Pisać każdy może !
Wszystkie polemiki mają jeden wspólny element – muszą być subiektywne, bowiem jest to ocena faktów, postaw czy prezentacja poglądów przez pryzmat swego osobistego widzenia rzeczywistości.
Mimo tych założeń postaram się bez emocji i zbyt dużej dawki subiektywizmu ustosunkować się do listu p. Mirosława SZRAUCNERA opublikowanego na internetowej stronie “Maratony Polskie”
Całą te wypowiedź można podzielić na trzy części. O pierwszej, dotyczącej zawodów w Wiązownie nie będę się ustosunkowywał bowiem mnie tam nie było. Nie było dlatego, że rok temu zraziłem się do całej bałaganiarskiej otoczki tej imprezy. Z zasady nie bywam tam gdzie mnie nie chcą. Tak bowiem czułem się rok temu Rozumiem więc “święte oburzenie” autora (czy do końca prawdziwe – to już zupełnie inna historia) na organizację tegorocznej imprezy, którą “dobiła” także pogoda. Dziwi mnie fakt, że co rok jest tak samo źle a pamiętam imprezy iście zimowe rozgrywane na tej trasie (20 km) przy zadymkach śnieżnych i temperaturze poniżej – 12*C Wtedy – o dziwo organizatorzy potrafili wywiązać się ze swych obowiązków.
Zamiast “chałowej” imprezy startowałem dwa tygodnie później w tym samym prawie miejscu na imprezie “Otwocki minilong”, która została sprawnie zorganizowana przy znacznie skromniejszych finansach i pięknej wiosennej pogodzie. Był to jednak bieg na orientację – przez sporą grupę “szosowców” uznawany za coś drugiej kategorii (niech dalej trwają w swej błędnej ocenie).
Zaszokowała mnie część druga tego pełnego kompleksów i żółci materiału. Co ma piernik do wiatraka (oprócz mąki) łączenie przez autora w jedna zbitkę słusznych pretensji związanych z organizacją imprezy z wydumanymi zarzutami dotyczącymi opublikowania wyników w witrynie Ziutka Woźniaka. A do tego język tych zarzutów - co oznacza “cwaniacy z Warszawy” (Ziutek dał już odpór i określił się jako “Krakus”. Ewentualne zarzuty co do mej osoby o to samo, to z góry informuję, że jestem takim samym warszawskim nabytkiem co Ziutek, lecz z Poznania).
Uważam, że w dobrze pojętym interesie wszystkich biegających (i interesujących się tą formą rekreacji) jest prezentowanie (istnienie witryn) w jak największej skali informacji o bieganiu. Walcząc z “warszawskim monopolem” autor domaga się monopolu dla innej strony internetowej. To takie Kargulowe rozumienie sprawiedliwości: “sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.
Jakie to ma znaczenie kto do witryny Ziutka dostarczył wyniki z tego biegu (pan “X” czy pani “Y”). Istotnym jest by można było jak najszybciej z tych informacji korzystać. Dzięki witrynie FKB o 10.00 na drugi dzień wyniki były już osiągalne – i to się liczy !!!
W tym samym akapicie autor pisze “Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy, za rok macie (kto ?! - HB) 40 osób mniej na starcie. “META” już tam nie przyjedzie”. Może zostawmy “Pana Boga” w spokoju i nie mieszajmy Go do swych “gorzkich żali” związanych z bieganiem. Czy “META” przyjedzie – ich sprawa. Panowie komandosi – coś mi się wydaje, że czerwony beret ogranicza Wasze racjonalne rozumowanie. Co ma Ziutek Woźniak do tego czy na takie lub inne imprezy będziecie się zjawiać. Róbcie co uważacie za stosowne – nie mieszajcie jednak spraw. To jest Wasze widzenie problemu (absolutnie nie bronię tu organizatorów tego feralnego biegu) – tyle i aż tyle.
Na koniec trochę o innej sprawie. Czytałem ten tekst wiele razy starając się zrozumieć skąd tyle kompleksów i urazy u autora listu, który przy okazji co pewien czas podkreśla iż jest odważny (co jest chyba normą u komandosa – jak mniemam): “podpisuje się dokładnie, aby wszyscy wiedzieli do kogo mają czuć urazę” – mocno!
Ja urazy nie czuję – razi mnie i to bardzo, styl oraz sposób prezentowania swoich racji. Myślę, że autor zupełnie nieświadomie podał własną receptę na pozbycie się uprzedzeń i stresów: “zapraszam na bieg do Sobótki – tam po biegu już nikt nie ma siły się kłócić” – święte słowa. Tak więc szanowny autorze – więcej treningowych kilometrów a stresów będzie mniej. Po takiej dawce i pióro będzie lżejsze i bez jadu.
Na koniec kilka słów o sobie. Dla starszej generacji biegaczy (także wojskowych) jestem chyba jeszcze “rozpoznawalny”. Popularyzowaniem biegów w wojsku (zarówno tych “szosowych” jak i na orientację, jak myślę – z powodzeniem) zajmowałem się w czasach, gdy większość biegających w “MECIE” jeszcze nie myślała o wojaczce. Wiele lat za czasów p. Warzykowskiego działałem w Komisji biegów ulicznych i maratonów PZLA. Ale to stare dzieje. Dzisiaj mam już dystans do wielu spraw a po 20 latach uczestnictwa w różnych imprezach biegowych mam ten komfort psychiczny by pisać o bieganiu w inny sposób niż autor tej upiornej – pod względem sposobu przedstawienia - relacji
Henryk Bartkowiak
Warszawa
|