Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [31]  PRZYJAC. [132]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
tdrapella
Pamiętnik internetowy
Luźne myśli z nie tak odległego kraju...

Tomasz Drapella
Urodzony: 1979-07-31
Miejsce zamieszkania: Gdansk / Vänersborg
61 / 105


2011-09-30

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Co jest zdrowe? (czytano: 631 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=I-t-7lTw6mA

 

Ten wpis powstał z inspiracji wpisami Wiesia i Izy oraz wykładem Michela Pollana, do którego linka zamieszczam powyżej.

Wiesiek napisał o robalach, które eurodeputowani chcą nam włożyć do jadłospisów. Łatwo przyswajalne białeczko, niższa emisja dwutlenku węgla przy produkcji... Same plusy... Więc jedzmy robale! Przynajmniej w większej ilości niż do tychczas, bo podobno czerwony kolor w jogurtach truskawkowych otrzymuje się właśnie po sproszkowaniu pewnych robaczków – smacznego... (Odkąd się o tym dowiedziałem, nie jadam truskawkowych jogurtów). W sumie nie wiem czy to prawda, ale jakoś odeszła mi ochota. Ale w sumie skoro je i tak już jedliśmy to co nasz szkodzi trochę więcej? Hę?

Iza napisała o zdrowym odżywianiu i o związanych z tym sprzecznościach w świecie biegaczy. No tak. Chemia dla biegaczy bez której nie ma już dobrych wyników. Vitargo, Liprinol, sztuczne witaminki (prawie nie przyswajalne). Bez batonów energetycznych czy żeli do maratonu nie ma co podchodzić. Pamiętam jak się śmialiśmy ze szwagrem faszerując się jakąś chemią przed półmaratonem, że sponsorem dzisiejszego biegu jest „chemiczny Ali” Ale dalej twardo wciskaliśmy to w siebie... Rezultat nie powałał. Pamiętam też z jakim zapałem łykałem Vitargo przed połówką w Pucku (z reszt ą w trakcie też) i jak się to skończyło nową „rzyciówką” a nie życiówką i lataniem po krzakach w trakcie biegu (preferowane gęste z dużymi, gładkimi liśćmi :)).

No i czy to zdrowe? A jak to się dzieje, że Tarahumara podczas biegu jedzą pomarańcze i jakoś im to nie przeszkadza? A bo oni to jacyś dziwni są :) Mutanty :) My musimy mieć napoje zbilansowane, izotoniczne. Po ciężkim treningu najlepiej walnąć sobie szejka białkowego (łatwo przyswajalne białko, może już wkrótce z robaczków...). Inaczej kontuzja murowana, przeciążenie mięśni... zwłaszcza przy ciężkim obciążeniu treningowym przed maratonem. Teraz sam widzę, że też się dałem w to wszystko wciągnąć. Czy ja biegam dla zdrowia? Czy poprawa moich wyników może się tylko odbywać za pomocą tych cud-preparatów? Czy to ma sens?

Ok, nie twierdzę, że to wszystko to tylko propaganda. To pewnie pomaga, ale czy to jest zdrowe i czy jest dla mnie niezbędne to już zupełnie inna kwestia. Czy ja jestem jakimś zawodowcem aby śrubować nieosiągalne wyniki do jeszcze bardziej nieosiągalnych, czy jestem zwykłym szaraczkiem walczącym z samym sobą na trasie, a przy okazcji muszę wciskać w siebie tą całą chemię, aspartam i Bóg wie co jeszcze by pokonać tylko siebie?

No nie. Nie jestem zawodowcem i nigdy nie będę, bo i nie chcę. A ten którego próbuję pokonać (czyli ja sam) nie jest jakimś supermanem i jeszcze parę lat temu był sporo cięższy i nigdy swojej maksymalnej sprawności nie osiągnął, aby jego wyników nie udało mi się pokonać bez tych wspomagaczy.

To taka w sumie dygresja i wstęp, o nie o tym chciałem pisać. Tak właściwie to chciałem o jedzeniu tak w ogóle, a nie tylko przy okazji biegania i o nauce zwanej żywiennictwem czy technologią żywienia.

W dzisiejszych czasach aż roi się od ekspertów żywienia, którzy nam mówią co i jak jeść. To jest zdrowe, dobre, a to złe, „be”. Żywiennictwo to nauka zajmująca się badaniem tego co jemy i jaki ma to na nas wpływ. Wspaniała sprawa i na pewno warto to zgłębiać. Ale ta nauka jest jeszcze tak na dobrą sprawę w powijakach. Michel Pollan przyrównał dzisiejszą wiedzę na ten temat do zaawansowania chirurgii z 1650 roku... Fajnie o tym poczytać, popatrzeć, ale czy na pewno chcesz aby to ciebie operowali? Może poczekamy jeszcze na odkrycie np. anestezjologi czy immunologii? Czy chcesz być królikiem doświadczalnym?

Pamiętam jak dziś jak w Polsce pojawiła się cała masa różnych super diet. Np kapuściana dieta Kwaśniewskiego, dieta niskotłuszczowa, „dieta cud”. Pamiętam jak koleżanki mojej mamy zachwycały się tą ostatnią. Mama też raz postanowiła spróbować. Po obiedzie tato oświadczył, że już wie dlaczego ta dieta nazywa się CUD. „Bo to cud, że człowiek jeszcze żyje”. No i na tym skończyło się dietowanie w naszym domu. Może i na nasze szczęście. Za to sportu i ruchu zawsze było dużo.

Pamiętam jak krzyczano, że masło jest „be”. Że tylko tłuszcze roślinne, bo niższy cholesterol, bo to i tamto. A przecież masło ludzie jedli od tysięcy lat... Wiele osób się nagle przerzuciło na margaryny. Potem się okazało, że zawierają one niebezpieczne kwasy tłuszczowe typu trans i udowodniono ponad wszelką wątpliowość, że są one rakotwórcze.

Teraz na topie są płatki śniadaniowe, błonnik, jogurty (tylko ile jest w nich dodatków a ile jogurtu, a te sproszkowane robaki to mimo wszystko barwnik naturalny – punkt dla robali), antyoksydanty eliminujące tak szkodliwe wolne rodniki. Ciekawe jak to będzie odbierane za powiedzmy 20 lat i jakie będą wnioski na temat dzisiejszych zaleceń. Tak jak to było z dietą niskotłuszczową, która zapoczątkowała gwałtowny wzrost otyłości w wielu krajach. Dlaczego? Bo dieta bez tłuszczowa oznaczała de facto dietę wysokowęglowodanową, a te z kolei w nadmiarze zaczynały być przemieniane w tłuszcz. A przecież tłuszcze (teraz to wiemy) okazały się tak ważne przy prawidłowym funkcjonowaniu mózgu (udowodniono wyższy współczynnik IQ u osób bardziej przy kości od szczuplaków - biada nam biegaczom ;)), wyściółce narządów wewnętrznych i wiele innych ważnych funkcji w organiżmie jak choćby budowa płaszcza komórkowego.

Betakaroten – swego czasu wielki hit. Super antyoksydant, zmiejsza ryzyko zachorowań na raka, zbawienna dla ciała cząsteczka! Jedzmy marchewki! Albo nie! Lepiej! Wyizolujmy betakaroten z marchewki i suplementujmy go! Ileż przecież można jeść marchewki. I co się okazało? Nic. Żadnej poprawy. Ba, u osób które nadużywały betakarotenu zaobserwowano wzrost zachorowań na raka...

Więc co jeść? Co jest zdrowe? Jak się w tym wszystkim połapać? Ano warto słuchać co też tam specjaliści do spraw żywienia mówią (bo oni kiedyś dojdą do właśiwych korelacji między tym co jemy i tym kim jesteśmy), ale wszystko trzeba brać z przymrużeniem oka i nie wyrywać się przed szereg do bycia królikiem doświadczalnym. Ale jest kilka zdrowo rozsądkowych zasad które można by stosować:

1. Wszystkiego z umiarem. Trochę tłuszczy, trochę węglowodanów, białka, warzywa, owoce itp. Omijajmy szerokim łukiem wszystko co krzyczy do nas napisami „0% tłuszczu”, „zero cukru”, „dietetyczna cola”. Skoro w mleku jest tłuszcz to skąd w jogurcie ma go nie być? Próbowaliście kiedyś Pepsi MAX? (to ta bez cukru). Dla mnie ochyda. A słodkie to jest ja ulepek bo tam za miast curku użyto słodzika zapewne z aspartamem... Co gorsze: cukier czy słodzik?

2. Jedzmy tylko to, co nasza prababka nazwałaby jedzeniem. I nie chodzi tu o to, że wszystkie nasze prabki były ekspertami żywienia czy po prostu świetnymi gospodyniami domowymi. Ale prababka wiedziała, że jogurt to tylko mleko i trochę bakterii. A jakie składniki mamy na opakowaniu dzisiejszego jogurtu? Kto jest w stanie rozszyfrować wszystkie „E cośtam?”. Skoro nawet nie możesz tego wymówić, nie jedz tego :)

3. Jedzmy tylko te produkty które pleśnieją. To znaczy nie czekajmy aż spleśnieją i wtedy rozpoczynajmy ucztowanie, ale popatrzmy na naturę. Weźmy np wędliny. Praktycznie bez zapachu, a wiele z nich po kilku dniach robi się śliskie. A jak to się dzieje, że wędlina robiona przez wuja Magdy obłędnie pachnie w całej kuchni i postoi kilka dni i nie zacznie się robić klejąca? Bo w sklepowych wędlinach mięsa jest około 80% i to wśród tych droższych. Reszta to dodatki. O parówkach już nie wspomnę. Pleśń tego nigdy nie ruszy. Tak samo jak mleka, które kiedyś kisło w ciągu kilku godzin jak szło na burzę a teraz ześmierdnie ale nie skiśnie. Kiedyś kupiłem chleb tostowy. Typowa wata, ale o tej godzinie w sklepie nie było już nic innego. Po kilku dniach pierwszy raz w życiu zobaczyłem coś jak pleśń, tylko to było łososiowo różowe (sic!). Nie wiem co to była za mutacja...

Słyszałem kiedyś, że człowiek przeniesiony ze średniowiecza w nasze czasy zmarłby po pierwszym posiłku i to w konwulsjach. Może lekka przesada, ale czy taka duża tego już nie wiem. Jesteśmy wyżsi niż kiedyś, ale czy silniejsi? Czy bylibyśmy w stanie unieść średniowieczne zbroje i siec mieczem góra – dół przez cały dzień? Żyjemy dłużej, to fakt, ale śmiem sądzić, że to raczej sprawa postępów medycyny, chirurgii, anestezjologii czy stomatologii, a nie tego, że lepiej jemy. Jemy często byle jak i byle co. Teraz jeszcze będzie w Polsce żywność modyfikowana genetycznie. Nic dobrego to nie wróży, a już negatywne przykłady z innych krajów są (choćby Kanady). Ale lobby jest silne, ktoś już kasę wyłożył, ktoś przyjął... Ktoś na tym nieźle zarobi...

Wiadomo, że jedzenie jest czymś niezmiernie ważnym w naszym życiu. To nie tylko dostarczanie organizmowi budulca i paliwa jak tankowanie samochodu i smarowanie łożysk. Jedzenie to część naszej kultury, to kontakty z innymi ludźmi – rodziną i przyjaciółmi. Można zobaczyć jak jedzenie celebrują Włosi, Hiszpanie czy Francuzi. Szwedzi w sumie też przywiązują sporą wagę do jedzenia i raczej się nie spieszą. Może za dużo jadają w restauracjach, ale mają czas. Po to też przewra na lunch która nie jest wliczana w czas pracy, by się nikt nie czepiał, że za długo to trwa.

Wiadomo, że wszyscy sami wędlin nie będziemy robić, ani wypiekać chleba, bo na to nie ma czasu w dzisiejszym świecie. Nie chodzi mi o to by nie odwiedzać znajomych którzy wszystko smażą na patelni w głębokim tłuszczu. Nic się nikomu nie stanie jak raz na jakiś czas zje chipsy i popije alkohol w dobrym towarzystwie. Ale warto mieć to na uwadze. Może zamiast żelek Haribo upiec jakieś ciasto? Może po treningu zjeść kilka kromek chleba i banana i popić sokiem czy wodą zamiast suplementacji izotonikami i szejkami białkowymi? Czy jesteśmy aż takimi zawodowcami i trenujemy aż tak ciężko, aby że naszym ciałom trzeba było suplementować sztuczne minerały? A może mniej kawy wypłukującej magnez, a więcej zielonej lub owocowej herbaty? Żele na maratonie? Czemu nie. Jeśli nas to wspiera psychicznie. Tu już naprawdę zbliżamy się do granic możliowści naszych organizmów. Nie startujemy przecież codziennie. Róbmy to co nam sprawia przyjemność, ale wszystko z umiarem.

A na zakończenie trochę humorystyczny przykład/nieprzykład z życia. W książce Jerzego Skarżyńskiego „Biegiem przez życie” była taka fajna maksyma: jeśli na twoim talerzu połowę stanowią warzywa i owoce to druga połowa może być dowolna. W sumie się do tego stosuję z jedną tylko zmianą. Jeden talerz jest warzyw i owoców, a drugi dowolny :) Kiedyś gdzieś usłyszałem, ale nie pamiętam gdzie. „Jestem na dwóch dietach na raz. Jedna to było za mało”. To chyba ja :) Ale mimo tych dwóch talerzy przez ostatnie 3 lata biegania schudłem 8 kilo i zeszło mi 8cm z brzucha więc chyba nie jest źle :)

Trochę się rozpisałem... Czy ktoś tu w ogóle dotarł, czy wszyscy się pospali? I czy ktokolwiek wie co autor miał na myśli? ;))


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


miriano (2011-09-30,23:05): Nie... na dzisiaj za długie skończę w niedziele. Idę spać rano pobudka o 4.00 pierwszy a start mam 9.40 z obżerania się nici . A płatków i mleka nie cierpię.
miriano (2011-10-01,04:43): Doczytałem do połowy cola jest dobra na wszystko nawet na rdzę nie mówiąc o rozstroju żołądkowym.Czasem piję colę ale nie tą z zero cukru to jest ohyda.
tdrapella (2011-10-01,08:52): No wiem, że trochę przydługie wyszło :) A cola jest na prawdę smaczna, ale nie tylko rdzę lecz również zęby rozpuszcza :)
shadoke (2011-10-01,09:20): Przeczytałam, bo ja lubię wszystko co dotyczy żywienia:) Mam już swoje wyrobione zdanie na temat jedzenia, szczególnie, gdy aktywnie uprawia się sporty wytrzymałościowe:) ale o tym może przy okazji...może na priv? Lecz w większości muszę Ci przyznać rację:)
tdrapella (2011-10-01,09:30): bardzo chętnie przeczytam Twoje zdanie Iwonko :)
mamusiajakubaijasia (2011-10-01,16:13): Rewelacyjny wpis!!! Chyba pod jego wpływem przestanę jeść kupne wędliny (wiem, że to świństwo, ale lubię:))
tdrapella (2011-10-01,17:35): A ja Gaba nie przestane, bo sam nie zrobie, ale patrze jaka jest w nich zawartosc miesa i czy maja zapach wedlin. Ale pasztet domowy to moze w koncu bym mogl zrobic :)
Truskawa (2011-10-02,10:32): Nie dopatrzyłam się tutaj niczego o czym myślałabym inaczej :) Fajny wpis. :)
tdrapella (2011-10-02,20:33): Bardzo mnie cieszy, że mamy Iza podobne zdanie na ten temat :)
Truskawa (2011-10-02,22:13): :) ja też, chociaż jak się ma odmienne zdanie to zawsze idzie temat rozwinąć, a tak co? Zgadzamy się i tyle. :))
tdrapella (2011-10-02,22:48): na szczęscie tematw jest wiele i znajdą się takie na które można by dyskutować :)
tygrisos (2011-10-03,08:27): Bardzo fajny wpis :) Oprócz tego uważam, że bardzo ważne jest tez, JAK sie je.
tdrapella (2011-10-03,12:25): masz Maciek oczywiście rację. W linku który podałem razem z wpisem Michael Pollan fajnie o tym mówi. Generalnie jedzenie w towarzystwie dobrze wpływa na to jak jemy, bo jemy wolniej :)







 Ostatnio zalogowani
Arti
23:10
JW3463
22:23
Bartuś
22:22
janek1
22:15
GriszaW70
22:13
andreas07
22:05
Robert Przepiórka
22:02
fundacja_daszrade
21:53
Seba7765
21:48
maste
21:47
BOP55
21:28
fit_ania
21:17
kubawsw
21:05
ab
21:03
stanlej
20:59
adam_j
20:43
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |