sprawy.
Tak jak bowiem w bieganiu po płaskim wybitnie nie ma ona znaczenia
jeżeli potrafimy wystarczająco szybko przebierać nogami
tak w górach to już zupełnie inna bajka.
Lecąc bez lęku w dół z każdej góry
nie zastanawiam się zbyt wcześnie nad tym
dlaczego inni zwalniają skoro stracili cenny czas pod górkę?
Zwracam uwagę wokół swoją zawadiacką postawą
wymijając pędem biegaczy niemal
nie dotykając kamieni odbijam się lekko przestępując z nogi na nogę
łapię równowagę machając rękami
i niektórym pewnie już lekko zmęczonym słońcem
zapadam w pamięć jako dziewczyna lecąca jak ptak, a nie biegacz.
Z każdym zbiegiem za tę lekkość zaczynam jednak płacić coraz większą cenę.
Mięśnie zaciskają się nie chcąc mnie puścić
i mam ochotę już ugasić je izotonikiem
jak klocki hamulcowe auta którym przyjechaliśmy na start:)
A więc to tak!
Choć nie umieram z pragnienia
mając w plecaku 2l Vitargo
na każde zawołanie
To zamęcza mnie co innego
- pracując ciężko wciąż na ugiętych kolanach
to pod górę to w dół
moje nogi wykonują ogromną pracę
co nie pozostaje bez wpływu na prędkość
nawet na śmiesznie krótkich prostych odcinkach.
Już tak nie cieszę się patrząc na zbiegach na innych biegaczy z góry.
Moje uda stają się skamieniałe
po dawnej ich sprężystej świetności pozostaje mi jedynie wspomnienie
i jakiś tam względny zapas czasu.
Na pierwszym punkcie kontrolnym na 10km mam dobre 1:24, potem 2:48
lecz ta geometria mojego tempa coraz bardziej zaczyna się staczać.
Ślizgam się na kamieniach nie mogąc precyzyjnie ustawić stopy
Przewracam się po raz pierwszy z braku hamulców
teraz to mnie mijają z górki
a to dopiero dwudziesty któryś kilometr.
Na dodatek wysiada mi bateria w mp "free"
i pozostaje mi już tylko zacząć się modlić
Na długim podbiegu którego pokonanie zajmuje mi chyba z pół godziny proszę Boga bezustannie
o siłę w nogach
lekkość w płucach
i jasność myśli.
Wiem jeśli chcę biec a nie iść dalej muszę uruchomić rezerwy
muszę dokopać się do potęgi swej podświadomości
i na nowo odkryć w sobie Syzyfa.
On dobrze rozumie się z górą
jego kamień jest przecież jej kamieniem
Odtąd więc jego cierpienie staje się moją udręką
a jego wiara moją siłą
On się nigdy nie poddaje
więc i ja nie mogę się teraz poddać
nie mogę go zawieźć
Stając u stóp pionowej ściany oznaczonej wstążkami trasy
mam ochotę się rozpłakać
ale nie ustaję w wysiłku
Wspinam się na szczyt podpierając się rękoma
i choć z każdym krokiem
ja staję się coraz mniejsza
a góra coraz potężniejsza
to czuję jak coraz bardziej zakochuję się w tej niewzruszonej sile.
Już nie ma odwrotu.
Otrzepuję ręce z igieł runa leśnego
świadomość swego ciężaru
powoduje że zaczynam się prostować
już wiem że jestem bardzo blisko
Nadchodzi ten krytyczny moment
i mam świadomość że kamień musi upaść
choć wiem że jak to się stanie
nie zdołam go zatrzymać
i to znów będzie bolało.
Widoki zapierają dech w piersiach
ale nie mogę się napatrzeć
bo jak te połamane przez burzę drzewa
straszę obrazem swego cierpienia
mijający turyści zaczynają mi współczuć
dzieci biją brawo, dopingują mnie
a ja mam ochotę
im brzydko odpowiedzieć
silę się jednak na uśmiech
Gratulują mi
a ja mam łzy w oczach bo wiem
że to jeszcze nie koniec
żeby to mogła być prawda
muszę się znów wdrapać
unieść ten ciężar który sama na siebie założyłam
jeszcze tylko ten jeden jedyny raz
muszę wtoczyć kamień 500m w górę
do mety po schodach których koniec ginie gdzieś w chmurach.
W tej sytuacji jest jeszcze jeden tragizm
do końca 5 godziny zostały mi marne trzy minuty
i jakieś 666 schodów.
Już wiem że nie uda mi się zejść poniżej tych 6 godzin.
Gubię gdzieś nadzieję
i wyprzedzają mnie rywalki
Zaczynam wątpić we wszystko
Zatrzymuję się co kawałek
od patrzenia w dół kręci mi się w głowie
Syzyfie tak bardzo mi Cię teraz brak
razem dźwigać ciężar jest znacznie łatwiej niż w pojedynkę
Potykam się na własnych myślach
wyprzedzają mnie inni
pokonując na raz po dwa schodki
zastanawiam się jak oni to robią?
Czy byli tu już wcześniej i wiedzą jak daleko jeszcze?
Czy ich kamień jest lżejszy?
Czy ich nogi są silniejsze a myśli czystsze?
Czy dla nich to tylko rozpaczliwa walka o swoją lokatę?
A może nie mają już uczuć?
Czy to tak odnosi się zwycięstwo?
Nie wiem
ze zmęczenia nie jestem już w stanie nawet myśleć
i gdy jest mi już wszystko jedno
brnąc dalej i powłócząc nogami
słyszę że to ostatnie 100m schodów
Tylko mi się to teraz wydaje koszmarnie daleko!
Łzy znów stają mi w oczach
jak to jeszcze 100m schodów?
Przecież tyle już przeszłam.
Patrzę z brakiem pewności siebie na przechodniów pewnych mojego zwycięstwa
Oni to widzą do mnie to jeszcze nie dociera
Zdobywam swój szczyt
przekraczam metę
i stojąc nad przepięknym urwiskiem i patrząc w dół
odzyskuję wiarę
płaczę
płaczę ze wzruszenia
z wyczerpania
mając świadomość że udało się
to czego do ostatniej chwili nie mogłam być pewna
miałam tylko nadzieję
choć i ona w końcu we mnie umarła
to na szczęście dopiero w chwili gdy padłam na mecie
Gdyby teraz ktoś mi powiedział
że brama zwycięstwa jest moim omamem
i mam przebiec jeszcze choćby jeden cholerny kilometr
to posłałabym go do diabła po tych przeklętych schodach.
Czyste szczęście jednak oprzytomnia mnie szybko
Zaczynam dostrzegać innych
którzy też odnieśli zwycięstwo nad samym sobą
Witam się z Debiutantem który dzięki swej odwadze i pokorze
okazał się być z naszej czwórki zielonych sznurówek najlepszy:)
Podziwiam Spawacza któremu dzięki swej cierpliwości
i zeszłorocznemu doświadczeniu udało się
dokonać tego czego nie udało się zrobić mi - złamać 6 godzin.
W oczekiwaniu na Wytrawną komandoskę
która to zwykle na mnie czekała
myślę sobie o tym
że pozostawię w pamięci na zawsze
tą chwilę
jak tak stoję na szczycie swej góry
która choć popełniałam błędy
pozwoliła mi odnieść zwycięstwo
bo ją uszanowałam
zdołałam się w nią wsłuchać
i dopasowałam do niej swój krok....

Dwa dni później
Rozpamiętuję to wszystko w powrotnym pociągu.
Patrząc przez okno na beznadziejnie płaski horyzont
pełen prostych ścieżek, oczywistych betonowych dróg
które jeśli nie są choć trochę dziurawe
to już niczego nas nie nauczą
zastanawiam się jak mam dalej biegać
bez moich wzlotów i upadków?
W jednej chwili uświadamiam sobie
że już nie umiem żyć bez szorstkich skał, wymagających gór
wciąż czuję je w sobie
a moje koszmarnie zmęczone ciało niczego tak nie pragnie jak do nich powrócić.
Podejmuję decyzję
wykonuję telefon
i już jestem zapisana na Maraton Karkonoski za miesiąc
a więc cdn...:)

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


jacdzi (2012-07-10,18:16): Zdobylas najwyzszy szczyt, ukonczylas!!! Gratuluje!!!
snipster (2012-07-10,23:07): uhhh zmęczyłem się prawie, jakbym tam był ;) coś jest w tym, że jeśli coś trudniejsze, to bardziej wciąga... :)
Patriszja11 (2012-07-10,23:13): :) mam tylko nadzieję że nie zmęczyłeś się czytaniem;)
Honda (2012-07-11,13:49): Czytam tego bloga od jakiegoś czasu, jednak ten wpis... zadziałał na mnie jakoś tak niesamowicie! Czytając go, samoistnie przeniosłam się do Gór Stołowych i pokonywałam podbiegi, zbiegi, schody... Czułam się dosłownie jakbym tam była! Tym bardziej, że kilka dni temu wróciłam z gór. Bije z tego wspaniała, trudna do określenia siła, motor, który napędza, który mówi "musisz tego spróbować!". Gratuluję ukończenia tego biegu, mi aż ciarki przechodzą po plecach na myśl, że można zdobyć się na coś tak odważnego! Być może kiedyś i ja będę na tyle silna, w końcu też urodziłam się 11.10 :)
Patriszja11 (2012-07-11,16:37): Dziękuję za miłe słowa:) wiesz tak doszłam ostatnio do wniosku że największe góry mamy do pokonania we własnej głowie we wszystkich naszych lękach i w tym czego nie potrafimy sobie wyobrazić, gdy zrzucimy ten ciężar własnych ograniczeń to okazuje się że nie ma przed nami już gór nie do zdobycia:) Pozdrawiam i mam nadzieję że spotkamy się za rok na Maratonie Gór Stołowych:)
jann (2012-07-20,07:50): wspaniale to opisałaś,udało Ci się oddać wszystkie rosterki jakie mamy na trasie (przynajmniej my amatorzy), o których często wstydzimy się mówić. Gratulacje i szacunek ,ja próbóję w przyszłym roku
Patriszja11 (2012-08-11,22:54): Dzięki







 Ostatnio zalogowani
Admin
06:58
BemolMD
06:36
eldorox
06:28
biegacz54
04:56
farba
04:11
marian
03:56
wieslaw44
00:20
Marco7776
23:51
Borrro
23:07
konsok
23:04
lordedward
23:01
Brytan65
22:47
Wojciech
22:39
pawlo
22:27
stanlej
22:18
ttrocki@hotmail.com
22:10
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |