2016-02-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Korona Maratonów Polskich. (czytano: 855 razy)
Właśnie jest/był konkurs na opisanie swojej przygody z Koroną Maratonów Polskich.
Ha!
Cóż, posiadam. Od dobrych paru lat.
Nie wiem nawet, gdzie wcisnęłam tę maleńką odznakę. Zdobyłam ją rykoszetem. Chciałam po prostu pobiec każdy maraton miejski, a tych było o wiele mniej, niż jest teraz. Więc stanęło na tych dużych, które wpisują się w Koronę.
Mam takie lekkie zboczenie, że muszę zawsze wszystkiego spróbować. Jeśli są 4 rodzaje cukierków, to z każdego po jednym. Chipsów nie jadam (absolutnie nie dlatego, że ich nie lubię....), ale jeśli jest jakiś nowy smak czy edycja limitowana, to zawsze kupuję na spróbowanie. I tak jest we wszystkim. Więc i maraton chciałam pokonać w każdej lokalizacji.
Wpadłam na to wiosną 2008, co było przede wszystkim podyktowane tym, że w ogóle wydawało się to możliwe. I w 2008 ukończyłam wszystkie, tylko Dębno zrobiłam w 2009, bo w 2008 nie zdążyłam ;). W międzyczasie dowiedziałam się o Koronie. Olałam ją. Ale koniec końców, skoro wszyscy się tak tym jarali, to wysłałam podanie w ostatnim możliwym terminie, czyli jakoś półtora roku później. Jak niewiele to dla mnie znaczy najlepiej obrazuje fakt, że nie wiem, gdzie jest pamiątkowy znaczek.
Chociaż- medali, pucharów i statuetek też nie trzymam na wierzchu. Nie muszę na nie codziennie patrzeć, żeby się dowartościować czy motywować.
Z pewną pobłażliwością czytuję czasami wypowiedzi różnych biegaczy na temat Korony, tej czy innych, bo się namnożyło różnych dziwactw. Ludzie się strasznie nad tym wszystkim trzęsą.
Skąd ta potrzeba bycia wyjątkowym?
Czy ktoś się zastanawiał, ile zaspokojenie tej potrzeby go kosztuje? te wszystkie starty, dojazdy, noclegi... a oprócz tego często zabiegi czy rehabilitacja, jeśli się głupio biega...
Są dwa tańsze rozwiązania.
Primo- przedłużka na penisa. Właśnie sprawdziłam, najtańsze to kilka złotych.
Secundo- terapia. Można próbować na NFZ, można gdzieś chodzić prywatnie, jak kogo stać. Dobry terapeuta pomoże, wytłumaczy, postara się naprawić to, czego nie dali rodzice. Pewności siebie, poczucia własnej wartości, której nie trzeba budować odznakami, która nie wylewa się chamskimi komentarzami, bo przecież wielcy jesteśmy dopiero wtedy, gdy kogoś zgnoimy.
Nie, nie biorę udziału w zabawie "opisz swoją przygodę".
Przecież tego nie opublikują.
Ten kawałek metalu i dyplom, który i przysłali, nie mówią o mnie tak naprawdę nic, nie czynią mnie lepszym człowiekiem, nie są świadectwem o mnie.
Znam kilka normalnych osób, dla których ta odznaka coś znaczy w sensie innym, niż napisałam wyżej. Chociaż, może u nich też się coś zmieniło, może też nie wiedzą gdzie leży, albo zapomnieli o tym, że kiedyś bardzo chcieli ją mieć.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |