Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
190 / 338


2014-06-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
zapach weekendu (czytano: 893 razy)

 

Czekałem na upalny i smerfastyczny weekend i się nie zawiodłem.
Mimo, iż nie startowałem w żadnych zawodach, trochę poszalałem na "aktywnie" w te dwa dni.

Plan był prosty - nie obijać się, w domu jedynie nocować i jeść :) no i oczywiście myć ząbki i takie tam ;)

Na początek była sobota.
Wskoczyłem w spodenki i stare oczojebne Asicsy.
Byłem na czczo, jedynie mały gryz banana i jeden łyk wody, pognałem przez miasto na wschód, gdzie w lesie nie ma (większych) górek, aby spokojnie sobie pobiegać.
Pojęcie "spokoju" zmienia się, jeśli z założenia jest braku kontroli, czyli bieganie na samopoczuciu.

Wyszło tak, że zrobiło się BNP w drugim zakresie, a właściwie i trzecim jeśli spojrzeć na tętno. Tętno jednak na razie mnie nie interesi, szczególnie kiedy lecę na głodniaka mam je po prostu mocno zawyżone. Dodatkowo było gorąco, jednak to się nie liczyło.
Płynąłem w tym lesie, płynęło ze mnie, pływało mi w głowie od endorfin. Powrót był już lekko odczuwalny... szczególnie w saunowatym mieście na podbiegach ;]
Po krótkim rozciąganku wlazłem do domu i pierwsze po zdjęciu mokrych ciuchów, odkręciłem zimną wodę i wskoczyłem do wanny. CZAD! :)

Później MTB, czyli góral po lesie - odjazdowo, szczególnie dla pośladków, bo wybrałem się w spodenkach biegowych... żeby trochę opalić nogi ;)

Wieczorem było ładowanie baterii w postaci pysznych ciastek ze słonecznikiem, kokosem i mieszanymi ziarnami z rodzynkami.


W niedzielę powtórka, tylko nieco lepsiejsza ;]
Rano znowu na czczo poleciałem pobiegać na rezerwach, tym razem na Wzgórza Piastowskie.
Po kilometrze zdjąłem koszulkę (z ramiączkami), którą owinąłem wokół jednej ręki. Tak więc pierwsze latanie z dywanem (gołą klatą) na wierzchu wypadło sympatycznie ;)
Skwierczało ogólnie konkret, była parówa na maxa, zero chmur, powietrze stało. Leśne dukty miejscami przypominały nie chłodne oazy, lecz piekarnik fiński.
W połowie już miałem dosyć, tętno świrowało ;] tempo odpuściłem sobie totalnie i czułem brykanie z dnia poprzedniego.

Zastanawiałem się wtedy, czy mnie pogięło? :)
mogłem nieco wyluzować łydkę, zjeść śniadanie i pobiec np. godzinę później razem z innymi w grupce. No ale szkoda mi było tej niedzieli i tej pogody. Wariat :)

Po powrocie znowu zimny prysznic w wannie i po 10 minutach już byłem jak młody panicz.
Śniadanko, banan... i kombinowałem, gdzie by tu wyskoczyć.

Postanowiłem dosiąść szosówę Dzidzię, której się jednak obawiałem ze względu na łydę. Jakby było coś źle, albo bym bardziej odczuwał łydę - miałem wrócić.
Na szczęście po paru kilosach było w miarę okay przy luźniejszym kręceniu. Gnałem przed siebie.
Obrałem cel - Niesulice - jakieś 45km od ZG. Tam jest fajne jeziorko, ew. przy tłumach miałem w planie zjeść rybkę ;]

Słońce paliło ostro. Miejscami przy lesie czuć było lekki chłodek, jednak przeważnie odczuwałem jedynie patelnię. Nic to jednak, sunąłem dalej.
Za Sulechowem skręt w wioski. Typowa droga wśród drzew po bokach i pól.

Wnet, wpadam w rejon rzepakowy. Po prawej stronie żółto po horyzont i po nozdrzach uderza klimat drogerii.
Robię dwa głębsze wdechy, bo nie mam pewności czy mnie czasem jakiś udar nie złapał i nie majaczę. Jednak nie.

Zapach coraz fajniejszy, miły, przyjemny i od razu w głowie powraca mi komentarz Tomasza Zimocha z Mistrzostw w Kopanej z 2012
Zapach szczęścia, piękna woń, jak rzepaku na wiosnę...

wrażenia nie do opisania...
To była taka wisienka na ruchliwym torcie. Pół kilometra i koniec tej bajecznej krainy.

Po dojeździe do Niesulic ludzi było full, wszędzie. Z wizyty na ośrodku i kąpieli w jeziorku zrezygnowałem, potem tak samo z rybki, bo nie było nawet gdzie stanąć.
W drodze powrotnej mała wizyta w sklepiku na colkę i princessę, pół butelki wody na głowę, reszta na nogi i w drogę.
Czekałem jak dzieciak znowu na te pole z rzepakiem.

Czekałem i tak się tym przejąłem, że wpadłem w dziurę i o mało nie skasowałem swojej szosówy. Powietrze mi trochę zeszło z wentyli, na sczęście gumy wytrzymały i nie pękły. Po paru km się zatrzymałem i dopiero poznałem stwierdzenie, że wentyle samochodowe rowerowe, to nie to samo, co samochodowe zwykłe. Pompką nie dałem rady dopompować i ruszyłem z lekkim flakiem dalej.

Mijałem po paru km owe pole i znowu ta woń rzepaku. Kurcze, zajefajne to było ;)

Dojechałem na stację, widzę kompresor, podjeżdżam a tam jakieś cudo, które nadaje się wyłącznie do pompowania TIRów z szerokimi wentylami. Musiałem ostro pomęczyć się z ręczną pompką, aby coś tam wtegować powietrza w koła.
Na szczęście udało się już bez przygód dojechać do domu.

Weekend pełny emocji, a w głowie wciąż ten zapach.
Suma sumarum wyszło 8 i pół godziny ruchu, 7300kcal, w tym 2x15.5km biegowo ;)

Powoli wracam na właściwe tory, jednak do pełni szczęścia i sprawności jeszcze trochę zostało drogi. Łyda jednak coraz lepiej, więc jest git!


Fot nie ma, bo nie chciało mi się zatrzymywać i wyciągać fona, wolałem delektować się wtedy w pełni :P



Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2014-06-10,15:12): Piotrze, Ty jesteś lepszy niż Ironman :) Jeszcze trochę popływasz i Hawaje stoją otworem :)
Hung (2014-06-10,16:07): Nie wiem, czy Ci zazdrościć tych przeżyć, czy cieszyć się, że ich nie doświadczyłem, bo bym ich nie przeżył.
(2014-06-10,17:28): dajesz radę lepiej, niż górnik ;-) dobrze, że udaru nie dostałeś na tym słońcu!
snipster (2014-06-10,23:31): Paulo hehe, prawie robi wielką różnicę ;)
snipster (2014-06-10,23:32): Hung, tego pola możesz na pewno zazdrościć, aż żałowałem, że nie mogłem tam pobiegać... zresztą reszta również przyjemna była ;]
snipster (2014-06-10,23:34): Peter, jak trzasnę takie coś w jednym dniu, to się zgodzę z Tobą ;) a z udarem, to w sumie bez czapki wszystko latałem... ups
Mahor (2014-06-11,00:15): Zawsze możesz zwalić na udar ale chyba idziesz za ostro...może przesadzam skoro masz jeszcze drugą łydę w zapasie...
jacdzi (2014-06-11,06:46): To sie nazywa weekend! A juz za trzy dni mamy kolejny ;-)
dario_7 (2014-06-11,12:55): Nie dziwię się, że zrezygnowałeś z kąpieli - zostawić "dzidzię" na brzegu strach, a pływać z nią trochę niewygodnie :D
Rufi (2014-06-11,17:03): Zawsze ubawię się po pachy jak Ciebie czytam :-)))) Ciekawe czy taki odjechany też jesteś na żywo :-) Może kiedyś będę miala okazję sprawdzić :-)
Marysieńka (2014-06-12,07:56): Się masz z....resztę dopowiedz sobie sam według własnego uznania ;)
snipster (2014-06-12,10:50): Mahor, luzik, panowałem nad wszystkim bez szaleństwa ;) tak mi się wydaje ;)
snipster (2014-06-12,10:51): zgadza się, to był weekend w pełni ;) a zostawić Dzidzię, ojjjj bardzo słaba koncepcja ;)
snipster (2014-06-12,10:53): Rufi, ja odjechany? ja spokojny, skromny, szary aniołek :P
krunner (2014-06-12,17:10): Jak zwykle szalejesz :), a Dzidzi zazdraszczam :) pozdr.
snipster (2014-06-13,09:38): ojtam ojtam... trochę ;)
Truskawa (2014-06-17,08:19): Ciekawe do czego potrzebny jest rower panu policjantowi. Czyżby też używał go jako maszyny do przemieszczania się?? :)
Truskawa (2014-06-17,08:20): A co do pytania z tekstu: nie pogięło Cię. Czymasz się jakoś w granicach normy. Tej środowiskowej. :)))
snipster (2014-06-17,09:05): :)







 Ostatnio zalogowani
crespo9077
19:15
Choyarrr
19:09
romaolsz
18:44
kornik
18:44
Adabo
18:39
gpnowak
18:11
marekcross
18:08
42.195
18:02
kamay
17:49
ksieciuniu1973
17:49
Admin
17:47
POZDRAWIAM
17:46
czeslawbla
17:04
gbar2008
16:41
biegacz54
16:32
Falko
16:30
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |