Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
221 / 300


2012-11-12

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
V Maraton Beskidy (czytano: 2521 razy)

 

Powrót do źródeł – to mi przychodzi do głowy, gdy myślę o V Maratonie Beskidy. Skromne zawody w najlepszym sensie tego słowa. Bez marketingowego zadęcia, bez walki o to, by jak najwięcej ludzi przyjechało. Ale to, co najważniejsze dla miłośników biegania, załatwione w każdym calu.

Biuro na stadionie w Radziechowych małe, ale wystarczające. Gdy dotarłem do niego około 8.30, czyli na 90 minut przed startem, nie było żadnej kolejki. Potem zresztą też nie. Znajomych za to wielu. W środku ktoś robi biegaczom zdjęcia, potem będą na dyplomach. W pakiecie koszulka z bawełny, ale fajna i wygodna, nie taka ciasna, jak na Karkonoskim czy w Poznaniu, żel, batoniki, przyprawa do wina i piwa.

Biuro jest przy starcie, więc jadę furą dwa kilometry w górę wsi, by zostawić ją przy mecie. Przebieram się i gotowy jestem potruchtać na start, gdy nieznajomy biegacz proponuje mi transport. I to jaki... Żukiem OSP Radziechowy! Strażacy robią kurs specjalnie dla nas.

Kolejka do toalety spora. Nic to – 100 metrów obok jest warsztat samochodowy, jego pracownicy bez żadnego problemu pozwalają skorzystać z toalety.

Ruszamy. Im wolniej, tym lepiej. Na początku jest 21 kilometrów pod górę, więc nie ma co szaleć. Truchtamy sobie z Krzyśkiem vel beczkowym (obaj na zdjęciu autorstwa Jarka Haczyka), gaworzymy o tym i owym, kilometry sobie lecą. Pełen luz. Jesteśmy w ostatniej dziesiątce. - Realizujemy założenia taktyczne – mówię do Krzyśka.

Od mocniejszego podbiegu biegnę sam. Nie przyspieszam, ale nie zwalniam, wyprzedzam. Ciepło, 8 stopni, ale ubranie się na długo nie jest złym wyborem - wyżej będzie znacznie chłodniej i zaatakuje wiatr.

Biegniemy przez wioski, po asfalcie, na jednej z posesji pan gra na trąbce, trochę dalej kapela góralska. Trasa doskonale zabezpieczona i oznakowana. Są strzałki, a przede wszystkim strażacy-ochotnicy wskazują kierunek biegu. Nie sposób się pomylić.

Zygzakami pod Skrzyczne. Staram się jak najdłużej biec, ale po dwóch godzinach i pięciu minutach, przed punktem z piciem pod szczytem, zaczynam iść. Można trochę się porozglądać. Dobrze widać Tatry. W ogóle panoramy całkiem całkiem. Naprawdę mamy szczęście do aury. Jak na listopad jest doskonała.

Skrzyczne zdobywamy po kamieniach (jedyny trudny kawałek pod względem podłoża) i w śniegu. Ktoś obok mówi: 2:33, 21,8 km.

Zbieg ze Skrzycznego po ziemnej drodze ma z 9 kilometrów. W pewnym momencie mam go dość. Kilka osób mnie wyprzedza. Nie chcę przyspieszać, bo się zakwaszę i potem zdechnę na płaskim. Wchłaniam żel, popijam wodą z małej butelki, podanej przez strażaka. Robi się ciepło, polewam się. Kolejne fajne panoramy.

Zbieg kończy się około trzydziestego kilometra. Powrót na asfalt, za chwilę wpadamy do wiosek, w których już byliśmy. Te same miejsca, ale lecimy w odwrotną stronę, świat wygląda inaczej.

Gdy ląduję na płaskim, czuję się, jakbym dopiero zaczynał bieg. Jest dobrze. Choć trzydziestka w nogach. Odpocząłem na tym zbiegu. Łyk ciepłej herbaty na punkcie i dalej przed siebie. Powoli, ale bez przerwy. Mijam biegaczy, pozdrawiam nielicznych, ale bardzo sympatycznych kibiców.

Pod Matyską znowu spacerek, bo strasznie pod górę. Oj, ciężko jest. To w końcu Golgota Beskidów. Wszystko się zgadza. Jakoś wczłapuję się na tę górkę, Matyską zwaną. Piękne widoki. Dalej trasa biegnie po trawie i glinie, świetnie oznaczona kawałkami taśmy na krzewach.

Już tylko w dół, rychłe dziewczę mnie jeszcze wyprzedza. Szybki finisz.

Tuż za metą, chwilę po złapaniu oddechu, Sławek przynosi mi gorącą kawę. Rozkosz! Bo ja przecież kawosz jestem. Siedemnasty maraton, a kawa tuż za metą pierwszy raz. Ale w najlepszym momencie. Po ukończeniu biegu szybko stygnę i czuję, że jest cholernie zimno. Sławku, dzięki!

Przebieram się w aucie, zaparkowanym 200 metrów od mety. Wracam na nią samochodem, bo nie chce mi się iść. W kiosku z kawą częstuję się jeszcze dwoma kubkami. Wracam do życia.

W Domu Ludowym, tuż przy mecie (z sensem to zaplanowane), prawdziwa biesiada. Grochówka, żurek, makarony, ciasta, kawa, herbata, kapela, nagrody (główną jest kłóbuk zbójnicki, poza tym dla najlepszych metrowe kiełbasy), upominki dla wszystkich (makarony i sos). Nie uważam, że organizator musi żywić biegaczy (mi się zresztą nie chce nigdy jeść krótko po maratonie), ale jestem zwolennikiem posiłków po biegach właśnie dla takich spotkań maratońskiej braci. Gdzie się nie obejrzałem czy nie nadstawiłem ucha, widziałem ciekawych ludzi i słyszałem znakomite opowieści. O Spartathlonie, Sudeckiej Setce, nocnych stu milach w Grecji, Maratonie Gorce, jakimś szalonym ultramaratonie w Himalajach, Maratonie Gór Stołowych i innych podobnych przygodach.

Jak zwykle, gdy gdzieś i/lub z kimś czuję się świetnie, tracę poczucie czasu i nie chce mi się nigdzie iść.
Ale panie stawiają już krzesła na stołach. Pora się zwijać. Zdążyłem wypić piwo – pierwsze od maratonu w Poznaniu, rytualne pomaratońskie. To fundowane przez organizatora wprawdzie szybko się skończyło, ale nie było problemu - tuż obok Domu Ludowego jest sklep, gdzie się zaopatrzyłem.

Następne piwo w Rzymie. Trzeba jakoś wytrzymać cztery miesiące i kilka dni. Na szczęście po drodze będą długie biegi narciarskie.




Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


dario_7 (2012-11-12,15:30): Takie kameralne imprezy biegowe z klimatem to również moje ulubione, a szczególnie te w górskich okolicznościach ;) Choć nie pogadaliśmy zbyt długo, to i tak cieszę się ze spotkania. Pozdrowienia Leszku!!! :)))
Marysieńka (2012-11-12,15:37): Jak stawiałam swoje pierwsze kroki na trasach biegowych, tylko takie kameralne biegi były...miło było Ciebie spotkać...Pytanko..jeśli któregoś wolnego weekendu "wpadnę" w Karkonosze...mogę na wspólne bieganko Ciebie po Izerach zaprosić???
kokrobite (2012-11-12,16:05): Marysiu i Darku, dziękuję za spotkanie. Myślę, że takie imprezy nie zginą. Życie nie znosi próżni - obok komercyjnych masówek będą powstawać i istnieć kameralne.
kokrobite (2012-11-12,16:06): Marysiu, to będzie dla mnie zaszczyt, tylko że ja chyba za słaby jestem by Twoim sparingpartnerem być. Ale spróbuję za bardzo nie odstawać :-)
Marysieńka (2012-11-12,18:44): Leszku...spoko, jestem pewna, że dasz radę, ponieważ ja jestem leniwcem treningowym:)))
kokrobite (2012-11-12,19:28): W takim razie dam Ci malutki... wycisk treningowy ;-)))
lipton65 (2012-11-12,21:42): Leszek Tak to ładnie opisałeś,że myślę lepiej chyba by się nie dało.Szacunek.Pozdrawiam z ławki z widokiem. (((Pani! Dejcież to na pierszo stronę niech wiedzo że po górach tyż idzie lotać. I to jak!
kokrobite (2012-11-13,09:04): Maćku, nie ma to jak lotoć po górkach! :-)
Marysieńka (2012-11-13,09:32): Jestem leniwcem treningowym, ale i zadziorą...zajechać się nie dam...tak łatwo:))
Jasiek (2012-11-13,10:56): Święta prawda - żadne piwo nie smakuje tak, jak to wypite po wyczerpującym biegu :)
Truskawa (2012-11-13,12:33): Na FB jakiś czas temu przeczytałam, że będziesz biegał w Beskidach. Pomyślałam, że może też zdążę się choćby trochę przygotować. NIe dało się. Za to Tobie gratuluję kolejnego, ukończonego maratonu. :) A podogę mieliście fantastyczną. To był najlepszy weekend tej jesieni. Jesli o pogode chodzi. :)
kokrobite (2012-11-13,18:31): Janku, fajnie było uścisnąć Twoją dłoń na trasie :-)
kokrobite (2012-11-13,18:32): Iza, za rok przyjedź na Karkonoski, a potem na Beskidy.
walaglob (2012-11-13,19:11): Bardzo ciekawie opisałeś aurę, atmosferę maratonu Beskidy, bardzo chciałem i pragnąłem być na tym maratonie ale dopadła mnie choróbka-dopiero teraz, jakoś od krynicy do poznania udało mi się utrzymać organizm w zdrowiu, zaliczając w ciągu miesiąca maraton Krynica,Warszawa,Poznań przeplatając je półmaratonami Wadowice, Bytom, Katowice. Kocham takie małe ,lokale bez szumu biegi, bardzo podobnie było w biegu do morskiego oka. Pozdrowienia dla biegaczy i do zoba na trasie.
marekpawelec (2012-11-16,08:32): Rewelacyjnie opisałeś tą imprezę. Chętnie bym w niej wystartował. Z Gdyni mam trochę daleko, ale... myślę, że pokusa jest silniejsza, niżli względy ekonomiczne:)
kokrobite (2012-11-16,09:45): Znakomity ultras Zbyszek Malinowski przyjechał na Maraton Beskidy aż z Kołobrzegu i wyglądał na zadowolonego. Więc warto zrobić taki kawał drogi.
slahor63 (2012-11-22,12:08):
slahor63 (2012-11-22,12:09):
slahor63 (2012-11-22,12:10): A ja ci dziękuję za piwo. Za rok znów się tam spotykamy i ja się rewanżuję?
kokrobite (2012-11-22,15:44): Rewanż z przyjemnością, ale... Jak ja Ci Sławku mam kawę podać na mecie, skoro będziesz na niej znacznie szybciej? :-) Chociaż może zrobimy inaczej - kawę postawię Ci w Rzymie, a Ty mnie piwo w Radziechowych.
slahor63 (2012-11-23,11:59): Jeżeli w Rzymie zaserwują kawę na mecie to znaczy, że w marcu zrewanżujesz mi się podwójnie: "kawowo" i "sportowo".
kokrobite (2012-11-25,12:25): No Sławku, żartowniś z Ciebie z tym rewanżem na sportowo ;-) Na kawę zaproszę do knajpy. Mam nadzieję, że znajdziemy równie przyjemną, jak w Mediolanie.







 Ostatnio zalogowani
Admin
06:41
Andante78
06:25
biegacz54
05:45
StaryCop
05:43
marian
05:25
kos 88
04:25
frytek
03:12
zmierzymyczas.pl
01:00
piotrpieklo
00:32
lordedward
23:36
orzelek
23:20
kaes
23:10
Gregorius
22:55
Fredo
22:52
Lektor443
22:46
farba
22:43
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |