Już nigdy nie wystartuję w maratonie po nieprzespanej nocy. Niestety tak duże odległości trzeba kiedyś pokonać. Nam, tzn. mojej żonie Ewie i mi, wypadło pokonać je w nocy. Stwierdziłem zbyt optymistycznie, że pośpię sobie na plaży, ale to nie to samo co w nocy.
W biurze zawodów przywitała nas miła pani, która zna Grzesia Urbańskiego z naszego klubu (WKB "META" Lubliniec), o wszystkim nas poinformowała, dała to co trzeba i byliśmy wolni do godziny 16.00. Mając swój transport mogłem na miejsce startu w wiosce Strzelno oddalonej o kilkanaście kilometrów od Pucka dotrzeć sam. W wiosce było już sporo zawodników, wszyscy już byli zajęci rozmowami, bo mało kto się rozgrzewał, a robiło to za nas słońce, które i tak chyliło się ku zachodowi. I tak jak w Szczytnie czy Lęborku znowu spotkałem paru znajomych, krótkie rozmowy plany na trasę.
Jestem tu po raz pierwszy i Ci co byli straszą mnie drugą częścią maratonu gdzie zaczynają się długie podbiegi. Zdzisiu Burda planuje złamać 3:30, Leszek Radecki z Mety (byliśmy tylko we dwóch), też chciałby taki czas zrobić. Za to Robert Gąsior nowy znajomy poznany w Szczytnie chce tylko ukończyć, on nie trenuje tylko startuje, w Szczytnie zrobił 4:41, tutaj nie liczy na więcej.(Zrobił 4:16, tak samo jak Burda).
Organizator zbiera nas na start i po chwili biegniemy. Pierwszy kilometr to pętla po wiosce jako podziękowanie dla kibiców, którzy robią taki ogłuszający hałas jak na maratonie w Paryżu. Aż chce się biec, tym samym pierwszy kilometr prawie pędzimy, drugi to samo, ale później zaczynam zwalniać myśląc znowu o planowanym czasie(3:48:50) jak i zapewnieniach o trudności drugiej części dystansu. Pierwsze kilometry to śmiechy, rozmowy, lekko wkurzył się Tadziu Spychalski na blisko jadące samochody, ale jadą one powoli lub stoją i ogólnie to nie przeszkadza. Mija mnie Burda, mijają mnie inni i tak będzie do 15 km. Mija mnie też Irena Lasota, pozdrawiamy się zamieniamy parę słów, bo oboje pamiętamy że biegaliśmy razem w Szczytnie(4:05), tutaj poszło jej trochę gorzej(4:12). Po chwili wyprzedzam pierwszą damę, jak się okazało na mecie jest to Dubicka Monika z Pucka i debiutuje w maratonie, trenuje ona 400 m przez płotki, a więc przestawienie dyscypliny o 180 stopni, i jej się udało. Po paru kilometrach dołącza do mnie Robert i tak biegniemy do 10km, pokonujemy razem pierwsze podbiegi w Tupadłach i Jastrzębiej Górze. Robert okrzykami zagrzewa pobliczność do dopingu, rozśmiesza ich co jest witane dużymi brawami. Do 15km biegniemy ocierając się o jadące powoli samochody, bo niestety są to miejscowości wczasowe do morza mamy miejscami około 100-150 metrów, zresztą słychać szum fal. Biegnie się wspaniale, a zawodnicy już teraz walczą jak lwy. Ja się zastanawiam jak zniosę maraton tydzień po maratonie i po nie przespanej nocy, ale okazało się że lepiej mi poszło jak w Szczytnie. Od 15 km na drodze zrobił się duży luz, bo skręciliśmy w głąb lądu, zawodników jest dużo przede mną ale każdy biegnie sam, na razie czekam i przeliczam tak jak w Szczytnie aby biec i się nie zmęczyć. 17km pierwszy lekki podbieg i tutaj nie zwalniam, od razu mijam paru zawodników i tak już pozostaje do mety, w końcu minąłem ich 44, bo co miałem robić - liczyłem ile osób wyprzedzam.
Pociesza mnie fakt że punktów jest więcej jak planował organizator, bo niektóre punkty są dzikie, a właściwe są rozstawione. Najpierw woda i po kilkuset metrach isostar. Super sprawa. Na półmetku mijamy się na agrafce z tymi którzy są przedemną, mam teraz kontrolę sytuacji, przy okazji pozdrawiamy się. Zaraz za 21 km pierwszy spory podbieg i tutaj już widać że to nie przelewki. Jednak z każdego wzgórza rozciąga się wspaniały widok, jest sporo zakrętów, dużo też zawodników, tutaj na pewno się nie nudzę. Piję ile mogę, leję na głowę z gąbek wodę, aby się trochę ochłodzić i tego chyba nie robił Roman Hudzik, który jak mi później opowiedzieli, na półmetku był drugi, a na mecie dopiero siódmy. Nie pił całą drogę, a jeśli w ogóle pił to za mało, tak bardzo chciał dogonić prowadzącego zawodnika, że zapłacił za to okropną cenę, ostatnią rundę na stadionie pokonał przy pomocy dziewczyny, a po minięci linii mety odjechał w karetce do szpitala.
Na trasie w tym czasie działy się jednak ciekawsze rzeczy.
Oto nadchodzi 30km i co widzę. Przede mną biegnie dwóch zawodników jeden około 130 metrów drugi 80 metrów. Z przeciwka idzie dwóch młodych ludzi, jak się po chwili okazało lekko pijanych, tym bardziej odważnych. Jeden z nich zaczepia pierwszego zawodnika potrącając go uderzeniem łokcia, drugi z chuliganów go kopie, chyba jednak nie na tyle mocno, że zawodnik ten dalej kontynuuje bieg, lecz ogląda się do tyłu. Ci dwaj odważni przymierzają się do drugiego zawodnika ten jednak widząc wcześniej co się działo, uskakuje przed kopniakiem ale i tak zostaje potrącony, to jednak dla nich za mało. Jeden z nich postanawia gonić zawodnika, kończy się to tym że zawodnik ten staje i zaczyna się bronić.
Ja w tym czasie cały czas się do nich zbliżałem, nie trwało to dłużej jak kilkanaście sekund, starałem się zatrzymać jakiś samochód i jeden z nich staje obok całej akcji. W tym czasie pierwszy poturbowany zawodnik, wraca do pomocy drugiemu, z samochodu wybiega jakaś kobieta i nadbiegam ja, a za mną następni zawodnicy. Wtedy Ci dwaj wyraźnie odpuszczają. Na szczęście do rękoczynów nie doszło, a przydałoby im się porządne lanie. Zapraszam tych młodych ludzie do zmierzenia się z maratończykami nie na trzydziestym kilometrze ale chociażby na dziesiątym, wątpię czy wtedy nie musieliby się czołgać do domów. Po chwili została poinformowana karetka pogotowia o zaistaniałej sytuacji i oni też przedzwonili na Policję, nie znam finału tej sprawy, byłem już parę kilometrów dalej, razem z zaczepianymi biegaczami, którym w biegu na pewno to nie pomogło.
Opisuję to całą sytuację dosyć szczegółowo, bo jest to pierwsza taka sprawa w ciągu moich 13 lat biegania i mam nadzieję że ostatnia. Według mnie nie wpływa to w żadnym stopniu na ocenę całego maratonu. To jest wypadek losowy i przewidzieć taką sytuację jest trudno. Nie informowałem o tym na mecie Janusza Łęgowskiego, nie chcąc mu psuć humoru. Ale w przyszłym roku będzie chyba organizatorem pierwszego maratonu na świecie z lotnymi patrolami policji na trasie.
Do końca biegu już nic tak intrygującego się nie działo, zmęczenie narastało, głód też, a można było pojeść na trasie bananów i ciastek, popić do woli isostaru i wody mineralnej niegazowanej, odwrotnie do tego co serwowali w Szczytnie.
Od 38km musiałem podjąć decyzję o zwolnieniu tempa biegu, bo miałem spory zapas czasu, a i tak przed stadionem czekałem kilka minut i przed samą metą jeszcze minutę. Co nie dawało organizatorowi spokoju, czy jestem już taki zmęczony jak Hudzik, czy może robię sobie jaja.
Było wspaniale - czas co do sekundy taki jak w Lęborku. Humor po biegu wspaniały.
Medale na medal - po prostu super.
Wyniki zaraz po biegu i wreszcie ciepła woda. Chyba pojadę tam w roku nas
tępnym.
Mirosław Szraucner