Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
208 / 300


2012-05-06

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Cztery sekundy, a tyle radochy (czytano: 595 razy)



Miałem tam nie startować. Gdyby była lepsza pogoda, wolałbym długą biegową wycieczkę w pięknej okolicy. Ale że przez parę dni lało, wycieczka odpadła, bo byłaby brnięciem w błocie. Więc pojechałem do tego Wlenia, tym bardziej, że los tak chciał. Wleń jest po drodze do Pieńska, gdzie później musiałem służbowo, poza tym we Wleniu miałem nadzieję spotkać pewną damę, byłą trenerkę Józefa Łuszczka, z którą mam do pogadania. Pani Krysia nie przyjechała niestety.

Na miejscu okazało się, że 128 numer jest ostatnim, jaki posiadają. Ten właśnie numer, zabrał mi sprzed nosa ktoś, więc gdy pani od zapisów oznajmiła, że już nie można się zgłaszać, byłem blisko wkurzenia się... Na szczęścia druga pani była bardziej przytomna i zadzwoniła do kogo trzeba, dodatkowe numery błyskawicznie się znalazły, nawet na koszulkę się załapałem, bo na talon na obiad już nie, ale to żadna strata. Grunt, że miałem numer!

Na dwukilometrowej pętli po miasteczku, którą przelecimy pięć razy (trasa ma atest) grzeję się jak nigdy – robię ponad cztery kilometry. No ale to tylko dycha, trzeba dawać mocno od początku.

Na starciu wielu mocnych ścigaczy, trochę takich przeciętniaków jak ja i parunastu truchtaczy. Spojrzy się na biegacza i już wiadomo, kto jest kto (zazwyczaj, bo pomyłki się zdarzają). Ścigaczy najwięcej, bo do wygrania kasa. I to oni najczęściej skracają trasę, lecą po chodnikach. Zapewne tak bardzo im zależy na tych 150/100/50 złotych za pierwsze/drugie/trzecie miejsce w kategorii.

Niektórzy normalni też oszukują. Tego to już nie rozumiem. Bo ścigacz wiadomo – chce zarobić, słyszę regularnie przy okazji takich biegów ich kalkulacje, że ten przyjechał, a tamten nie, więc może się coś wygra... No ale tacy normalni biegną przecież tylko po czas, zdrowie i emocje, generalnie - dla siebie, więc oszukują samych siebie. Chyba, że się mylę, może oni, niektórzy, ci oszukujący przeciętniacy, chcą pokazać wynik w poniedziałek w pracy, albo sąsiadce, polansować się. No ale przecież bez tych parunastu sekund wynik i tak dla sąsiadki byłby galaktyczny. Więc po co? Za cholerę tego nie rozumiem.

Podczas pięciu kółek mam pełen przegląd sytuacji trzech grup biegaczy, bo ścigacze dublują mnie, a ja dubluję truchtaczy. I tylko wśród nich nie widzę nikogo skracającego.

Kalkulatory na podstawie moich ostatnich wyników w maratonie i połówce wskazywały, że stać mnie na niespełna 48 minut. W środę robiłem kilometrówki na stadionie. Najszybsza wyszła w 4:28, najwolniejsza w 4:40, nie było za dobrze z szybkością, ale zaczynałem kilometrówki przy 25 stopniach, a we Wleniu było tylko 12.
Pierwszy kilometr lecę w 4:50, spokojnie, ale drugi w 4:24 i trochę się przerażam, że za szybko. Trzy następne ze średnią 4:49. Piątka w 23:42, czyli tak, jak kalkulatory liczyły.
Ale biegnie się świetnie, więc staram się trzymać tempo, licząc na długi finisz, który pozwoli powalczyć o jakiś wynik.
Po ósmym kilometrze zerkam na stoper – jeśli ostatnie dwa zrobię w 9 minut, wyrównam życiówkę. Oj, skoro tak, to muszę ją poprawić! Po 9 km zerkam znowu – zostało mi 4:24 do wyrównania.
Przyspieszam nieco, a na ostatniej 200-metrowej prostej gaz do dechy, lecę w trupa.
Na ostatniej pięćsetce wyprzedzam ze sześć osób. Meta, 46:36. Pięć sekund urwane! Według oficjalnego czasu (tylko brutto) – 46:37. Życiówka na dychę, z Wlenia zresztą, poprawiona. I nic to, że tylko o cztery sekundy, że atestowaną dychę biegłem drugi raz w życiu, że wtedy były gorsze warunki, bo było bardzo ciepło, że jestem fanem maratonu, a dychę latam od święta. Życiówka to życiówka, zawsze dobrze smakuje.

Poza tym: pobiegłem jak w książkach radzą – pierwszy kilometr najwolniejszy (4:50), a ostatni najszybszy (4:19), na 2-kilometrowej pętli młodzi wolontariusze chyba w 5 miejscach (brawo) podawali wodę, ale było zimno, więc mało kto korzystał (ja raz). Gdyby jeszcze wyniki były szybciej, bo czekało się na nie i czekało. Choć ubawiłem się nieźle, jak rzucili się na nie łowcy złotówek, by sprawdzić, czy coś zarobili. Tacy dwaj na boku narzekali, że tyle (z godzinę) trzeba czekać na zakończenie, by dostać 50 złotych.

Za miesiąc maraton Goerlitz-Zgorzelec - w jego ramach także połówka, dycha i piątka. Założę się o duże piwo na Hohermarkcie w Goerlitz, że tam nikogo z tego towarzystwa nie będzie. Na tej imprezie na szczęście nie będzie żadnych nagród finansowych.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


jacdzi (2012-05-07,07:04): Ach te pieniazki... Co one z ludzi robia... Jak jednak bez nich zyc?
kokrobite (2012-05-07,09:02): Całe szczęście, że biegam, jak biegam i nagrody mi nie grożą ;-) Nie będę kalkulował, czy mi się opłaca jakiś start finansowo.
Truskawa (2012-05-08,13:56): Gratulacje Leszku! Widać najlepiej wychodzi jak się nei wiem, że może wyjść. :))Niechcący dałeś mi motywację do biegania. :))
kokrobite (2012-05-08,16:30): Rozumiem, że teraz weźmiesz się wreszcie do roboty?! ;-)
Marysieńka (2012-05-21,09:37): Gdyby była to nawet tylko sekunda...radocha byłaby jeszcze większa...gratki:))
kokrobite (2012-05-21,11:34): Dziękuję, Marysiu.







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
04:49
kuzag
01:12
Marco7776
23:56
camillo88kg
23:43
przystan
23:39
inka
23:30
Roadrunner
23:21
conditor
23:12
Lektor443
22:21
pixel5
22:03
kornik
22:00
kos 88
21:50
Przemek_Czersk
21:49
rdz86
21:46
milosz2007
21:44
radosc
21:43
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |