Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 212 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Dystans biegu
Autor: Janek Goleń
Data : 2003-05-24

Chyba każdy biegacz zgodzi się ze mną, że chyba trudniej o bardziej fundamentalny element imprezy biegowej niż dystans. Jest to chyba pierwsza informacja, jakiej szukamy w kalendarzach planując kolejne starty. Dobieramy biegi o najbardziej dogodnej dla nas w danym momencie długości, ufając, że przebiegniemy dokładnie tyle ile podaje organizator. Może uzyskamy na danym dystansie swój życiowy rekord, potwierdzony w oficjalnych wynikach?

Dziwi mnie więc niefrasobliwość czy wręcz lekceważący stosunek wielu orgów do sprawy dokładnego wyznaczenia długości biegu. A często w sytuacji gdy pomiar długości został rzetelnie wykonany brakuje dopilnowania, by wszyscy uczestnicy przebiegli po zaplanowanej i wymierzonej trasie, bez skracania i zastanawiania się który z kilku wariantów dalszego biegu wybrać.

Aby udowodnić, że dana trasa odpowiada wszelkim wymogom, jakie powinna spełniać sportowa impreza z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się atest. Najważniejszym zadaniem atestatora, reprezentującego ogólnie uznane instytucje sportowe (w Polsce PZLA, w skali międzynarodowej IAAF), jest właśnie dokładny pomiar długości i ewentualna korekta trasy, tak abyśmy uczestniczyli na pewno w biegu na 5000, 10 000, 15 000, 20 097 czy 42 195 m. Atestom poddaje się trasy biegów poprowadzonych precyzyjnie określonymi ulicami czy innymi arteriami o określonym przebiegu. Trudno o takiej precyzji mówić przy biegach przełajowych, których czasami spore fragmenty poprowadzone są leśnymi drogami i ścieżkami, czy nawet bezdrożami. Krzaczek przy którym należało skręcić mógł ktoś w międzyczasie wyciąć, przechodnie mogli wydeptać ścieżkę na skróty itp. Atestatorzy nie podejmują się więc zazwyczaj sprawdzania tras poprowadzonych poza drogami o nawierzchni asfaltowej lub betonowej, co nie znaczy, że tras takich biegów nie należy mierzyć.

Jestem z Warszawy i trochę irytuje mnie sytuacja w moim mieście, gdzie w 2003 roku na dystansie „10 km” przeprowadza się około 20 imprez, ale ani jednej na urzędowo atestowanej trasie. Wszystkie te imprezy mają przynajmniej częściowo przełajowy charakter, więc nie spełniają kryteriów przedstawionych m.in. w „Maratonach Polskich” przez atestatora Tadeusza Dziekońskiego. Atestu mogą nie mieć, ale mogą być dokładnie zmierzone, tym bardziej, że rozgrywa się na poszczególnych trasach kilka biegów w ciągu roku.

Zacznijmy od Lasu Kabackiego. Przed kilkoma laty ustanowiono nową trasę poprowadzoną w całości leśnymi drogami, zapewniając że ma ona prawie dokładnie 10 km, plus minus 10 m. Okazało się, że trasa została zmierzona nie w terenie lecz na mapie do biegów na orientację. Wydaje mi się że pomiary kartometryczne nie zapewniają jednak należytej dokładności. Uczestnicy imprez biegowych, m.in. Danuta i Mietek Orzechowscy przy pomocy taśmy mierniczej dokonali niezależnego pomiaru (oznaczając przy okazji kolejne kilometry na drzewach) i okazało się, że do nominalnych 10 km trasie brakuje około 170 m. Mimo możliwości przesunięcia startu lub mety, ewentualnie zmiany miejsca zawracania w najbardziej wysuniętym na południe punkcie biegu organizatorzy pozostali głusi na sugestie i nadal biegamy na trasie nie 10 000 m lecz około 9830 m. I jak tu mówić o życiowych rekordach? Może dzięki zmianie ekipy organizującej biegi kabackie doczekamy się wreszcie trasy o długości dokładnie 10 km?

Moczydło na Woli. Organizowane od kilku lat biegi, m.in. GP Woli opierały się na pętli, której długość wynosiła teoretycznie 1250 m. Tu także zamiast pomiaru w terenie wykorzystano mapę. A biegacze, dociekliwe cholera towarzystwo, przy pomocy w miarę dokładnych rowerowych liczników doszli do wniosku, że pętli znacznie bliżej jest 1200 m niż 1250. Przy biegach na „5” i „10 km” (4 i 8 pętli) różnica ta przekładała się na kilkaset metrów brakujących do nominalnego dystansu. Tu sprawę potraktowano poważnie i przy organizowaniu Pucharu Warszawy i tegorocznych edycji GP Woli wyznaczono nową trasę, którą Tadeusz Andrzejewski i Wiesław Rumin pomierzyli przy pomocy taśmy mierniczej. Zaręczają że pętla ma dokładnie 2000 m, więc rzeczywista długość biegu jest zgodna z nominalną i wynosi 6 km i 10 km. Tu jednak pojawił się inny problem, wcale nierzadki na różnych krajowych imprezach: jeżeli mamy dobrze pomierzoną trasę, trzeba dopilnować, żeby biegacze biegli dokładnie pomierzonym torem, nie ścinali zakrętów i w niektórych miejscach nie wybierali innych od założonych ścieżek czy alejek. Tego trochę w wolskich imprezach brakuje. Problem ten nie dotyczy tylko Warszawy. Wspaniały Bieg Sapiehów w Kodniu uzyskał na nowej trasie w 2002 r. atest PZLA, ale zabrakło wśród organizatorów biegu kilku osób, które wyraźnie pokazałyby na początku biegu, na którym skrzyżowaniu trzeba skręcić. Biegacze się pogubili, jedni pokonali kilkaset metrów więcej inni mniej. Wysiłek przy zabezpieczeniu trasy jest przecież daleko mniejszy niż przy wyprodukowaniu wspaniałych medali czy koszulek, ale chyba zgodzicie się, że daleko bardziej istotny. Z podobnymi sytuacjami mieliśmy do czynienia choćby na ostatnim Maratonie Juranda w Szczytnie, gdy część zawodników miała o kilka kilometrów krótszy dystans bo organizatorzy nie zauważyli, że na początku odpuścili sobie jedną pętle po mieście. Na mniejszą skalę z niedostateczną obsadą ludzi wskazujących biegaczom drogę przy nadmiarze sędziów spisujących numery biegnących na trasie spotkałem się na tegorocznym półmaratonie otwockim. Z pewnością można jeszcze podać wiele imprez biegowych, na których mimo dokładnego pomiaru długości biegu szwankuje oznakowanie i kontrola, którędy zawodnicy biegną.

Skoro już przy warszawskich „dychach” jesteśmy, to wspomnijmy jeszcze o organizowanych w różnych punktach Warszawy biegach Pucharu Maratonu Warszawskiego. Tam mimo podawania w regulaminie i komunikatach końcowych dystansu 10 km odchylenia bywają chyba największe, sądząc po czasach zawodników sięgające nawet pół kilometra. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji uczciwiej byłoby powiedzieć, że bieg główny ma np. 9500 m, albo chociaż „około 10 km” a nie „10 km”.

Nie wiem czy doświadczyliście podobnego uczucia jak ja czasem, kiedy czując że jestem w niezłej formie zasuwam na maksa, płuca wypluwam na finiszu, czas na mecie mam jak na siebie rewelacyjny, już graweruję w pamięci nowy rekord życiowy na jakimś okrąglutkim dystansie i nagle okazuje się, że zamiast np. 15 km przebiegłem około 14 500 m. Dupa a nie życiówka, po cholerę telepałem się te kilkaset kilometrów, żadna grochóweczka na boczku, szałowa koszulka czy medal jak talerz nie osłodzą mi tego, że czuję się oszukany.
Nie byłoby problemu gdyby organizator w regulaminie biegu czy zgłoszeniu do kalendarza imprez napisał, że jest to bieg na 14,5 km. Jak zgłasza 15 km a tyle nie jest to po prostu oszukuje biegaczy.

Na koniec chciałbym wrócić do sprawy omawianej przy okazji maratonu krakowskiego, a mianowicie dokładności i częstotliwości oznaczenia poszczególnych kilometrów na trasie. Skoro trasy praktycznie wszystkich polskich maratonów są atestowan

e, to właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wyraźnie oznaczyć każdy kilometr maratonu. Jeżeli biegniemy na jakiś zamierzony wynik, to zakładamy sobie konkretne tempo, np. 4:30/km (cztery i pół minuty na kilometr). Jeżeli chcemy to tempo stale kontrolować, to musimy dokładnie wiedzieć, w jakim czasie osiągamy kolejne kilometry maratonu. Oznaczenie co 5 km nie wydaje mi się tu wystarczające, standardem powinno być wyraźne poziome (na asfalcie) i pionowe (tabliczka) oznaczenie każdego kilometra, półmetka i oczywiście mety. Oznaczenie w Dębnie jest niedoścignionym jak na razie wzorem dla innych polskich maratonów. I uważajmy przy tym co wymalowujemy na asfalcie, bo niewiele rzeczy tak wkurza biegacza na trasie jak oglądanie nieprawdziwych, zeszłorocznych czy próbnych oznaczeń, które w niwecz obracają sens odnotowania w swoim zegarku międzyczasów.

Kiedy zaczynałem biegać byłem święcie przekonany, że jak ktoś pisze w regulaminie, że bieg ma tyle a tyle metrów, to znaczy że z dziesięć razy pomierzył trasę i jest na pewno dokładnie tyle ile napisał. Praktyka okazała się inna a skala olewania tej sprawy przez wielu organizatorów imprez mnie przeraziła. Zgodność dystansu nominalnego (ogłaszanego przez orga) z rzeczywistym, pomiar czasu każdego zawodnika i dopilnowanie żeby wszyscy pobiegli tą samą trasą to podstawy imprezy biegowej. Potem długo, długo nic, a dalej nagrody, medale, koszulki, posiłki i inne dodatki. Na szczęście sytuacja trochę się w poprawia, organizatorzy przywiązują coraz większe znaczenie do atestowania tras. Ale jest też wielu takich, dla których w ogóle nie ma problemu. Szkoda.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
TomekWi¶niewski
18:06
anielskooki
17:59
gora1509
17:52
Ziuju
17:43
Pathfinder
17:36
RobertG10
17:35
bobparis
17:26
Wojtek23
16:45
mc42
16:43
Marco7776
16:42
pol1948
16:42
orfeusz1
16:38
wwdo
16:30
Tomek71
16:30
janusz9876543213
16:29
Artur z Błonia
16:24
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |