Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna/Wałbrzych Podgórze
63 / 89


2014-07-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Superkompensacja na Supermaraton (czytano: 2267 razy)

 

Dwa tygodnie po Sudeckiej Setce
czeka mnie kolejne wyzwanie
V Supermaraton Gór Stołowych.
Wprawdzie do powrotu w góry namawiać mnie wcale nie trzeba
jednak perspektywa przebiegnięcia
50 naprawdę trudnych kilometrów
wciąż mając w pamięci ból po tych stu.
spędza mi sen z powiek w przeddzień startu.
Jeszcze dwa tygodnie temu
100km było szczytem moich marzeń
a teraz stoję na tej górze i zastanawiam się co dalej.
Przewracając się z boku na bok na łóżku
w schronisku w Pasterce
i podziwiając z okna miejsce startu
wiem że odwrotu już nie ma.
Widząc w swej głowie
to pustą to pełną połowę szklanki
przypominam sobie wszystkie rozmowy ze znajomymi
które o trzeciej w nocy
skutecznie rozbudzają we mnie nadzieje i obawy
związane z biegiem.
Rodzeństwo znakomitych biegaczy jest podzielone
- dwa tygodnie po setce to będziesz miała superkompensację - mówi mi Bystry Góral
którego tempo niewielu biegaczy jest w stanie wytrzymać
- jednak do pełnej regeneracji mięśni potrzeba miesięcy nie tygodni - broni
swych racji równie bystra Pani Adwokat
Wiem że żadne z nich się nie myli
jednak pytanie do czego będzie mi bliżej jutro pozostaje otwarte.
Tam gdzie granice są przekraczane wydarzyć się w końcu może wszystko.
W środowisku biegaczy
panuje takie przekonanie
że ultra spowalnia
zamula
i zabija naturalne pokłady szybkości drzemiące w człowieku
że nie powinno się go zaczynać zbyt wcześnie
ani praktykować zbyt często.
Wciąż jednak mamy niedostatek popartych badaniami danych
o tym jak wpływa na organizm zbyt długie bieganie.
Wieczorem przed startem przypadkiem spotykam
Zawadiacką Zwyciężczynię Sudeckiej Setki
z całej 66 osobowej listy startowej kobiet tylko ona, ja
Niepozorna Myszka o Kocich Oczach
i jeszcze 4 inne dziewczyny
biegniemy tu po tej setce.
Mając być może niepowtarzalną szansę
zasięgnięcia informacji u najbardziej doświadczonego w tej kwestii źródła
pytam ją o samopoczucie przed biegiem.
- dobrze - odpowiada mi beznamiętnie wzruszając ramionami.
Wygląda na to że na niej poprzedni start nie zrobił w ogóle wrażenia.
Jej pewność siebie poprawia nieco moją
ale mam świadomość że nie jestem jeszcze ani tak mocna
ani tak doświadczona aby teraz spokojnie spać.
W końcu jednak ratuje mnie zmęczenie.
zasypiam gdy barwy nocy rozświetlają już pierwsze promienie słońca
Niepokój na chwilę milknie.

Ze snu wybudza mnie zapach kawy
wprawdzie mam ochotę jeszcze trochę pospać
ale kto rano wstaje...
ten nie musi się spieszyć.
Spokój to jest to czego mi trzeba
Z tą cechą jednak się nie urodziłam
Pełna podziwu słucham więc jak Najspokojniejszy z Najwytrwalszych biegaczy
opowiada mi na chłodno o groźnie wyglądającym wypadku samochodym
w którym na szczęście utracił tylko książkę Kiliana Jorneta
Tak się składa że ja właśnie zakończyłam czytać swoją
a książki nie lubią gdy się je odkłada na półkę.
Oddaję więc towarzyszowi tym razem szczęśliwej podróży do Pasterki
swój własny egzemplarz
Spoglądając jeszcze raz na okładkę
zatrzymuję wzrok na tytule:
"Biec albo umrzeć" - te słowa przykuwają moją uwagę.
ponieważ jednak nie jestem Kilianem
postanawiam dziś po prostu
dobiec do mety i nie umrzeć.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują
że pomimo ochłodzenia w stosunku do dnia poprzedniego
na trasie tego biegu jak co roku będzie jak w saunie.
Zaopatrzona w 0.5l bidon
liczę na to że tyle płynów wystarczy mi pomiędzy punktami.
Na trasę zabieram też kilka żeli
z zamiarem przyjmowania ich w regularnych 2 godzinnych odstępach.
Po krótkiej rozgrzewce
ustawiam się na starcie gdzieś połowie stawki.
Wraz z wystrzałem startera ruszam spokojnie
zgodnie z rytmem narzuconym przez biegnące wokół osoby.
Niepewność studzi mój zapał do wyprzedzania.
Biegnę luźno
delikatnie stawiając stopy
i z każdą minutą czekam na reakcję swojego ciała
które zdaje się już przeczuwać że to nie będzie raczej
krótka przyjemna wycieczka.
Pierwsze podbiegi
sprawiają że zaczynam ciężko oddychać
zwalniam więc jeszcze trochę
próbując złapać rytm biegu.
Na szczęście w miarę upływu czasu czuję się coraz lepiej
nieśmiało zaczynam więc wyprzedzać pierwsze osoby na zbiegu.
Myślami trzymam się jednak planu
aby zbytnio nie forsować nóg na początku
pozwalam się po prostu nieść w dół sile grawitacji
oszczędzając przy każdym kroku jak najwięcej energii.
Taka taktyka przynosi efekty
Do pierwszego punktu docieram po godzinie
lekko zdziwiona że to już.
Na orzeźwienie zjadam dwie ćwiartki pomarańczy i biegnę dalej.
Wody wciąż mam jeszcze sporo
postanawiam więc nie tracić czasu na napełnianie bidonu
i biegnę dalej z tym co mam.
W głowie kalkuluję podział żeli
jeśli będę je jeść co 2godz tak jak planowałam
to w dalszej części trasy gdzieś pomiędzy 4tą a 6godziną biegu
może mi jednak braknąć energii
Decyduję się zwiększyć częstotliwość ich przyjmowania
i tak pierwszy żel zjadam już 1,5h.
Malownicze zakątki Gór Stołowych po czeskiej stronie
przyciągają wzrok i odwracają uwagę od zmęczenia.
Licznie przemierzający trasę turyści
witają nas swoim
"ahoj!"
a ja wciąż mam jeszcze siłę aby im odpowiadać
tym sympatycznym słowem
znacznie lepiej pasującym do sytuacji niż nasze polskie
"cześć"
A więc ahoj przygodo!
powtarzam i biegnę.
W tej części trasy jest sporo
przeszkód terenowych
głównie w postaci płaskich wysokich kamieni
z których się skacze
i na które trzeba się wspinać
Takie ukształtowanie terenu nie pozwala się nudzić
jednak mając w pamięci
doświadaczenia lat ubiegłych
staram się nie męczyć nóg
bardziej niż to konieczne
gdyż zdecydowanie będą mi one potrzebne w dalszej części trasy.
Tuż przed drugim punktem odżywczym doganiam
zapoznaną dzień wcześniej
pełną energii Fizjoterapeutkę.
Bezpośrednia rywalizacja dodaje emocji do biegu.
Na 18km szybko się posilam
uzupełniam płyny
i czym prędzej wybiegam z punktu
Po kilku minutach sympatyczna Fizjoterapeutka dogania mnie
i chwilę biegniemy razem.
- O widzę że mamy podobne tempo - rzucam aby podtrzymać rozmowę
- no, w zeszłym roku też tak biegałam z taką jedną dziewczyną
na zmianę wymieniałyśmy się na prowadzeniu i w końcu umówiłyśmy się
że która z nas dobiegnie pierwsza to stawia piwo - odpowiada Fizjoterapeutka
- a więc niech tak będzie - odpowiadam
i biegniemy dalej w milczeniu.
Jednak już na kolejnym podbiegu
moja towarzyszka biegu zaczyna zostawać nieco z tyłu
i w końcu znów zostaję sama.
Na długim płaskim asfaltowym odcinku
staram się utrzymać dobre tempo biegu
pamiętając że w dalszej części trasy
czekają mnie jeszcze długie spowalniające podbiegi.
Droga wreszcie się kończy i wbiegam do lasu
a teren znów zmienia się
tym razem w stromy komienisty zbieg.
Biegnąc tak dłuższą chwilę
skoncentrowana na stawianiu kroków
zdaję sobie sprawę że ostatnio dokładnie w tym miejscu
bolały mnie już nogi
a dziś wydają się być wciąż świeże.
Przypominam sobie o setce
i o tym jak szybko upłynął mi wtedy początkowy odcinek trasy
może jednak moje nogi dobrze znoszą
już dystans do maratonu.
Tym razem jest wprawdzie 50km
ale to przecież niewiele dalej - pocieszam się w myślach.
Zbieg się kończy
i zaczynają się długie ciężkie podejścia
poprzeplatane krótkimi płaskimi odcinkami
droga wlecze się niemiłosiernie
a czas zdaje się przede mną uciekać.
Jedyne co mogę teraz zrobić
to nie wpadać w panikę
i maszerować równym szybkim krokiem pod górę
Licznik pokazuje mi że jestem gdzieś w okolicach
połowy dystansu a na zegarku mam dopiero
niewiele ponad 3 godziny.
To zdecydowanie dobra informacja.
Choć wyprzedzana dziewczyna pytając mnie o kilometraż
wydaje się być rozczarowana że to dopiero 24km.
Mnie udaje się zachować spokój
po zjedzeniu żelu
mam wciąż trochę wody w bidonie
i liczę na to że dociągnę na tej rezerwie do punktu na 30km.
Warunki zdają się sprzyjać
profil trasy łagodnieje
a w powietrzu unosi się już klimat Pasterki.
Po dotarciu do punktu
od razu kieruję się w stronę stołu z owocami
zjadam łapczywie kawałki arbuza i pomarańczy
tym razem zupełnie zapominając że za plecami mam
pokój i łóżko które na mnie czekają.
Po szybkim odświeżeniu przekraczam punkt kontrolny
umieszczony w bramie startowej
i ruszam dalej.
Przede mną wielka niewiadoma
- dołożony odcinek trasy
z podobno pięknymi wodospadami.
Po drodze w to miejsce
doganiam znajomego Spawacza z którym przyjechałam
tu na swój pierwszy górski maraton.
Od tamtej pory dużo się zmieniło
on zaczął brać udział w zawodach triatlonowych
a ja na stałe wrosłam w krajobraz górski.
Mamy jednak cechę wspólną
oboje biegamy z krzyżykiem na szyi
Mając na uwadze fakt
że przekroczyłam już 30km
i zapewne prędzej czy później dopadnie mnie jakaś
widzialna bądź nie widzialna ściana
trzymam się jakoś dzięki Bogu
i tak jest mi raźniej.
Myślę że mój kolega też tak ma
teraz jednak
dopinguje mnie do dalszego biegu
choć sam wygląda już na nieco zmęczonego.
Ponieważ mam jeszcze trochę siły
wyprzedzam go i biegnę dalej
wypatrując wodospadów.
Trasa skręca raptownie w lewo
i opada stromo w dół.
Domyślam się że właśnie
wbiegam na interesujący mnie odcinek.
Po wodospadach jednak ani śladu
widzę tylko co najwyżej mokre kamienie
korzenie drzew
i kolejne zakręty.
W oddali coraz bardziej wyraźny staje się jednak dźwięk
znam go
jest to szum wody
zbiegam do najniższego punktu trasy
i przebiegam przez most
pod którym przepływa spadająca z wyższych partii woda
nie mam czasu cieszyć się tym widokiem
gdyż oto przede mną wyrasta
niemal pionowa skała
której końca nie widać.
Zwalniam dość mocno
i zabieram się ostro za wspinaczkę
ale czuję że z każdym krokiem
poruszam się coraz wolniej.
Po drodze co i rusz wyprzedzam odpoczywających na kamieniach biegaczy
najwyraźniej ten odcinek nie tylko mi daje się we znaki.
zbieg który pokonałam w kilkanaście minut
w jednej chwili zmienił się
w kilkudziesięcio minutową mordęgę na podejściu.
Cały urok gór.
W końcu udaje mi się wdrapać na szczyt
ale okazuje się że to nie koniec atrakcji.
Przede mną kolejne podejście tym razem na Szczeliniec Mały.
Pracy nie ułatwiają odgłosy na Szczelińcu Wielkim
który mijamy po drodze.
Na metę co i rusz wbiegają kolejne osoby
co nie uchodzi uwadze komentatora
a ja słuchając tego wszystkiego
jestem tak blisko i tak daleko zarazem.
Zbieg ze Szczelińca nie należy do moich ulubionych.
Pomimo że jak każdy biegacz górski
lubię jak jest ciężko na trasie
jakoś zawsze w tym miejscu
skacząc po nierówno ułożonych wieklich kamieniach
na mocno już zmęczonych nogach
podejrzewam budowniczego trasy Piotrka Hercoga
o sadystyczne skłonności.
No cóż w końcu
nie bez powodu na medalach
widnieją słowa
"Najtrudniejszy maraton górski w Polsce"
Ilekroć tu biegnę
zawsze się z tym stwierdzeniem zgadzam.
Jeżeli ktoś w górach stołowych nie biegał
to dopóki tego nie spróbuje to nie zrozumie.
Maratonów górskich jest bowiem w Polsce dużo
i choć aktualnie do przebiegnięcia jest tu aż 50km
to jednak moim zdaniem nie one
lecz specyficzny klimat miejsca
przewyższenia
i technicznie trudne podbiegi i zbiegi sprawiają
że Maraton Gór Stołowych
zasługuje na miano Supermaratonu.
Zbieg ze Szczelińca w końcu udaje mi się pokonać
i gdy już wbiegam na umieszczony tuż za nim
punkt odżywczy na 36km
ktoś krzyczy do mnie
- dajesz dziewczyno jesteś 10!
- ooo dziękuję za pożyteczną informację - odpowiadam
Rzeczywiście biegnąc nie zastanawiałam się specjalnie
w którym miejscu stawki kobiet jestem
z różnych powodów akurat w tym maratonie na mecie byłam
zawsze grubo poza czołówką
a dziś to już w ogóle planowałam tylko dobiec.
A tu proszę taka rewelacja
Świadomość tego jak dobrze biegnę uskrzydla
wbiegam na punkt
wypijam szybko dwa kubki coli
uzupełniam wodę w bidonie i już mnie nie ma
Skoro jest tak dobrze to nie mogę tego zmarnować - myślę sobie
Aby odwrócić uwagę od zmęczenia
sięgam po moją mp free
i wyszukuję najbardziej energetyczne kawałki.
Na długim łagodnym zbiegu
szeroką polaną nabieram prędkości
i zaczynam wyprzedzać kolejnych biegaczy.
Biegnę jak natchniona
z uśmiechem na twarzy
który przyciąga obiektyw fotografa
czuję się teraz tak lekko
jakbym miała w nogach 4 a nie 40km
Czy to doświadczenie 100km
tak przesunęło mi granicę zmęcznia nóg
czy po prostu jest to dobra dyspozycja dnia
pozostaje tajemnicą.
Jednak obrana taktyka przynosi efekty.
Na odcinku asfaltowej drogi
doganiam jakąś dziewczyna
wyprzedzana odprowadza mnie wzrokiem
ale w jej oczach widzę że nie ma już sił mnie gonić.
To dobrze bo właśnie zaczyna się
ostre podejście na Ostrą górę
zwalniam tyle ile muszę
ale tempo wciąż mam niezłe.
Gdy tylko stromizna się kończy
zmuszam się do biegu
Droga wije się teraz
zakrętami łagodnie pod górę
wprost na Błędne Skały.
Moim zmartwieniem jest teraz fakt
że nie mam już żeli gdyż zwiększenie
częstotliwości ich przyjmowania sprawiło
że skończyły mi się szybciej niż zakładałam.
W zapsie został mi jeszcze tylko batonik
Na szczęście do punktu na 43km
jest już blisko.
Tam uzupełnię wodę i popiję kolejną porcję energii.
Na Błędne skały docieram niespodziewanie szybko
pochłaniam batonika wodę i ruszam dalej.
Punkt kontrolny odczytuje mój międzyczas
5:46:24 na 43km
taki wynik w maratonie tutaj jest dla mnie dużym zaskoczeniem
Motywacja do utrzymania dobrego tempa na finiszu jest jeszcze większa.
Odcinek trasy wiodący przez mokradła
i drobne jakby porozrzucane kamienie
sprawia mi nieco kłopotów.
Staram się zachować czujność i świeżość
aby jak najmniej tracić na prędokości
przypominają mi się słowa Kiliana:
"wyjątkowym biegaczem jest ten
kto potrafi płynąć w wodach zawiłości,
czyniąc łatwym to co wydaje się trudne
widząc porządek w środku bałaganu"
Ot cała tajemnica mistrza
rzecz w tym że takie pląsanie po nierównych kamieniach
jest sztuką nawet na świeżości
a po 40 trudnych kilometrach
czuję się trochę jak słoń w składzie porcelany.
Potykam się już nie tylko o kamienie
ale i o własne nogi
na dodatek zaczynają łapać mnie skurcze w stopach.
Co kilka kroków muszę się zatrzymać i rozciągnąć
nienaturalnie zesztywniałą nogę.
Mimo to wciąż doganiam kolejnych biegaczy
i biegaczki.
Jedna z nich w imiennej koszulce
jest mi doskonale znana z list startowych
biegów górskich
na których zwykle plasuje się nieco wyżej niż ja
Tym bardziej zaskakuje mnie jej widok
i fakt że na podbiegu ustępuje mi miejsca.
To najlepszy dowód na to jak nieprzewidywalne są biegi górskie.
Dzięki wspomnianemu "bałaganowi na trasie"
rywalizacja w biegach górskich
jest znacznie ciekawsza.
Poza tym wbrew temu co wielu ludzi nie biegających po górach sobie myśli
decydujące o atrakcyjności takich zawodów wcale nie są widoki
lecz fakt że biegnąc górskim szlakiem nie sposób się nudzić
każdy krok wymaga wytężonej uwagi
to sprawia że kilometry mijają wolniej ale znacznie przyjemniej.
Tak też jest i tym razem
ani się oglądam
a już jestem w okolicach Lisiego Grzbietu
gdzie przeganiam kolejną biegaczną.
Tym razem dziewczyna próbuje
mnie jeszcze trochę ścigać
ale po chwili odpuszcza.
Czuję się mocna
a pewności siebie dodaje mi fakt
zajmowania aktualnie 7 pozycji (jeśli kibic się wcześniej nie pomylił)
postanawiam nie zmarnować
tej pracy którą już wykonałam
i dociągnąć mocno końcówkę
W Karłowie oczom moim ukazuje się tabliczka
2,5km i + 148m do mety.
wiem że najtrudniej będzie pokonać
te metry w pionie
Piekielne schody
rok rocznie miażdżą mnie i pozostawiają bez życia
nie sądzę aby tym razem miałobyć inaczej
dlatego biegnę co sił w nogach do tego miejsca
aby zyskać jak najwięcej przewagi na tym względnie płaskim odcinku.
W końcu osiągam cel
Stawiając stopę na pierwszy schodek
odwracam się niepewnie
jednak nie widzę za sobą żadnej kobiety.
Mając w pamięci swoje doświadczenia
kiedy to konkurentki wyprzedzały mnie właśnie
na tym ostatnim odcinku
obawiam się trochę że i tak może być tym razem.
Nic takiego się jednak nie dzieje.
No może poza tym że z każdym schodkiem
opadam z sił coraz bardziej
Gdy już mam ochotę
zawisnąć na chwilę na barierce aby zaczerpnąć powietrza
oczom moim ukazuje się Zawadiacka Zwyciężczyni Sudeckiej Setki
wygląda na to że mnie rozpoznaje
uśmiecha się do mnie
i mówi coś aby podnieść mnie do pionu na końcówce
Nie pamiętam treści słów
ale już sama wymiana uśmiechów mi wystarcza.
Od razu się prostuję i łapię drugi oddech.
Kolejne osoby schodzące z góry zagrzewają mnie do walki.
Jeden ze znajomych krzyczy:
- dawaj, dawaj mąż jest dwa schodki przed Tobą
- cooo? Zachodzę w głowę czy to w ogóle możliwe
abym mogła go dogonić.
Po chwili schody się kończą
i zaczyna ostatnia kręta do mety.
Najpierw ją słyszę
a później widzę na własne oczy
miejsce o którym marzyłam
przez 6h 39min i 35sek
wbiegam na metę.
Zakładają mi medal na szyję
ktoś mówi
- chcesz piwo?
Pewnie że chcę :-)
odpowiadam lekko zdziwiona
przypominając sobie o zakładzie z koleżanką
wygląda na to że dziś piwo wszystkim stawia organizator
ale słowo dane jest słowem
więc Fizjoterapeutka będzie musiała wypić dwa!
Po chwili delektowania się napojem
który nigdzie tak nie smakuje
jak po pokonaniu setek schodów by dostać się na Szczeliniec
dostrzegam wreszcie Moją Szybszą Połowę
rzeczywiście przybiegł tuż przede mną
tym razem zmogły go skurcze
pomimo brania magnezu w trakcie biegu.
Siadam obok niego i dłuższą chwilę
W milczeniu patrzymy jak na metę wbiegają kolejne osoby.
Z tej perspektywy wygląda to zupełnie inaczej
zdecydowanie piękniej
i znacznie mniej boli
jednak nie zamieniłabym się z żadnym z kibiców
podobnie jak nie zamieniłabym teraz tego naszego milczenia
na najbardziej merytoryczną rozmowę.
Są takie rzeczy których
po prostu trzeba doznać na własnej skórze
by później móc o nich napisać
ale trzeba też mieć świadomość
że nie wszystko czego się doświadcza
można zrozumieć.
Bieg który miałam tylko przeżyć
okazał się być moim życiowym biegiem.
Dystanse ultra wciąż są dla mnie zagadką
im bardziej zbliżam się do swoich granic
tym bardziej one się oddają.
Każdy następny bieg jest jak prezent
niezależnie od tego ile się już ich rozpakowało
kolejny zawsze jest niespodzianką
Przed startem jest we mnie ciekawość i lęk
Lęk przed tym dokąd prowadzi droga uczy oszczędnie rozkładać siły
a ciekawość tego co jest za zakrętem nie pozwala się poddać.
Ta niezwykła kombinacja sprawia
że bieganie ultra choć pozornie spokojniesze
dostarcza znacznie silniejszych emocji niż trochę krótszy bieg
a włożony wysiłek zwraca się jeszcze większą porcją energii
Maraton Gór Stołowych
jest tego super przykładem.


Ps.
Na koniec przedstawiam pełną listą kobiet,
które ukończyły Sudecką Setkę i Supermaraton Gór Stołowych
w tym roku:

1.Ewa Majer
2.Żaneta Bogdał
3.Patrycja Detttlaff
4.Jolanta Witczak
5.Ania Piotrowska
6.Iza Jedynak
7.Natalia Posadzy

Kolejność na mecie taka sama w obu biegach.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


dziadekm (2014-07-10,22:55): Piękny wynik i wciągająca relacja z trasy biegu:) już depczesz po piętach Kenijczykom :) pozdro wakacyjne
Namorek (2014-07-10,23:08): Podziwiam i życzę powodzenia . Nie zapominaj jednak że stawy kolanowe, biodrowe i pozostałe mają Tobie posłużyć jeszcze wiele lat . Przy tak dużym obciążeniu biegowym istnieje duże ryzyko wyniszczenia tych że .Znam dwie osoby które biegały dużo i równiez po górach . A obecnie chodzą o kulach . Szkoda by było . Jeszcze raz powodzenia :-)
Patriszja11 (2014-07-11,10:13): Dzięki :-) Kenijczyków na biegu górskim widziałam raz. Przyjechali w zeszłym roku do Piwnicznej na bieg alpejski na Radziejową, było ich trzech i jednak kobieta pięknie się uśmiechali no i oczywiście zgarneli wszystko. Dziewczynę wprawdzie pokonała Dominika Wiśniewska-Ulfik ale podium mężczyzn obstawili w całości. Jak widać w górach też potrafią dać czadu tylko nie muszą tego robić bo z łatwością wygrywają płaskie biegi. Jak skończę czytać "Stopy w chmurach" to wezmę z półki "Dogonić Kenijczyków" i spróbuję przynajmniej czytając na chwilę dotrzymać im kroku ;-)
Patriszja11 (2014-07-11,10:28): Dziękuję Romku. Z tymi stawami to myślę że z dwojga złego to już lepiej po górach niż po asfalcie, ale oczywiście masz rację każdy wysiłek wyniszcza dlatego zdrowy rozsądek jest w cenie. Akurat z tymi dwoma biegami tak mi się w kalendarzu poukładało więc się trochę martwiłam co ze mną będzie. Na szczęście moje ciało jak się okazuje dobrze znosi dużą objętność przy małej intensywności co mnie cieszy bo spodobało mi się ultra bieganie. Pamiętam jak na studiach profesor od fizjologii powiedział nam kiedyś: " Ludzie pytają mnie czy sportowcy żyją dłużej i zdrowiej? Odpowiadam że nie! Jednak zdecydywanie żyją ciekawiej ;-)"
michu77 (2014-07-15,08:37): Gratulacje od kolegi z tyłu stawki!!! Zastanawiam się czy ta "szara myszka" to o koleżance Izie z mojego klubu, bo ona również zaliczyła obie wspomniane imprezy biegowe...
Patriszja11 (2014-07-15,09:26): Dziękuję :-) Pisząc o "Szarej myszce" miałam na myśli Żanetę bo ona jest taka skromna mimo ogromnego talentu i swoich rok rocznych niemałych już sukcesów. Słusznie zwróciłeś mi uwagę, że takich kobiet było więcej. Przekaż Izie ode mnie ogromne gratulacje! Mam nadzieję że uda mi się ją wkrótce poznać. W końcu kobiet biegających regularnie ultra nie ma zbyt dużo, a szkoda (i to chciałam podkreślić w tekście) Myślę że wciąż jest trochę tak, że mamy zbyt dużo obowiązków na codzień aby móc pomyśleć w ogóle, że takie rzeczy możemy robić dla siebie w czasie wolnym, a jednak się da. Już poprawiam tekst dodając wszystkie, panie które tego dokonały.







 Ostatnio zalogowani
placekjacek
23:20
Tomek84
23:17
orfeusz1
23:16
maste
23:07
grzedym
22:54
1223
22:51
kwolsz1971
22:49
lachu
22:19
kubawsw
22:18
szyman760
22:10
waldekstepien@wp.pl
21:49
rychu18625
21:43
euzebiusz19
21:19
szyper
21:17
stanlej
21:13
chris_cros
21:11
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |