Na początku roku dotarła do naszej warszawskiej czwórki wiadomość o marszobiegu górskim na 100 km. Od roku już regularnie biegamy, mamy zaliczone maratony, lubimy góry a więc ....
Dwóch z nas (Daniel i Jarek) przygotowywało się specjalnie, ciężkie buty, plecaki, marszobiegi ( w tym nocny na 50 km w Puszczy Kampinoskiej), ale jak to bywa w życiu, właśnie oni z ważnych przyczyn w tej imprezie nie wzięli udziału.
A więc z dużą tremą ( to debiut w tego typu imprezie a jeden z nas jest wiekowy – Andrzej 58 lat a drugi Wojtek choć równo o połowę młodszy też ma już swoje lata) ale jedziemy. Ponieważ 21.06 to święto, jedziemy tego dnia pociągiem do Boguszowa- Gorce, korzystając z przesłanej przez organizatorów 50% zniżki.
Boguszów obchodzący w tym roku swoje 500- lecie okazuje się miłym miasteczkiem z pięknie położonym na poziomie 598 m. n.p.m rynkiem.
Szukając, zapewnionego przez organizatorów, noclegu w szkole spotykamy 23-letniego uczestnika z Łodzi. Dzielimy się obawami, gdy nagle młody człowiek pomimo bagażu i upału daje “szpulę” pod górę i już jesteśmy 100 m. z tyłu. Mieszkamy w 10-osobowym pokoju, są prycze, woda a przede wszystkim ciekawi i sympatyczni ludzie (biegacze mieszają się z rasowymi turystami). Wprawdzie brak jest obiecanych pryszniców ale mieszkając za darmo trudno mieć większe wymagania. W czwartek wieczorem i piątek robimy mały rekonesans trasy. Deszcz tradycyjny dla tej imprezy przestaje padać i decydujemy się na start tylko w koszulkach i spodenkach zabierając jednak
do kieszeni trochę żywności. O 22.00 z pięknego rynku startuje około 170 osób
z czego 40 osób do 1-szej części – nocnego maratonu górskiego a pozostali do pełnej “setki”. Jest miło, estrada, gra muzyka, tłumy widzów....Początkowo tłok, znaczna część osób nastawiona jest typowo turystycznie ( solidne buty, plecaki, kurtki) i od początku idzie. Na początek do zdobycia jest Chełmiec (jakby dla zachęty od dużo łatwiejszej strony), przy pełni sił wszyscy łatwo go zdobywają. Tam 1-szy z 13-tu punktów kontrolnych (PK1), podbijamy karty uczestnictwa , jeszcze łyk wody i w drogę. Warunki pogodowe b.dobre temperatura 15 C, ale noc ciemna i następuje sprawdzenie sprawności latarek. My mamy “czołówki”, co ułatwia bieg. Powoli stawka dzieli się na wiele mniejszych i większych grup. Biegniemy w 5-cio osobowej grupie m.in. z p. Antonim Bernatem z Pucka ( 9-ty na zeszłorocznych MŚ Weteranów na 100 km.). Na łące kierujemy się w złą ścieżkę i dobiegamy wprawdzie do trasy ale już za PK3. Po trudnym odcinku we mgle w okolicach młyna dobiegamy do szlaku na Trójgarb. Czwórka przyśpiesza a Andrzej zostaje sam. Samotny bieg w nocy nie jest ani łatwy ani przyjemny, gdy więc dobiega do Kasi z Prudnika towarzyszyć jej będzie już do końca trasy maratonu. Czwórka biegnie szybko dalej ; wkrótce dzieli się na dwie dwójki ; przy czym w pierwszej biegnie Wojtek z jeszcze młodszym od siebie Darkiem z Wrocławia. Andrzej z Kasią gubią trasę za PK4 , gdy się orientują, decydują się dalej biec bez szlaku ( powrót pod górę i szukanie szlaku wydawało się gorszym rozwiązaniem). W końcu nadkładając 2 km dochodzą z odwrotnej strony do PK5. Teraz idą już pieszo, podrywając się do biegu tylko przy zbiegach. Świt zastaje ich przy zdobywaniu Chełmca, Tym razem jest ciężko, ślisko, stromo, pnie drzew Kasia kilkakrotnie upada. W końcu Boguszów... Wojtek z Darkiem są tam po 5h i 49’, zaś Andrzej i kończąca jako 2-ga kobieta maraton Kasia o 44’ później. Wojtek ( a potem i Andrzej) zbiegają z trasy do szkoły tam szybka zmiana mokrych rzeczy , uzupełnienie dodatkowej żywności i w drogę. Andrzej przeżywa kryzys żywieniowy, słabnie ale nie może zjeść nawet żywności otrzymanej w Boguszowie, mdli go. Ale biegnie dalej i spotyka 2 idących sympatycznych wałbrzyszan, wprawdzie ich mija , ale potem oni kilkakrotnie pomagają mu odnaleźć właściwą drogę; w końcu zmęczony i osłabiony nie jedzeniem ledwo za nimi będzie podążać do samej mety. Andrzej na PK śledzi bieg Wojtka : już jest 25-ty, potem 20-ty w końcu przez dłuższy czas 16-ty. Sam idzie powoli, chwilami traci równowagę, mijają go nawet piechurzy, modli się , aby mógł choć coś przełknąć i ... staje się mu wg jego wiary : przy Andrzejówce ( 2-gi główny punkt odżywczy) zjada bułkę z parówką i bulion. Cała trasa jest przepięknie poprowadzona, w Grzędach prowadzi koło zalewu. Potem kieruje się ku granicy z Czechami. Ścieżka wije się wokół jagody, poziomki, maliny, wspaniały jest widok na spadziste Mieroszowskie Ściany. Pomiędzy 9-tym i 10-tym PK trzeba pokonywać “odcinek specjalny” wytyczony wstążkami przez grzęzawisko. Okazuje się, że wiele osób na trasie pogubiło się , wiele też wycofało ( ostatecznie “setkę” ukończy 87 osób). Po 7-mej, gdy Andrzej ma jeszcze do mety około 40 km, dowiaduje się , że zwycięzca jest już na mecie. Wprawdzie to miejscowy biegacz z Wałbrzycha ( podobnie jak i 2-gi zawodnik na mecie) ale tak czy inaczej ...GIGANT. Wojtek i Darek biegną ekonomicznie ( podejścia podchodzą) kładąc duży nacisk na mocną pracę rąk. Mijają kolejnych uczestników, ale gdy na 95 km dochodzą biegacza z Katowic, on podrywa się do gwałtownego biegu i nie daje się dojść. Ostatecznie uzyskują oni dobry czas 13h49’ i 12 miejsc ex-equo, uhonorowane nagrodą rzeczową- telefonem.. Andrzej z towarzyszami jest przy końcu 3-ciej dziesiątki z czasem 18h40’.
Wszyscy kończący marszobieg są b.zmęczeni, niektórzy jak Andrzej padają i zasypiają kamiennym snem aż do następnego rana. Wojtek w lepszej formie uczestniczy w dekoracji zwycięzców jak i w uroczystości zamknięcia imprezy.
Chwała przemiłym gospodarzom i organizatorom, którzy żegnają nas słowami: ”Do zobaczenia za rok” – to brzmi jak wyzwanie...a więc do zobaczenia....
|