Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [26]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Hung
Pamiętnik internetowy
Co w butach piszczy.

Marek Piotrowski
Urodzony: 1961-06-12
Miejsce zamieszkania: Wrocław
11 / 151


2014-01-19

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Kocia kontuzja. (czytano: 2052 razy)

 

Wszystko przez tego kota, który się do nas przytulił. Ponad rok wcześniej, jak zwykle przed maratonem, codziennie rozciągałem się, a jednym z ćwiczeń było siedzenie na krawędzi krzesła z nogą założoną na kolano drugiej kończyny i doginaniem kolana z przytrzymywaniem stopy. W pewnym momencie poczułem ból, a muszę zaznaczyć, że nie naciskałem mocno. Zrobiła się kontuzja, która na maratonie poznańskim dała mi popalić a na finiszu nie pozwoliła zbiec z górki na Maltę, więc musiałem kuśtykać. Minęło parę miesięcy, ja nic specjalnie nie robiłem, bo mogłem spokojnie biegać a większych przeciążeń nie robiłem, i przeszło.
Rok później, całkiem bez pamięci o kontuzji, poszedłem na przebieżkę górską, podczas której się zgubiłem i prułem ponad dziesięć kilosów pod górę zanim się odnalazłem w terenie. Miast zrobić 15 km, przebiegłem (dzięki skrótom) 18 km. Nic to. Na drugi dzień postanowiłem, że zrobię kotu budę. Buda była rozpoczęta na poczet psa (jamniczki mojej) ale żona przestraszyła się żmij, które mogą w niej (w budzie) zagościć i w obronie legowiska zajadlić suczkę, więc budowa stanęła w miejscu. Ale przyplątał się kot, i po roku dał się nawet pogłaskać, więc co? Swojakowi trza zrobić dom, by się pod barakiem w czasie zimy nie wymarzał, a żmija kotu nie straszna. Robota, wedle mnie - specjalisty, amatora - miała trwać 2 godziny. Wyszło cały dzień. I nie tu problem, jeno w tym, że ja cały czas byłem w pozycji wyprostowanych nóg a zgiętego kręgosłupa. Trochę mnie to zmęczyło i zbolało ale cóż to dla mnie, nieprawdaż? Nie przypuszczałem wtedy jeszcze, ze to odnowa kontuzji spowodowana zbytnim naciągnięciem tego co bolało rok wcześniej. Na następny dzionek pobiegłem przepisowe 15 km a kilka kilosów przed końcem - oczywiście czułem ból już wcześniej - zatrzymałem się, by zrobić fotkę widokowi, który mnie zachwycił (później okazało się, że tylko mnie) ale musiałem kilka kroków podejść, by ująć panoramę lepiej. I co? Nie mogę iść. No, ale to przypadek pewnie - pomyślałem. Kliknąłem zdjęcie i popędziłem (biec mogłem). Po nocy, tak mnie bolało kolano (wewnętrzna strona, ścięgna czy jakieś inne przyczepy), że już wiedziałem, iż z bieganiem mam spokój na pewien, nieokreślony, czas. Zrobiłem sobie wolne na cztery tygodnie, podczas których kuśtykałem w każdej formie ruchu. Zużyłem tubkę maści zaproponowanej przez aptekarkę (aptekarz też lekarz), niecałą tubkę ze strusia (nie wiem z jakiej jego części ciała) oraz większość tuby na opuchliznę, bo kolana nie mogłem zginać i nawet, gdy największy ból minął, to chore kolano było grubsze niż to zdrowe. Trochę ćwiczyłem wymyśloną przeze mnie gimnastykę rozciągającą (świadom, że lekarz jest podstawą a na forum i w internecie znajdę wiele rad, które mogą mi pomóc) z nadzieją, że chociaż jest to poważna sprawa, to mnie, nielubiącemu chodzić do przychodni, musi się udać. Po miesiącu zacząłem robić biegiem pierwsze małe kilometry (kilkanaście tygodniowo), oczywiście z bólem ale mniejszym. Po dwóch przebiegałem nawet 10 km za jednym zamachem. Po trzech przetruchtałem pierwszy raz 15 km bez przerwy. Ból coraz mniejszy, kondycja niezbyt dobra (ze względu na przerwę i strach przed odnowieniem awarii) ale wszystko szło w dobrym kierunku. Obecnie mam trzy piętnastki za sobą i mam zamiar się rozwijać (niektórzy mówią, że powinienem się już zwijać). Choć kolano nie daje zapomnieć o sobie i nie zgina się maksymalnie, to wierzę, że w sezonie będzie już wszystko ok; co mnie też trochę martwi, bo nie będzie wymówek, że nie mogę zrobić tygodniowego limitu, bo noga mnie boli. Ciągle wypominam żonie, że to przez tego jej kota, który - pomimo mojej ciężkiej pracy nad budą - nie chce spać w wybudowanym legowisku a - jedynie - na jego dachu, co - z kolei - nie pozwala mi trzymać na wierzchu drewna do kominka, bo kicia musi mieć tam kocyk i kłoda nie może mu na główkę spaść. Jako, że jestem "niespotykanie spokojnym człowiekiem", to poszedłem na ustępstwo z nadzieją, że kotek, gdy zaciśnie się pętla na mej szyi (tętnicy) w czasie snu, to - w podziękowaniu za moje poświęcenie (kolana nie wspomnę) - uratuje me życie tak, jak to zrobiła moja poprzednia jamniczka (patrz wpis "Życie za spacer"). Problem tylko, czy kot, który ma w zanadrzu dziewięć żyć zdaje sobie sprawę z tego, że ja mam tylko jedno i trzeba je ratować a nie przeciągać się? "Nadzieja - matka głupich", kotek - miły ale też głupi, no bo przecież taką piękną chałupkę w ..pie.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


api (2014-01-20,13:55): czy ja widzę ironię w oczach tego kota?
Hung (2014-01-20,15:29): api, no własnie, coś mi nie pasowało a teraz mi uświadomiłaś, że ten wzrok ma poblask ironii. Ja mu dam.







 Ostatnio zalogowani
frytek
03:12
zmierzymyczas.pl
01:00
piotrpieklo
00:32
lordedward
23:36
orzelek
23:20
kaes
23:10
kos 88
22:56
Gregorius
22:55
Fredo
22:52
Lektor443
22:46
farba
22:43
rdz86
22:43
lachu
22:38
soniksoniks
22:29
benfika
22:12
rolkarz
22:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |