Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [91]  PRZYJAC. [91]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Magda
Pamiętnik internetowy
Ziorko do ziorka

Magdalena R-C
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: hożuf
901 / 949


2016-04-30

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Sabat Beltane. (czytano: 571 razy)

 

Noc Walpurgii podobno jest nadal obchodzona w niektórych niemieckich landach i francuskich kantonach, czytałam o tym kiedyś, dawno temu, nie wiem czy to aktualne. Podobno wygląda to tak, jak amerykański Halloween- ludzie przebierają się za wiedźmy i diabły, są imprezy. Może nawet jakiś bieg? Nie chce mi się szukać i sprawdzać. Ale fajnie byłoby pojechać i zobaczyć, jeśli rzeczywiście tak jest...


Wigilia
Miało być fajnie, ale do tanga trzeba dwojga.
Szkoda słów- wystarczy dwukrotnie wzywana policja, wydrapany na drzwiach napis "zdzika" (nie mógł się zdecydować, czy bardziej jestem zdzirą, czy jednak dziwką), prawie nieprzespana noc, cała masa obrzydliwości o których chciałabym zapomnieć.
Odkryłam też nowy rodzaj zła. I to tego najgorszego, ze środka, nie z zewnątrz. Zdarzało się już nieraz, że musiałam się bronić. To zawsze była ostateczność, bo najczęściej udawało się uciec z miejsca zagrożenia, jakoś sprytnie wymanewrować, czasem wyłgać albo wykupić śmiechem ("dostaniesz w ryja!" "nie mówi się w ryja tylko do buzi"). Zdarzyło się jednak parę razy, że musiałam osłonić się od ciosu, lub atak był jedynym sposobem na pozostanie w jednym nietkniętym kawałku. Ale to zawsze było przeciwko obcym, zawsze ktoś chciał mi coś zrobić, czułam się wtedy rozgrzeszona z użycia siły. Zresztą zawsze też wystarczało delikatne unieruchomienie przeciwnika, tyle by zyskać trochę czasu i móc spokojnie... uciec. Teraz było inaczej. Po całej szarpaninie, wyprowadziłam cios w człowieka który był bliski, którego chciałam chronić. Dla mnie to trauma. Ta mieszanka strachu, bezsilnej wściekłości, maksymalnego wkurwienia i pragnienie świętego spokoju. Pewnie tak samo czują się rodzice, którym puszczają nerwy przy niegrzecznym dziecku i którzy dają temu dzieciakowi porządnego klapsa. Najpierw jest ci głupio przed samym sobą, że nie zapanowałeś nad tym, że dałeś się sprowokować. A później dochodzi do głosu ten wyrzut, jak mogłeś podnieść rękę na to kruche, delikatne, które powinno się kochać i chronić. Problem w tym, że to kruche i delikatne kruchym i delikatnym nie jest. W przeciwnym razie, wszystko to by się nie wydarzyło. I niby wiem to wszystko. I przecież później było równie źle. A jednak wraca czasem przed oczami wyraz twarzy po tym ciosie i ciąży mi na sercu. Odnalazłam i poznałam to dziecko siedzące w środku. Ale nie mam siły za każdym razem dokopywać się do niego przez te wszystkie maski i cały ten narosły latami bród. Czuję się jak świnia, ale odpuszczam. Nie ma chęci z drugiej strony.


Walpurgia
Początkowo plany były takie, żebyśmy jechali w czwórkę. Stary Druh rozciął łeb, matka w Lourdes, .......
Ale chyba nawet tak wolę, zdziczałam ostatnio do reszty i na dłuższą metę najlepiej czuję się sama. Jeszcze wyjazd pod kątem treningowym to co innego, ale ten nie był tylko taki. Równica jest dla mnie prawie święta, chcę ją mieć tylko dla siebie.
W tym roku jednak trochę pozmieniałam. Zawsze startowałam z Ustronia, nawet gdy rok temu pojechałam samochodem pierwszy raz. Teraz wryłam się z Frankiem na samiutką górę. Praca biegami- coś pięknego! jak można chcieć mieć automatyczną skrzynię biegów?
Pokręciłam się chwilę po parkingu, pogapiłam na widoki, wystawiłam mordę do słońca, roześmiałam się ze szczęścia i ruszyłam w dół. Było już trochę ludzi wokół, w końcu dojechałam w samo południe. Ubrana w ciuchy biegowe, z plecaczkiem, zwracałam uwagę. Widziałam podziw i szacunek w spojrzeniach. Miłe to było.
Co mnie bardzo ucieszyło, to smarkateria (tak 6-7 lat) mówiąca "dzień dobry". Szacun totalny zdobyli dwaj panowie, którzy tachali doczepkę na dwójkę dzieci w zmyślnie zrobionych linach (nie wiem jak dali radę na ostatnim odcinku, nie wyobrażam sobie tego). I mnóstwo było na szlaku takich miłych chwil, pogawędek, ciągle było dzieńdobrydzieńdobrydzieńdobrydzieńdobry. Humor miałam szampański. Skakałam jak kozica między kamieniami prując w dół na pełnym gazie. Przypomniało mi się, jak na Karkonoskim też tak cisnęłam w jednym miejscu. W efekcie biegu przód mojego ciała, w zasadzie konkretny jego fragment, bardzo rytmicznie skakał w górę i w dół. Widok ten zachwycił stojących tam fotografów, którzy zaczęli pstrykać fotki (mam ich kilka z tamtego miejsca), po czym zaczęli lamentować, że przecież na zdjęciach tak tego nie widać, zdjęcie tego nie odda! Zaczęłam się wtedy tak śmiać, że mało brakowało a zleciałabym w lewo w tę mini-przepaść.
Teraz na szczęście nikt zdjęć nie robił, prułam ile wlezie. Ze szczytu do dworca w 27 minut. Oczywiście, z tymi wszystkimi ploteczkami po drodze i całowaniem spotkanych po drodze sznup.
W Ustroniu pieczątka do książeczki, rozglądam się po deptaku. Jest mniej ludzi niż w ubiegłym roku, ale tłok i tak jest. Staję na moście i patrzę w Wisłę. Nogi trzeba potomkać! Idę z drugiej strony, "moja" jest zajęta. No i skoro wszystko w tym roku jest postawione na głowie, to już bądźmy w tym konsekwentni. Woda jest tak zimna jak podejrzewałam. Jednak nie wykręca mi nóg, więc brodzę w niej sobie, kaczki straszę, rusałka. Wychodzę w końcu na schodek i zalegam w słońcu. Jest bosko, morda nie przestaje mi się uśmiechać. Ale czas zbierać się w drogę powrotną, odpalam stoper. Wejście zajmuje mi 47 minut. Znowu dzieńdobrydzieńdobrydzieńdobrydzieńdobry, znowu parę zabawnych sytuacji. Tylko chwila w moim punkcie dumań, szybkie oblanie głowy i twarzy wodą ze źródełka i dalej, heja w górę.
Przebranie i odświeżenie w samochodzie i już w cywilnych ciuchach zmierzam do Koliby. Zamawiam pstrąga i oscypka z grilla, herbatę dostaję w wielkim, glinianym dzbanku, prawie litr, radość ma nie zna granic. Wchodzę w ciemną salę przepełnioną pachnącym drewnem dymem. Jestem u siebie. Tak bardzo, bardzo u siebie. W tej salce nic nie zmieniło się od 20 lat... Koliba rozbudowała się, ale nigdy w nowej części nie byłam, nawet żeby obejrzeć. Widziałam tylko na zdjęciach, że ładnie. Ale mnie interesuje tylko ta stara sala. Mało kto w niej siedzi "bo ciemno". A dla mnie to cała kwintesencja. Gór. Mnie samej czasami.
Rybka skwierczy na specjalnych widełkach, ogień grzeje, a ja dalej się uśmiecham. Dawno nie byłam tak po prostu.... radosna. Wystarczyło zamknąć jakiś rozdział, szkoda tylko że w ogóle go otworzyłam.
Czas się zbierać do domu. Jeszcze z Frankiem kręcimy serpentynki, rozwijamy super prędkości na autostradzie, cieszymy się każdym kilometrem. Lubię swoje auticzko. Prowadzić też lubię.

Łoles wita mnie w swoich psich pląsach, szwędamy się na dłuższym spacerze. Później jeszcze jadę po małe zakupki, mam ochotę na lody, zakupionymi dzielę się z psem, niech świętuje ze mną, dwie łyżki mu nie zaszkodzą, a ile radości z wylizywania miseczki!
Wieczorem piwo i popcorn, nadrabiam zaległości w oglądaniu filmów. Szybko jednak ogarnia mnie senność.
Pierwsze 13 z 360 punktów- zdobyte.



To był naprawdę fajny dzień.
Jest tak jak w życzeniach mamy- wszystko się układa, co splątane- rozplątuje. Budzę się z zimowego snu. To była długa zima. Jak w Westeros.

Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
05:33
plomyk20
02:49
aro
01:38
stanlej
00:38
Marcin Nosek
00:32
grzedym
00:29
perdek
23:15
lachu
22:57
Stonechip
22:46
zeton
22:43
kasar
22:39
żabka
22:09
Citos
22:05
lordedward
22:05
Krzysiek_biega
21:08
rolkarz
21:00
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |