Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [22]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Woland
Pamiętnik internetowy
Blog biegowy

Michał Wolański
Urodzony: 1981-07-03
Miejsce zamieszkania: Bydgoszcz
85 / 125


2010-09-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bo po 7km zepsuł mi się stoper... (czytano: 1265 razy)



Po 7km padł mi Garmin, więc do 32km biegłem za szybko. A potem przyspieszyłem...

Do Berlina wyjechaliśmy już w piątek, żeby spokojnie spędzić dzień przed maratonem. Jechało nas ośmiu słabowidzących, w tym dwóch medalistów paraolimpijskich. O moich założeniach pisałem nie raz. Po nieudanym Maratonie Metropolii chciałem przede wszystkim zaliczyć udany start. Bardzo potrzebowałem psychicznie ukończenia maratonu. Dlatego wstępny ambitny plan 3:45 zmodyfikowaliśmy na 3:50 z założeniem, że po 32km przyspieszę, jeśli będę mógł. Plan był jak dla mnie ambitny, więc już w podróży przeżywałem bieg w głowie. Minęła bardzo szybko.

Gdy tylko wysiedliśmy w Berlinie od razu uderzyła mnie przytłaczająca różnica... Wiele osób zarzuca mi, że podsycam antypolskie stereotypy, ale co ja pocznę... Każdy wyjazd za granice mnie w nich utwierdza. Tam jest czysto. Tam nie śmierdzi moczem i nie leży pet na pecie...Wszystko zadbane, czyściutkie...

Mieszkaliśmy w sumie dość daleko od centrum, ale dojazd z dworca głównego kolejką bezpośredni, więc wszystko super. Sam motelik też ekstra. Mały, prosty, ale schludny i z takim przyjemnym klimatem, bo to chyba była część jakiegoś kompleksu dla młodzieży. Do tego pani rządząca tam była super, bardzo się o nas troszczyła, wszystko mieliśmy pod nos podstawione.

W piątek już tylko kolacyjka, a w sobotę rano rozruch, w postaci biegu śniadaniowego. Nie chciało nam się jechać na start, więc potruchtaliśmy sobie własnymi ścieżkami i przyłączyliśmy się do oficjalnego biegu gdzieś na półtora kilometra przed jego metą. A meta.... Na takiej mecie jeszcze nie byłem i długo pewnie nie będę. Na bieżni Stadionu Olimpijskiego!! Tego samego, na którym odbywały się Igrzyska Olimpijskie w 1936 roku i tego samego, na którym Hitler wygłaszał swoje przemówienia. A dziś ten stadion może pomieścić 100 tysięcy ludzi!! Byliście kiedyś na takim molochu? A byliście na dole, na bieżni?? Wrażenie jest oszałamiające, a wrzawa tłumu biegaczy oraz grająca muzyka ogłuszają. Ludzie są oczywiście poprzebierani, bawią się, wygłupiają. Mam zdjęcie z samurajami :)

Po biegu śniadaniowym oczywiście... śniadanie :) Pączek, kawa i owoce. I już się ukazuje niemiecka organizacja. Chcielibyście być odpowiedzialni za nalanie kawy i poczęstowanie pączkiem 40 tysięcy ludzi? Ja bym nie chciał. A oni dali radę bez problemu. Oczywiście, był tłum, ale czekałem może ze 3 minuty.

Po biegu do domu prysznic i do rejestracji. I znowu - niby tłum, ale ten tłum jest cały czas w ruchu, nie ma korków poza jednym miejscem, gdzie celowo zrobili przewężenie, żeby każdy przeszedł przez miniaturkę Bramy Brandenburskiej. W kolejce po pakiet startowy stałem jakieś 40 sekund. Po chipa podobnie. Uczyć się polscy organizatorzy!!!! Uczyć!!!!!!! Poszwendałem się trochę po expo, ale nic nie przykuło na dłużej mojej uwagi. No, może poza kilkoma paniami, ale o tym cicho sza.

Wieczorem kolacja, oczywiście nikt nie zgadnie, że makaron :D Do domu, pakowanie toreb z rzeczami, wplatanie chipa w sznurowadła, przypinanie numeru startowego itp. Pierwszy raz do koszulki z wielkim Białym Orłem na czerwonym zarysie Polski oraz napisem "Polska" na plecach. Koszulka pożyczona od nie byle kogo, bo od Tomka :) W takiej koszulce, oraz czerwonych Skylonach nie trzeba w ogóle ruszać nogami, samo się pobiegnie :D

Rano na start mieliśmy jechać komunikacją miejską, ale zaoferowała nam podwózkę polska grupa, która nocowała tam gdzie my i miała wolne miejsca w autokarze - dzięki! Na start dotarliśmy półtorej godziny przed godziną zero i jak się okazało był to czas najwyższy. Zanim się odnaleźliśmy na ogromnym terenie przeznaczonym dla biegaczy, zanim dotarliśmy do szatni żeby zostawić rzeczy, później do odpowiednich stref startowych, to było już. Mi udało się wejść w swoją strefę jakieś 5 minut przed strzałem startera, a niektórzy koledzy niestety nie zdążyli i startowali z dalszych stref. Każdy kto chciał dostał foliowy kubraczek, bo padało tak gdzieś od półtorej doby właściwie bez przerwy. Temperatura była idealna do biegania - około 13 stopni, ale deszcz przed startem nie był zbyt miły. Poprawiłem wiązania butów i byłem gotowy. Niestety właściwie bez rozgrzewki, poza odrobiną truchtu, bo nie starczyło na to czasu. Kilka słów organizatora, piosenka, odliczanie od 10 i wystrzał!!!! Wszyscy zrzucają z siebie ponadplanowe odzienie, ja zrzucam folię i.... i nic. Jak staliśmy tak stoimy. Co za debil ze mnie... Przecież wiem doskonale, jak duże są różnice między czasami netto a brutto w tak dużych biegach. a ja w jednej koszulce bez rękawków i króciutkich startowych spodenkach.... Od razu zaczynam się trząść. Za głupotę trzeba płacić.

Na szczęście ruszamy dość szybko, po około 5 minutach. Dość szybko zaczynam chwytać komfort termiczny, maszyneria się rozgrzewa i organizm reguluje temperaturę. Tłum niesie, ale nie jakoś bardzo szybko. Trafiłem w miejsce, który wygląda na to, że mi odpowiada. Mam biec po 5:30/km, a biegnę po około 5:20, czyli jak na początek jest dobrze. Tłum dość szybko rozrzedza się do rozsądnej gęstości. Oczywiście cały czas ktoś wyprzedza, albo kogoś trzeba wyprzedzać i tak już będzie cały bieg, ale jest znośnie.

Po kilku kilometrach zaczynają się punkty odżywcze. Niestety znowu moje ślepactwo zrobiło mi psikusa - myślałem, że do picia jest tylko woda... A zawsze piję w czasie zawodów izotoniki, zresztą na poważniejszych treningach także. Oczywiście były, tylko na dalszych stołach i ja dostrzegłem tylko wodę. No ale co tam, nawadniam się oczywiście na każdym punkcie, nieważne że jest chłodno, momentami zimno. Mistrz Chmura kazał - uczeń Woland pije :D Zresztą czuję potrzebę. Nie pragnienie, bo wtedy jest już za późno, ale po prostu mam ochotę na te trzy łyki za każdym razem.

No i kibice... Słyszałem wcześniej, że w Berlinie kibice są świetni. I są!! Padało, było zimno, a ich było po prostu wszędzie pełno i nie tylko po to, by pomachać konkretnemu, swojemu zawodnikowi. Oni kibicowali każdemu! Oni się bawili tą imprezą. To było dla nich święto. A ja byłem bardzo dumny z koszulki w barwach narodowych. Kilka razy słyszę w tłumie Polaków dopingujących konkretnie mnie. Wiele razy Niemców krzyczących np. "super Polska!", co po niemiecku brzmi "zupa Polska" :D Kilka razy z różnymi obcymi akcentami "Polska gola" :) Na trasie także kilka osób z różnych krajów zaczepia mnie pytając, skąd dokładnie jestem, jakie są fajne maratony w Polsce itp. Jestem dumny biegnąc w tych barwach!

Tak się bujam tym trochę zbyt szybkim tempem do około siódmego kilometra, gdzie wyłącza mi się Garmin... Zmoczyłem go solidnie jakiś czas temu i teraz nie daje rady przy byle deszczu. Ale czemu teraz :(((((((( Nie mam czucia, nie wiem jak biegnę :( Nie umiem biegać bez elektroniki. Ale nie mam wyjścia, więc biegnę. Na szczęście co 5km jest zegar pokazujący czas brutto. Wiem mniej więcej jaką mam różnicę do netto, więc mniej więcej wiem jak biegnę. Wiem, że za szybko. Ale boję się zwolnić, żeby z kolei nie zwolnić za bardzo. Wygląda na to, że wpadłem w rytm, więc skoro wpadłem, to ciągnę...

Już od 10-tego kilometra zaczyna się selekcja. Już od dziesiątego!!!! Na dziesiątym maraton odfiltrowuje głupich. Właściwie trudno użyć delikatniejszego słowa, bo jeśli kogoś stać na przebiegnięcie 1/4 dystansu, na którym startuje, a mimo to startuje, to jest głupi. Oczywiście jakiś procent odfiltrowanych stanowią kontuzje i zdarzenia losowe, ale większość to jakieś absurdy - mijam maszerujących ludzi ubranych jak na ryby w grudniu - w pełne dresy, grube kurtki i wełniane czapki. Jakaś paranoja... Ja jestem w najkrótszym możliwym zestawie ciuchów i jest mi dobrze. Oni nie dali sobie żadnych szans takim ubiorem. Jesteśmy więc po pierwszej selekcji. Ci, którym padł Garmin, jeszcze nie zostali odfiltrowani przez bogów maratonu, ale może ich to czekać na każdym kolejnym etapie...

Mijam dwójkę członków Drużyny Szpiku. Domyślam się, że to Bodziu i Paulina. Pytam na ile biegną, żeby się zorientować z braku stopera. Na 4:00. Yyyy?? To ja biegnę szybciej niż na 3:45 i właśnie się mijamy?? Pewnie oni na brutto, ja na netto i tak jakoś się to skrzyżowało. Paulinka krzyczy "no to goń, goń!!". No to gonię!! Uciekam Drużynie i lecę dalej.

Wydaje mi się, że trzymam mniej więcej tempo. Przebiegam połówkę. Niestety nie ma zegara (albo go nie dostrzegłem). Później okaże się, że naprawdę trzymałem tempo zupełnie nieźle, a połówkę przebiegłem w 1:50:30, o dwie i pół minuty wolniej niż życiówka w półmaratonie. Tempo na 3:41 - absolutnie szalone. Ale wtedy tego nie wiedziałem.

Podpytuję co kilka kilometrów ludzi o aktualny czas. Każdy podaje swoje netto, a ja już nie wnikam czy startowali blisko mnie czy nie, chodzi o ogólną orientację. Wnioski cały czas te same - szybko. Bardzo. Ale optymistycznie. Jestem już za połową, a czuję się dobrze. Może padnę, ale wyrabiam sobie pewien margines. Tak tak, wiem, nie można wybiegać nic na zapas, nie planuję tego. To tylko plan B gdyby mnie zmogło. Rzeczywiście około 26-tego kilometra zaczynam odczuwać dyskomfort energetyczny. Uuuuups... Wcześnie... Bogowie jednak chcą mi pokazać gdzie moje miejsce... Hola hola misiaki, ja mam jeszcze asy w rękawie :) No dobra, nie asy tylko banany i nie w rękawie, tylko w dłoni wolontariuszy. Ryzykuję - nigdy nie jadłem bananów w czasie biegu. Kto kiedykolwiek zadarł w czasie biegu ze swoim żołądkiem, zwłaszcza w środku miasta, ten wie, że trudno wyobrazić sobie coś gorszego. Mi się jeszcze nie zdarzyło, i tym razem nie było debiutu. Banan nie dość, że został zaakceptowany przez żołądek, to jeszcze dał kopa! Pewnie trochę efekt placebo plus trochę realny efekt dolania paliwa, tak czy siak, pokazałem bogom maratońskim figę i poleciałem.

Przekroczyłem trzydziestkę z bardzo dobrym samopoczuciem. Sprawdziłem czas - okazało się, że mogłem zwolnić gdzieś do 5:50/km żeby zmieścić się w wyniku 3:45. A to przecież był wynik bardzo optymistyczny - realnie miało być 3:50! Ale nie chcę zwalniać! Pamiętam słowa Tomka - masz ogromny zapas potencjału. U doświadczonego maratończyka różnica tempa między startem na dychę a maratonem powinna wynosić około 20 sekund na kilometr. A u mnie wynosi 40! Jest zapas, ale brakuje stażu i doświadczenia. Dlatego założenie było asekuracyjne. Mam zapas, więc po 32km miałem podjąć decyzję. Do tego momentu Tomek kazał powstrzymać podrywy, choćby się chciało. Cały mój bieg był właściwie jednym wielki zrywem, bo biegłem zbyt szybko, ale w miarę równo. A teraz na 32km... Chcę przyspieszyć!! Po prostu chcę, bo czuję się dobrze, jest mi po prostu przyjemnie! Przyspieszam! Zaczynam aktywnie pracować rękami walcząc nimi z trasą, a nie tylko biernie machając. Nie przyspieszam bardzo, ale jednak widocznie. Zaczynam wyprzedzać. Ech, to kosztuje masę energii. Slalomy, co kilka chwil minimalne podcięcia przez mijanych... Trochę to odbiera zapał, ale jest ciąg.

Ciąg jest, ale nie za długo... Około 36km zaczynają się problemy energetyczne. Wychodzi brak izotoników. Czuję, że mięśniowo i sercowo-oddechowo jest ok, ale po prostu paliwo się kończy. Cóż, taki urok maratonu. Musze zwolnić. Na kolejnym punkcie chwytam żel i pałaszuję go z ogromnym smakiem. Trochę pomaga. Na punkcie odżywczym na 40-tym km po raz pierwszy przechodzę do marszu. To mój osobisty sukces - wszystkie poprzednie punkty mimo tłoku w biegu! Nigdy nie umiałem pić biegnąc, a tu proszę. Wypijam prawie dwa kubki, bo już się żołądka nie boję i ruszam. Ciężko jest, energii już nie ma. Kto nie przeżył takiego stanu ten go nie zrozumie z opisu - to nie jest zmęczenie, to jest wycieńczenie, absolutne wyczerpanie. Wzrok traci ostrość, trzeba co jakiś czas pomrugać, żeby ponownie się zafiksował, mięśnie twarzy zaczynają drgać, zaczynają się lekkie dreszcze. Po prostu brak paliwa. Nawet kusi mnie, żeby przejść do marszu, ale nie ma już na to szans. W tym momencie biegu wszyscy mają energię nie wiadomo skąd. To najlepszy dowód potęgi naszej psychiki. Przecież wszyscy są wypaleni tak samo jak ja, ale wszyscy biegną, a spora część nawet przyspiesza. Ja nie przyspieszam, ale się nie zatrzymuję. Przestaję czuć jak mięśnie pracują, to się dzieje jakoś poza mną.

Z daleka widzę Bramę Brandenburską - biegniemy do niej. Jest coraz bliżej. Wielka, majestatyczna. Dla mnie to brama do triumfu. Przebiegłem ponad tysiąc kilometrów w tym roku, by wbiec w tę bramę. I wbiegam. Oczy oczywiście są załzawione. W brami biegacze krzyczą, a potężne echo znów ogłusza. Zaraz za bramą oznaczenie kilometra 42. Już!!! Pozostał szpaler zastawiony kibicami krzyczącymi ile sił w gardłach. Widzę bramę na mecie. Zbliżam się powoli, ale nieuchronnie. To się już dzieje poza mną, nie czuję że biegnę, nie czuję żadnej aktywności z mojej strony. Powoli unoszę ręce do góry w geście triumfu. Przyjaciółka oglądając to na filmie powie później, że wyglądam jakbym błogosławił tłumy. Patrzę na zegar - 3:47:xx. BRUTTO!! Przecież marzyłem o takim czasie netto!!!!!

Zatrzymuję się i... czuję się wyśmienicie. Także fizycznie. Nie muszę siadać, nie muszę nawet przystawać. Od razu wkomponowuję się w pochód triumfujących biegaczy powoli sunących do strefy dla zawodników. Po drodze odbieram medal i dostaję folię do okrycia. Pamiętajcie, że mam króciutkie spodenki i koszulkę bez rękawków, a jest 13 stopni i pada deszcz. Bez tej folii katastrofa nastąpiłaby pewnie po kilku minutach. Medal jest bardzo skromny, trochę szkoda, ale to nie ma znaczenia. Skręcam w stronę strefy dla zawodników i mijam stoły z jedzeniem i piciem. Ktoś ma wątpliwości jak ważne jest nawadnianie na trasie? Jak już pisałem - było 13 stopni, a ja piłem na każdym punkcie. A na mecie wypiłem 4 kubeczki pod rząd i dopiero wtedy poczułem, że wystarczy. Ciepła herbata z cytryną... Czy ktoś zna cudowniejszy napój?? Zaraz za napojami każdy dostał reklamóweczkę z jedzeniem. Kilka biszkoptów, batonik, rogalik, woda i banan. A do tego jabłka i banany bez ograniczeń na stołach. Nie przepadam za jabłkami, ale wtedy... bardzo słodka odmiana po takim wycieńczeniu... Nigdy w życiu tak mi jabłko nie smakowało. I kolejna podpowiedź dla organizatorów - jabłka i banany były w ciepłej wodzie, dzięki czemu były cieplutkie, a nie lodowate - genialna sprawa!!

I aż muszę zacząć nowy akapit pisząc o niemieckiej organizacji. To jest coś nie do uwierzenia. Wszystko o czym piszę działo się płynnie. Na nic nie czekałem. Jeśli przy punkcie z bananami wyciągnąłem rękę, to w tej ręce natychmiast znajdował się banan. Nie istniało takie coś jak kolejka. A tym były tysiące ludzi!! Spojrzałem w wyniki - w PÓŁ GODZINY po mnie na metę wbiegło PIĘTNAŚCIE TYSIĘCY biegaczy. to jest OŚMIU BIEGACZY NA SEKUNDĘ!! I każdy był obsłużony natychmiast!! Nie uwierzyłbym, że to jest możliwe gdybym tego nie doświadczył.

Najedzony i napity, rozgrzany folią w którą jestem opatulony idę do szatni, przebieram się i idę w miejsce zbiórki. Każdy podaje swój rezultat i co się okazuje? Jechało nas w ośmioosobowej grupie trzech z Bydgoszczy i zajęliśmy całe podium :) Tomek i drugi kolega, Krzysztof, byli poza zasięgiem reszty, ale pozostałe 6 osób stanowiło dość zwartą grupę i mi udało się ją wygrać.

Wracamy do motelu, prysznic, szybkie jedzonko, później obiad, w motelu znowu jedzonko, jakaś herbatka, jedzonko, jedzonko i spać. Idąc do łóżka biorę jeszcze suchą bułkę, czwartą chyba tego wieczoru. Obżeram się okrutnie. W poniedziałek pakowanie i wyjazd. Przesiadka w Poznaniu i oczywiście polska rzeczywistość od razu tłucze nas prawym sierpowym między oczy. Przesiadamy się z EuroCity Berlin-Warszawa do osobowego Poznań-Inowrocław... Podróż w czasie o dobre 30 lat, bez żadnej przesady.

Ciężko mi jakkolwiek komentować wynik. Każdy kto czytał bloga w czasie moich przygotowań wie doskonale, jak kosmiczny to jest on dla mnie. Wariant ultraoptymistyczny był o kilka minut wolniejszy. Wariant realny o osiem. A co bardzo, bardzo ważne, zniosłem ten bieg w doskonałym zdrowiu. Było załamanie energetyczne, ale przecież to jest maraton. To jest prawie 4 godziny zapierd..., a nie spacer... A przecież czterogodzinny leciutki spacerek jest już niemałym wysiłkiem dla większości. Mięśniowo, oddechowo i krążeniowo zniosłem ten bieg doskonale. Nie było ściany, nie było też słynnego "day after the marathon". Mięśnie są zakwaszone, oczywiście, ale poruszam się normalnie. Zaraz po wdrapaniu się na czwarte piętro po przyjeździe z Berlina małżonka zadbała o mnie mówiąc "aha, masz zakupy do przyniesienia z samochodu". I nie było problemu. W poniedziałek rano bolała pochewka Achillesa, ale dziś nie boli. Po prostu byłem do tego startu przygotowany.

Mój blog rozbudzał co jakiś czas dyskusje na temat metod treningowych Tomka. Ja się w dyskusje nie wdaję, bo nie mam ani wiedzy, ani doświadczenia, ani wyników uprawniających mnie do dyskusji z dużo lepszymi i bardziej doświadczonymi biegaczami. Ale zabieram głos w dyskusji tym startem. W rok poprawiłem maraton o CZTERDZIEŚCI DWIE minuty. Tak, ja wiem, że z bardzo słabego wyniku, że na tym poziomie poprawa jest relatywnie prosta. Ale 42 minuty? Nikt mi nie powie że to banał, nawet na tym poziomie. Dodatkowo w ciągu roku poprawiłem dyszkę o 6 minut, co jest przecież przepaścią, i to z treningu maratońskiego, bo przecież typowo pod dychę nie trenowałem wcale.

Jeszcze dziś mam wolne, jutro rozruch i zapadnie decyzja co do Poznania.

A ja cały czas przeżywam. Zaczynam zbierać zdjęcia, są też filmiki. Niestety, będzie trzeba za wszystko słono płacić, ale pewnie przynajmniej na kilka ujęć się zdecyduję.

Dziś po południu zrobię jakiegoś smakołyka do pracy i jutro będziemy oficjalnie świętować.

Jest niesamowicie. Jestem naładowany motywacją na wiele nieciekawych jesienno-zimowych miesięcy. W przyszłym roku plan minimum to 3:30 - czas do niedawna zupełnie abstrakcyjny, ale już nie, widzę, że to zupełnie realny cel na przyszły rok.

3:42:26 !!

A tak finiszuje reprezentant Polski (pod filmikiem jest napis "seconds to go"; gdy jest tam "5" jestem na środku ekranu, trochę z prawej strony; a w lewym górnym rogu jest wybór ujęcia z różnych miejsc z trasy. Widać mnie prawie na każdym)

Filmiki

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Aga Es (2010-09-28,17:56): Już gratulowałam przez telefon,ale zrobię to raz jeszcze.A co! Wielkie,wielkie gratki!Jesteś wielki:)
Rufi (2010-09-28,23:29): No to chyba Cie jutro wysciskam :-) Wpadne w przerwie szkolenia :-)







 Ostatnio zalogowani
kos 88
04:25
frytek
03:12
zmierzymyczas.pl
01:00
piotrpieklo
00:32
lordedward
23:36
orzelek
23:20
kaes
23:10
Gregorius
22:55
Fredo
22:52
Lektor443
22:46
farba
22:43
rdz86
22:43
lachu
22:38
soniksoniks
22:29
benfika
22:12
rolkarz
22:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |