Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [17]  PRZYJAC. [1515]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Jarek42
Pamiętnik internetowy
Biegnę więc jestem, jestem więc biegnę

Jarek Kosoń
Urodzony: 1962----
Miejsce zamieszkania: Kołczewo
235 / 292


2020-07-05

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
VI Dziwnowska Liga Biegowa 2020 - 1 półmaraton. Mogłem czy nie mogłem? (czytano: 1182 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/DLB-Dziwnowska-Liga-Biegowa-836363536509847/

 

4 lipca 2020, sobota, godzina 9:00, Międzywodzie - Korzęcin - Międzywodzie, 21,0975 km. Pierwszy start w realu po przerwie spowodowanej wirusem (1.03.2020 - 4.07.2020, czyli ponad 4 miesiące). Były w międzyczasie biegi wirtualne, ale to nie jest to.

Trening przed półmaratonem - 4x18 km, 4x14 km, przeplatane dystansem 6 km. Wszystko w tempie lepszym niż 5 min/km. Zresztą od początku roku takie tempo udaje mi się na treningach uzyskać. Może to nie jest dobre, ale przynajmniej nie mam "pustych" treningów. Wydawało się, że jestem nieźle przygotowany. 1:36 - 1:37 byłoby dobrze (takie czasy uzyskiwałem przez ostatnie lata na tej trasie), ale i złamanie 1:40 też nie byłoby tragedią. Przecież to już lato, więc warunki niezbyt sprzyjające do długich biegów.

Kika dni przed biegiem na obiad jadłem makaron, w przedbiegowy piątek też i na kolację. Żywieniowo więc zrobiłem wszystko co mojej mocy.

Dzień startu - pobudka godzina 5:55. Ważenie - 75,2 kg, więc nawet nieźle. Śniadanie - 4 małe kromki chleba z masłem i miodem, duży kubek herbaty (zmierzyłem pojemność na poczet tego wpisu - 300g). 3 godziny przed startem nie chciałem się mocno najadać, z drugiej strony trzeba było sporo zjeść, żeby mieć energię na półmaraton. Każdy ma chyba ten dylemat. Nie planowałem w trakcie półmaratonu nic jeść. Po godzinie zrobiłem sobie jeszcze drugi kubek herbaty, żeby się odpowiednio nawodnić. Miałem jechać swoim samochodem z kolegą, więc wyjazd zaplanowałem na godzinę 8:10. Normalnie pojechałbym rowerem. W ostatniej chwili zrezygnował i już nie chciało mi się przesiadać na rower. Przed wyjazdem - waga 75,3 kg. Słabe nawodnienie, bo czasem moja waga ni stąd ni zowąd podskakiwała do ponad 76 kg. Startowo ubrałem się już w domu, na to lekka wiatrówka. Na podudzia opaski kompresyjne - pomaga czy nie, jak mam to na ważny start zakładam.

Wyjazd zgodnie z planem - 8:10. Przyjazd - gdzieś 8:25. Start był tam gdzie zawsze, czyli przy skręcie na Wolin, miejsce zbiórki nowe, 300 metrów od startu - Wędzarnia Mini Zoo Bar. Przyjechałem, zapisałem się, pogadałem z kolegami. Z niektórymi widziałem się dwa tygodnie temu w Wolinie, z niektórymi dawno temu przed epidemią. Pogoda niezbyt sprzyjająca - słońce, temperatura powyżej 20 stopni. Ile dokładnie nie wiem, ale o 8 było 21 stopni, a po przyjeździe do domu 25 stopni. Na szczęście podczas biegu słońce było przykryte chmurami przez większość czasu. Miałem dylemat - w czapce z daszkiem czy bez, ale mój stały rywal Zdzisiek nie założył czapki, więc ja też.

Zbliżała się godzina 9:00, więc dobieg truchtem na start i krótka 10-minutowa rozgrzewka, żeby się nie przegrzać. Całe szczęście, że nie było 30 stopni jak tydzień temu, bo by była masakra. Jeszcze kilka fotek i...

START
Ruszam z pierwszej linii. Na czoło wysuwa się faworyt - Arek. Druga grupa to ja, Zdzisiek i Grzesiek. Taktyka moja to trzymać się za wszelką cenę Zdziśka. Grzesiek szybko odpada, więc biegniemy we dwójkę. Tempo znośne, chociaż później Przemek, który biegł z tyłu i jest od nas o wiele lepszy, mówił, że pędziliśmy za szybo, w tempie lepszym niż 4:30 min/km. On postanowił rozpocząć w tempie właśnie 4:30 min/km i nie mógł nas dogonić. W końcu jednak dogonił i nie staraliśmy się go przytrzymać. Wiedzieliśmy, że jesteśmy słabsi. W pierwszej części trasy było pod wiatr, więc było ciężko. Jako ten słabszy starałem się czasem skryć za plecami Zdziśka, ale to niewiele pomagało. Wiatr jak wiał tak wiał, może trochę z boku, ale wiał. Dobiegamy do Sierosławia, gdzie odchodzi droga na Kołczewo. 6 kilometrów za nami. Jeszcze trochę płaskiego, potem pod górkę i pod wiatr. Zwalniamy, co jest oczywiste. Jak było pod górkę, to potem z górki, więc nie jest tak tragicznie. Zbliżamy się do nawrotu. Mijamy najpierw Arka, potem Przemka, którzy już wracali na metę. W dobrej formie dobiegam do półmetka. Forma dobra, ale czas kiepski - 49:01 (tempo 4:38 min/km).

Nawrotka - trzeba przebiec wokół pachołka. Od strażaka dostaję butelkę wody i staram się ją jak najlepiej spożytkować. Kilka łyków wody, wylewam resztę na głowę. Po nawrocie jest pod górkę, ale też już z wiatrem. Widzimy jaka jest sytuacja. Biegniemy na 3-4 miejscu, niedaleko za nami biegnie Marcin. Staramy się trzymać dobre tempo, a z górki trochę przyspieszać. Mimo to Marcin zbliża się. Widać, że próbuje nas dogonić. Dobiegamy do Sierosławia, czyli 15 kilometrów za nami.

Tutaj poczułem, że dalej nie jestem w stanie trzymać się Zdziśka. Metr, dwa trzy - tracę do niego dystans. Dogania mnie Marcin i przez głowę przeszło mi, żebym się jego przytrzymał. Niestety nie znalazłem sił na to. Mogłem czy nie mogłem trzymać się Zdziśka dalej? Ile bym wytrzymał - kilometr dwa? Co potem? Któż to wie. Jedno jest pewne - po biegu miałem do siebie pretensje, że nie powalczyłem. Trzeba było się trzymać tego, że jest tylko 6 kilometrów do mety, wydłużyć krok i biec ile sił w nogach. Niestety od 15 kilometra nie pamiętam, żebym się jakoś specjalnie starał. Może się starałem, bo na zawodach daję z siebie wszystko, ale nie pamiętam tego. Dodatkowo zmylił mnie mój nowy zegarek. Miałem włączony jako główny czas - czas odcinków i gdzieś na 3 kilometry do mety popatrzyłem i było 34 minuty. Przetworzyłem to sobie jakoby to było 1 godzina 34 minuty, więc końcowy czas dużo powyżej 1:40. Na 20 kilometrze było już tyle, że czas końcowy wychodził koło 1:50. Bezsens - ale to łyknąłem. Kilkadziesiąt lat biegałem ze stoperem mierzącym normalnie czas, więc może dlatego? Psychicznie więc byłem w czarnej dziurze. Na szczęście jak zwykle postanowiłem zmierzyć czas od Lewieńskiej Strugi do mety (około 1060 metrów) i jak mierzę, to przyspieszam. Starałem się biec szybko, ale nogi miałem jak spętane. Czas 5:05, czyli 4:48 min/km. Trochę czasu uratowałem.
META

Dobiegłem zrezygnowany. Przecież 1:50, to katastrofa. Patrzę na zegarek - 50:18 i teraz dociera do mnie fakt, że jest to czas drugiej połowy półmaratonu. Patrzę na zegarek, gdzie mniejszymi cyferkami stoi jak byk - 1:39:19. Ale jazda. Jak człowiek jest zmęczony, to wszystko może się przydarzyć. Więc nie było tak źle. Gdyby nie ten niefortunny błąd odczytu, to byłoby lepiej. Dowiaduję się jaki czas miał Zdzisiek - prawie dwie minuty lepiej. Czemu na tych ostatnich kilometrach nie powalczyłem z czasem? Jak się nie walczy, to się dużo traci. Szkoda było mojej pracy na 15 kilometrach. Na ostatnich 6 chyba było tempo powyżej 5 min/km. Szkoda, że nie zmierzyłem czasu na 6 km i na 15 km (Sierosław - droga do Kołczewa), bo bym wiedział dokładniej jaka była sytuacja na początku i na końcu półmaratonu. Może bym też się nie pomylił w odczycie zegarka. Gdyby na 15 kilometrze odczytał 1:08-1:09, a chyba tyle było (a może lepiej?), to po dodaniu 6x5=30 minut (tempo 5 min/km) wyszłoby poniżej 1:40. Miałbym więc doping, aby biec szybciej, bo 5 min/km nie jest dla mnie jakimś wyczynem, nawet przy dużym zmęczeniu.

Na mecie pogadaliśmy trochę o biegu, poczekaliśmy na finiszujących, nie wszystkich, bo to by za długo trwało. Przeszliśmy do Wędzarni Mini Zoo Bar, gdzie czekała na nas zupka z kiełbasianą wkładką. Zjadłem ze smakiem i przy miłej rozmowie oczywiście o biegach i bieganiu czekaliśmy na wręczenie nagród za półmaraton i za wszystkie wirtualne biegi. Nie dla mnie były nagrody, ale nie zamierzałem wcześniej wyjeżdżać. Jeszcze krótki dojazd do domu i to by było na tyle. Jeszcze waga po przyjeździe - 74,2 kg, o kilogram mniej niż przed wyjazdem. Byłem więc odwodniony, pomimo tego, że wypiłem po biegu butelkę 0,5 l wody i zjadłem zupkę.

Wyniki czołówki:
1. Arkadiusz Borysiuk 1:24:38
2. Przemysław Troszczyński 1:32:23
3. Marcin Zych 1:36:39
4. Zdzisław Kowalski 1:37:21
5. Jarosław Kosoń 1:39:19
6. Dorota Kowalska 1:44:55
7. Robert Ling 1:48:14
8. Joanna Paczyńska 1:49:09
9. Grzegorz Stępniak 1:50:50

Arek wygrał z baaardzo dużą przewagą. Marcin i Zdzisiek pobiegli drugą połówkę lepiej niż pierwszą, co dla mnie było dzisiaj niemożliwe. Dlaczego? Brak energii czy brak wody? Myślę, że bardziej to drugie, chociaż któż to wie. Grzesiek zapłacił za zryw na początku biegu - na mecie wyglądał nieszczególnie, a i czas nie ten - ponad 1:50, tyle co niby ja nabiegałem. Waldek, który pokonywał mnie wirtualnych biegach pobiegł z kontuzją i na 8 kilometrze postanowił zejść.
W klasyfikacji ogólnej DLB zajmuję 2 miejsce za Arkiem, ale to tylko dlatego, że lepsi nie startowali we wszystkich biegach, a Zdzisiek miał jeden bardzo słaby bieg przez kontuzję.

Jeszcze ciekawostka. Według współczynnika wieku WMA z 2015 roku rezultaty po przeliczeniu wyglądałyby następująco:
1. Zdzisiek 1:21:11
2. Ja 1:22:49
3. Arek 1:24:24
4. Przemek 1:25:40
5. Dorota 1:26:45

Czyli Zdzisiu - jesteśmy najlepsi!!:)

Podsumowując - trochę żal, ze czas nie był lepszy, ale cieszę się, że złamałem te 1:40.

Jeszcze jedno - mówią mi nie pierwszy raz, że podczas biegu głośno dyszę. Jak mam nie dyszeć, jak mój organizm daje z siebie 150% normy? Na treningach też dyszę, chociaż biegam o wiele wolniej niż na zawodach, ale szybciej niż 5 min/km. Czy warto próbować to zmienić? Na pierwszym treningu po półmaratonie próbowałem cicho oddychać. Dało się, ale czy warto?






Link - strona Dziwnowskiej Ligi Biegowej
Zdjęcie - organizator. Mijamy lidera gdzieś po 9 kilometrze.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
04:08
kuzag
01:12
Marco7776
23:56
camillo88kg
23:43
przystan
23:39
inka
23:30
Roadrunner
23:21
conditor
23:12
Lektor443
22:21
pixel5
22:03
kornik
22:00
kos 88
21:50
Przemek_Czersk
21:49
rdz86
21:46
milosz2007
21:44
radosc
21:43
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |