Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [100]  PRZYJAC. [99]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Mijagi
Pamiętnik internetowy
Z pamiętnika "młodego" biegacza

Wojciech Krajewski
Urodzony: 1974-02-15
Miejsce zamieszkania: Piła
352 / 427


2012-08-26

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Morza szum i tupot nóg maratończyków (czytano: 526 razy)

 

Morza szum, ptaków śpiew i … plaża między Jastarnią a Władysławowem pełna dziwnych osobników płci obojga, taki obraz mógł zauważyć turysta który, mimo nie najlepszej pogody, zabłądził w ostatnią sobotę rano w wyżej wspomniane tereny. Kosmici? Nic takiego. To tylko uczestnicy III Bałtyckiego Maratonu brzegiem morza postanowili pobiegać sobie po nadbałtyckiej plaży. Zebrało się ich trochę ponad stu. Neptun tym razem okazał się łaskawy i obdarzył maratończyków swoją przychylnością. Fal praktycznie nie było, temperatura i zachmurzenie bardziej sprzyjało bieganiu niż wylegiwaniu na piasku. Równo o 9:30, czyli z półgodzinnym opóźnieniem, spowodowanym czynnikami zewnętrznymi, barwny tłum ruszył wzdłuż helskiego półwyspu. Technika różna: boso lub w butach, tuż przy linii wody, narażając się na kontakt z morskimi falami lub nieco z boku po piasku. Wszyscy natomiast z uśmiechem na twarzy i chęcią pokonania tego niecodziennego maratonu. I ja się pośród startujących znalazłem. Po tegorocznym górskim bieganiu, postanowiłem skosztować czegoś jeszcze innego, a III Bałtycki Maraton dawał mi taką okazję. Do Jastarni wybraliśmy się z Jackiem, który także postanowił uatrakcyjnić sobie wakacje startem po plaży. Piątkowa podróż zeszła nam dość szybko, jak na polskie drogi. Ot, tylko jeden czy dwa korki po drodze, czyli niewiele. Niepokoił tylko deszcz, który przycinał niemal przez całą drogę. Na szczęście jednak przestał padać i to pozwalało nam pozytywnie myśleć o sobotnim starcie. Dużo trudniej przyszło nam znalezienie biura zawodów, a następnie naszej rezydencji, czyli hali sportowej, na której spędziliśmy z innymi startującymi noc. Te uliczki jednokierunkowe, zakazy, nakazy … W końcu udało się. A rano wczesna pobudka, śniadanko i szykowanie się do startu. Za oknem pogoda maratońska, przynajmniej dla mnie: pochmurno, nie za zimno i nie za ciepło, lekki wiaterek, czyli to co lubię. Tym razem nawet moje przedstartowe ADHD było jakby mniejsze. Cóż kolejny maraton, który chciałem pobiegnąć bez spinania się. W perspektywie mam przecież mocniejsze pobiegnięcie maratonu w Warszawie. O 9:30 byliśmy już na plaży. Krótka rozgrzewka i czas na start. Wcześniej miłe spotkanie ze znajomymi: Zbyszkiem, Ewą Romanem i innymi. Na miejscu okazało się, że trochę poczekamy, bo pociąg, którym przyjeżdżają zawodnicy, ma duże opóźnienie. Jeszcze pół godziny. Nie ma problemu, bo widok Bałtyku wynagradza wszystko. Po uroczystych przemowach oficjeli punktualnie o 9:30 ruszyliśmy. Najpierw krótka pętelka w stronę Helu, a potem już w kierunku Władysławowa. Wybrałem bieganie w butach, bo nie próbowałem jeszcze tak długiego tuptania na boso po plaży. Początkowo czujnie omijałem fale, ale bardzo szybko przestałem na nie zważać i nawet zaczęło mi sprawiać przyjemność bieganie po wodzie. Jacek szybko poczuł wiatr w żaglach i ruszył szybko do przodu, połykając kolejnych zawodników. Ja natomiast postanowiłem biegnąć jednym tempem ile się da. Udało się tak coś około 32-33km. Potem zaczęła się rzeźba, ale i tak poszło nieźle. Pod koniec bardzo przeszkadzał mi piasek w butach i najchętniej bym je zdjął, ale doczłapałem do mety. Za rok jednak, o ile pobiegnę, zdecydowanie zostawię buty w domu. Jacek dobiegł około 20 minut przede mną w wyśmienitej formie, co dobrze wróży co do jego planów na warszawski maraton. To, co dodawało mi sił, to życzliwość plażowiczów, którzy żywiołowo dopingowali, klaskali, uśmiechali się. Te same odczucia miałem na każdym punkcie odżywczym. Aż chciało się biec dalej, kiedy widziało się zaangażowanie dzieciaczków podających wodę, izotonik czy gąbkę. Wielkie dzięki dla organizatorów. A na mecie to, co lubię, czyli pomaratoński masaż, potem kąpiel, coś na ząb w towarzystwie ślimaków winniczków, które poczuwszy wilgoć, wyległy na spacer i do domu. Podróż minęła szybko. Mieliśmy jednak czas porozmawiać o naszych biegowych planach na kolejne miesiące. Będą interesujące: Gniezno, Warszawa, Radziechowy w Beskidach… Na razie jednak trochę bolą nogi i zastanawiam się, kiedy wyjdę na kolejny trening.

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


Mijagi (2012-08-26,19:13): Tym razem tak, nie mam wprawy w bieganiu na boso. Następnym razem buty zostawię w domu.
ultramaratonka (2012-08-27,09:23): Taki jaskrawy... Hmmm....może jednak kosmita :-) Podziwiam wszechstronność biegową - góry i morze, krótkie biegi i ulra. A wszystko z uśmiechem. Super :-)
Mijagi (2012-08-27,09:44): Tych krótszych trochę mniej ... będzie. Coraz bardziej wciągają mnie te długie. Podłoże nie jest ważne.







 Ostatnio zalogowani
tomasso023
18:29
jann
18:27
ksieciuniu1973
18:07
benek88
17:59
42.195
17:32
Wojciech
16:46
flatlander
16:36
Admin
16:15
ab
15:53
platat
15:41
JW3463
14:34
Dziolek
14:31
Jurek D
14:22
Citos
13:54
pyrek
13:49
biegacz54
13:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |