2014-08-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Współczuję ... (czytano: 886 razy)
Współczuję tym wszystkim biegaczom, którzy są bliżej czołówki biegowej niż tyłowi peletonu truchtaczy. Dlaczego? Ano dlatego, że oni muszą wstawać wtedy, kiedy ja się wkurzam, że zostały mi już tylko 3 godziny spania. W tym czasie oni wdziewają strój i po ciemachu zasuwają na trening, bo potem muszą iść do pracy a po pracy zjeść obiad, po którym nie da rady biegać wcześniej niż po dwóch godzinach. A przecież wielu ma dzieci i obowiązki domowe, potem kolacja, po której znów nijak biegać, a po kolacji trzeba wcześnie iść spać, bo rano, jakie rano, w nocy trza wstać na bieganie, więc kochana żonko – nie bądź egoistką - pomyśl o mnie w chwili uniesienia. Sen jest najważniejszy. I tak prawie przez cały tydzień, choć niektórzy robią sobie wolne od biegania raz w tygodniu. W następny tydzień to samo, i w następny. Muszą wywalić litry potu i pokonać kilkadziesiąt albo i sto kilkadziesiąt kilosów od poniedziałku do soboty. Szkoda mi ich, bo są tak blisko czołówki a tak daleko od tyłu, że aż na płacz się zbiera, bo mają takie same szanse zostania najlepszymi jak ja zostania nimi. Właściwie, to mają gorzej od ścisłej czołówki, bo każdy rozpoczęty maraton zazwyczaj kończą bez względu na wynik i kolkę w dupie a są pod dużą presją, bo na wodopojach nie mogą przejść do chodu, ponieważ stracą miano prawdziwych maratończyków. Jednak oni nie są chyba tego świadomi, bo mają – tak przynajmniej mówią – taką potrzebę biegania jak narkoman ćpania. Biegania, nie znaczy katowania. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że ja biegam o wiele mniej, o wiele wolniej, a i tak łapię kontuzje, a przed nielicznymi startami ciągle mam stracha, by nie skręcić kostki albo nie naderwać czegoś, bo … po zawodach. Dopiero byłbym załamany, gdybym cały tydzień spędził na treningach a przed zawodami … zawód, gdyż noga spuchnięta. Ta potrzeba ciągłego ganiania jest jak potrzeba ciągłego picia. Zawsze mówiłem, ze ten, któremu wystarczy póltorej setki i jest ugotowany ma lepiej niż ten, który musi machnąć pól litra, by poczuć potrzebę chodzenia, bo ten pierwszy traci mniej kasy i czasu … i nogi nie bolą. Toteż w bieganiu wybieram opcję półtorej setki … i mam dosyć. Pojutrze znowu trochę i odpoczynek, i tak przez cały rok.
Tylko, kurde, dlaczego mnie to pieprzone kolano boli?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Zulus (2014-08-22,16:57): Hmmm,przydarzyło mi się ostatnio czwarte miejsce w (wprawdzie kameralnym,na 40 osób,ale zawsze)maratonie,ale jakoś nie odnajduję siebie w Twoim opisie.Ot,potruchtam sobie bez planów treningowych i innych cudów,zazwyczaj z końmi lub psem i wystarczy,wcale nie muszę wstawać w nocy,lub do nocy trenować i wcale nie czuję się pokrzywdzony przez los. Hung (2014-08-22,22:58): Prawdę mówiąc, to ja też załapałem kiedyś III miejsce w NW (w sprzyjających okolicznościach. Ale ciiiichoszaaa.
|