Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

dammy
Damian Pyrkosz
Rzeszów

Ostatnio zalogowany
2024-08-14,21:51
Przeczytano: 687/1321565 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/1

Twoja ocena:brak


Maraton z... potworem w tle!
Autor: Damian Pyrkosz
Data : 2014-01-09

Loch Ness Marathon (Inverness, Szkocja, 29.09.2013) był dla mnie najważniejszym startem roku. Startem, na który przygotowujemy się przez cały sezon, a dwa dni przed żołądek zaczyna dawać znać, że to już tuż tuż. Pora roku, górskie klimaty, ostatnie dni urlopu sprawiły, że jechałem do Szkocji pełen optymizmu.


Logo Loch Ness Marathon

Inverness jest bardzo przyjemnym i niewielkim miastem (ok. 55 tys. mieszkańców), pięknie położonym nad rzeką Ness pomiędzy pasmami wysokich gór szkockich, tzw. Highlands. To miasto z "historią" (świadek bitwy pod Culloden 1746), pełne zabytków wśród których na szczególna uwagę zwraca położony na wzgórzu średniowieczny zamek bacznie strzegący właściwego porządku rzeczy, katedra czy też kościół Old High.

Inverness również dba o swoich współczesnych mieszkańców: w 2010 roku było piąte pod względem jakości życia na liście 189 miast brytyjskich, a w ostatnich 15 latach stało się jednym z najszybciej rozwijających się miast na Wyspach Brytyjskich. Inverness jest znane miłośnikom instrumentu zwanego kobzą: każdego września organizowany jest tutaj festiwal i zawody w grze na tym instrumencie. Co do sportów tu uprawianych to możemy powiedzieć, że mieszkańcy Inverness z pewnością lubią aktywny tryb życia. Miasto posiada własną drużynę hokeju na trawie (Inverness Shinty Club), a raczej jego szkockiej odmiany.

Co roku miasto organizuje swoją "góralską olimpiadę" jako część tzw. szkockich Highland Games, w czasie której na próżno szukać dyscyplin rozgrywanych na tradycyjnych zawodach, można natomiast zobaczyć zawody w rzucie kłodą (a raczej palem, caber toss), kamieniem (ważącym między 7 a 12kg, stone put), czy też ciężarem wzwyż (25kg ciężar rzucany jest tak aby przeszedł ponad zawieszoną nad poprzeczką, weight for height). Wszystkie te sporty są równie nierozerwalnie związane z kulturą szkocką/celtycką co np. kobzy, kilt (szkocka spódnica), tartan (szkocka krata), tańce lub język.

Skoro już o języku mowa to szkocki język to gaelic a nazwy w tym języku są wciąż używane w Inverness (Inbhir Nis w gaelic). Oczywiście mieszkańcy Inverness uwielbiają biegać i dlatego co roku, począwszy od 2002, jest tu organizowany festiwal biegów. Loch Ness Marathon oraz inne biegi festiwalu (10k indywidualnie, 10k drużynowo, 5k oraz 400m bieg dla dzieci) kończą się metą w malowniczym Bught Park w samym centrum miasta. Ja miałem wziąć udział w 12 edycji tego maratonu.


Szkocki krajobraz z okien pociągu

Już sama podróż do Inverness była wyzwaniem. Z Londynu do Inverness jechaliśmy, wraz z moim synem Kubą i siostrą Elą, ponad 8 godzin pociągiem (ponad 900km). Po raz pierwszy w życiu cieszyłem się, że miałem dwie przesiadki w czasie podróży. Na miejsce dotarłem ok. godz. 18. w wieczór poprzedzający start. Zanim trafiliśmy do hotelu, znaleźliśmy miejsce w jakiejś zatłoczonej knajpce i coś wrzuciliśmy na ruszt (tłusta pizza to zdecydowanie nie jest dobry wybór na danie przedmaratońskie - cóż, jak się nie ma co się lubi to…) była już godz. 21.00


Inverness by night

Rano pobudka o godz. 5.30. Szybkie śniadanie, pakowanie ostatnich rzeczy do worka i w drogę do biura zawodów. Z racji tego, iż przyjechaliśmy na miejsce dopiero wczoraj wieczorem, nie mogłem odebrać pakietu startowego, bo biuro było czynne tylko do godz. 18 (ciekawe co by na to powiedzieli biegacze u nas w kraju?). W biurze startowym nie ma tłoku (w końcu jest 6.30 rano), nieliczni tylko odbierają jeszcze swoje pakiety, zresztą dosyć mizerne (oprócz numeru startowego, kilku reklam i broszury o maratonie, tylko kilka próbek spożywczych z płatkami owsianymi i butelka wody). Obiecana koszulka na być dopiero na mecie.


Na godzinę przed startem

Po sprawnym załatwieniu formalności udaję się na punkt zbiorczy, gdzie czekają już autobusy gotowe aby zawieźć nas na linię startu. Wsiadam do najbliższego. Wkrótce ruszają pierwsze, rusza i mój. Blisko godzinę pniemy się pod górę po wijących się drogach Szkocji. Widoki są fantastyczne, choć krajobraz surowy, prawie księżycowy. Około 8.30 docieramy do celu. Po wyjściu z autobusu uderza mnie mocny poryw zimnego wiatru. Nie powinno być zimno: ok. 6 stopni C, ale wiatr sprawia, że odczuwamy temperaturę niższą o kilka stopni. Po chwili jednak wychodzi słońce i robi się jakby ciut cieplej. W takich warunkach godzina, która została jeszcze do startu dłuży się.


Coraz cieplej, czas ruszać

Każdy próbuje jakoś zorganizować sobie czas w oczekiwaniu na start. Jedni wpadają w hibernację przedstartową i zapadają w drzemkę, inni uzupełniają zapasy węglowodanowe, a jeszcze inni wręcz przeciwnie starają się ‘sprzedać’ to co mają w nadmiarze ;-) w pobliskich toi-toiach lub krzakach, których tu naokoło nie brakuje. Oczywiście nie może zabraknąć angielskiej herbaty (with a splash of milk) w wydaniu piknikowo-przedmaratońskim (!?)

Tak czy inaczej, czas na rozgrzewkę. Ten ucieka coraz szybciej i już za chwilę coraz więcej osób przesuwa się w stronę linii startu. Ja również. Tuż przed startem pojawia się "kapela" kobziarzy, których melodie zagrzewają do walki, która przed nami tuż, tuż. Atmosfera robi się coraz gorętsza, choć jeszcze przed godziną zimny wiatr skutecznie schładzał rozgrzane głowy. Wreszcie kapela schodzi z drogi i spiker przy wtórowaniu biegaczy zaczyna głośno odliczać ostanie sekundy do startu. … 3, 2, 1 i huk statera oznajmia, że maraton Loch Ness AD 2013 właśnie się rozpoczął.


Doping po szkocku czyli kapela kobziarzy

Pierwsze kilometry staram się biec spokojnie, poniżej swoich możliwości. Pierwsza połowa maratonu biegnie z górki, ale w drugiej jest dwa, może nie duże, ale długie podbiegi. Moja taktyka zakłada więc przebiec pierwszą połowę trochę szybciej niż wynikałoby to z czasu jaki chcę uzyskać tak, aby zrekompensować sobie trudniejszą drugą połowę. Wokół mnie niesamowite "okoliczności przyrody": biegniemy cały czas wzdłuż jeziora (czyli loch języku gaelic) Ness, otoczonego niezbyt wysokimi górami, piękna słoneczna pogoda i super atmosfera wśród biegaczy i zagrzewających kibiców.

Wszystko to sprawia, że wkrótce po starcie "odurzony" panującymi wokół mnie warunkami powoli zapominam o zaplanowanej taktyce i daję się ponieść emocjom. Zamiast zaplanowanego tempa ok. 5.18 min/km, schodzę poniżej 5.10 a nawet 5.00. Wszystko idzie dobrze do 29 km. Wtedy... no właśnie zaczyna się nie tylko "ściana" ale i podbieg, o którym przecież wiedziałem. Niby nie stromy ale dłuży się i dłuży. Tracę powoli siły. Coraz więcej osób mnie wyprzedza, a ja ku swemu wielkiemu rozczarowaniu widzę jak wskazania mojego średniego tempa rosną i rosną i coraz bardziej zaczynają się oddalać od założeń przedbiegowych.


Na trasie maratonu

Ostatnie 10 km to prawdziwa masakra. Nie pomagają podawane przez wolontariuszy na trasie żele energetyczne i przynoszą tylko chwilowe ożywienie. No tak, kilka dodatkowych kalorii nie naprawi błędów "młodości", kiedy na własne życzenie taktyka wzięła w łeb. Teraz już jest za późno. Moim marzeniem jest już tylko dobiec do mety. Wiem, że nie tylko nie osiągnę celu jaki sobie postawiłem (czyli poprawienie czasu ze swojego debiutanckiego maratonu rok temu w Warszawie) ale i nie będę nawet w stanie złamać 4h.

W końcu teren zaczyna się wypłaszczać i widać w oddali zbliżające się zabudowania miasta. Jeszcze agrafka na kilometr przed metą i teraz już rzucam w nogi wszystkie siły jakie jeszcze mi zostały podsycając je dodatkowo złością na siebie samego za pychę i brak konsekwencji w biegu. W końcu kończę maraton z czasem 4:24:59, czasem dalekim od moich planów i jeszcze dalszym od moich marzeń. Choć zły na siebie to lekcję pokory jaką odebrałem będę pamiętał na długo i mam nadzieję, że wyciągnę z niej właściwe wnioski dla siebie.


Loch Ness z historią i górami w tle

Po przekroczeniu mety odbieram medal i koszulkę techniczną z logo maratonu. Jeszcze banany, słodycze, napój izotoniczny i po spotkaniu z najbliższymi czekającymi na mecie udaję się do szatni aby zmienić ubranie – wiem, że za chwilę zrobi mi się zimno i nie będę w stanie się ruszyć. Następnie ruszamy na obiad. Tak przynajmniej to się nazywa. Niby wszystko w porządku: zupa i drugie. Do tego herbata. Problem jest w tym, że nic (oprócz herbaty) nie daje się zjeść (w tym miejscu przypominam sobie smak spaghetti z sosem pomidorowym na mecie maratonu Cracovia AD 2013 – wtedy wydawał się okropny ale w porównaniu ze smakami dań na mecie Loch Ness Marathon był wyśmienity)

Zupa z puszki (rosół drobiowy) to produkt sponsora tytularnego maratonu – firmy Baxter’s: ciecz o przezroczysto-słomkowej barwie w której pływają sporadyczne kawałki jarzyn i jeszcze rzadsze nitki drobiu. Jedynym plusem tej ‘zupy’ jest to że jest ciepła dlatego zjadam ją nie marudząc i mając nadzieję, że ‘drugie’ będzie lepsze. Niestety. Nie jestem w stanie zjeść więcej niż kilka kęsów rozgotowanego ryżu i kurczaka. Nie dość, że kompletnie pozbawione smaku to jeszcze zimne. Brrrr...


Za upragnioną metą

To już moja druga przygoda z jedzeniem w Szkocji (pierwsza miła miejsce w czasie podróży służbowej dwa lata temu) i po raz drugi muszę powiedzieć zdecydowane ‘nie’ dla tego rodzaju smaków. Już wiem, że dzisiaj nie obejdzie się bez zjedzenia czegoś konkretnego i przede wszystkim smacznego w jednej z restauracji na mieście. Tak też się dzieje: lądujemy we włoskiej restauracji na kojącym nerwy i kubki smakowe spaghetti carbonarra (czemu Ci wyspiarze są tak pozbawieni smaku? czy to tak trudno wymyślić smaczne danie z makaronem??!). Po tak dobrym posiłku udajemy się do hotelu na zasłużony odpoczynek i szybko zasypiamy po dniu pełnym wrażeń.


Posiłek regeneracyjny po szkock

Jak mogę ocenić Baxter’s Loch Ness Marathon? Organizacja była bez zarzutu, ale trzeba się dostosować do innych standardów, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni (co wynika z innej kultury) np. zamknięcie biura zawodów już o godz. 18 w dniu poprzedzającym maraton, czy jakość posiłków). Pakiet startowy (oplata startowa 45GBP) również zaskakuje swoją skromnością ale to chyba jest normą w wielu krajach, nawet na znacznie większych imprezach (Loch Ness Marathon ukończyło w tym roku 2700 osób)

Na plus trzeba zaliczyć przede wszystkim organizację punktów odżywczych i nawadniających wzdłuż całej trasy oraz bardzo sprawnie zorganizowany transport z mety na start maratonu (biuro i miasteczko zawodów oraz expo było zorganizowane na mecie maratonu). Loch Ness Marathon to bardzo sprawnie zorganizowana impreza, w której z pewnością warto wziąć udział ze względu na piękne krajobrazy gór i jeziora. Polecam udział w Loch Ness Marathon szczególnie tym, którzy nie boją się długiej podróży pociągiem (jadąc samochodem autostradą podróż wcale nie trwa krócej!) i którym nie przeszkadza (czytaj, są w stanie ścierpieć) kuchnia szkocko-angielska.


Który to Nessie?

Co do oceny mojego udziału w tym maratonie, to mogę powiedzieć, że rzeczywiście bardzo wiele dowiedziałem się o sobie w jego trakcie. Była to bardzo cenna, aczkolwiek gorzka lekcja pokory. Moja własna psychika – Nessi – ‘pożarła’ mnie w trakcie trwania maratonu: zarzuciła przynętę w postaci pięknych klimatycznych widoków, zawróciła mi w głowie, sprawiła, że zapomniałem po co tam jestem, zaczęła mnie powoli wciągać w objęcia wyśmienitego nastroju i pozornie łatwego profilu trasy, po czym Nessi połknął mnie po półmetku, żuł przez resztę dystansu i wypluł na mecie. I tyle go wiedzieli (nawet jeżeli komuś udało się mu zrobić zdjęcie)

Parafrazując słynne powiedzenie: nie pytaj jak łatwy jest ten maraton i jak malowniczą trasą biegnie, pytaj czy zrobiłeś wszystko, aby się do niego dobrze przygotować. Fakty mówią za siebie... Jest więc powód, aby kiedyś wrócić do Inverness i odegrać się na Nessi. Biegową brać zapraszam do uczestnictwa w tym dalekim ale przynoszącym wiele niezapomnianych wrażeń maratonie. Good luck!


Profil trasy Loch Ness Marathon


Profil trasy Loch Ness Marathon


Pozdrawiam,
Damian Pyrkosz



Komentarze czytelników - 7podyskutuj o tym 
 

maciej65

Autor: maciej65, 2014-01-09, 21:02 napisał/-a:
Fajna relacja. Miło się czyta

 

Kamus

Autor: Kamus, 2014-01-09, 21:33 napisał/-a:
Damianie myśleliśmy o tym maratonie ale... wygrało Oslo.Córka mieszka blisko w Aberdeen. Może za rok?
Pozdrawiam

 

TREBI

Autor: TREBORUS, 2014-01-09, 22:00 napisał/-a:
Czasami musi zaboleć abyśmy mogli pójść do przodu:)
Fajna relacja Damianos.

 

Tom

Autor: Tom, 2014-01-10, 20:44 napisał/-a:
Damian,następnym razem dasz radę.Przyjemnie się czytało.

 

dammy

Autor: dammy, 2014-01-11, 17:46 napisał/-a:
Pomimo niezrealizowania celów biegowych, to z perspektywy czasu oceniam ten maraton bardzo pozytywnie. Szkoci to naprawdę sympatyczni ludzie, bardzo przyzwoita organizacja imprezy, no i najważniejsze - te widoooki! Warto tam spędzić trochę więcej czasu, szczególnie przed pod pretekstewm aklimatyzacji. Gwarantuje, że spędzicie tam niezapomniane chwile!:-)

 

Kamus

Autor: Kamus, 2014-01-11, 18:29 napisał/-a:
Degustować przed i po maratonie Whiskiego :)

Prawda? i tę "kaszankę" dziwną!

Pozdrawiam

 

mariuszuk

Autor: mariuszuk, 2014-01-14, 20:00 napisał/-a:
Fajna relacja bliska memu sercu gdyz bieglem w tamtym roku Edinburgh Marathon ktory bardzo polecam, a w tym roku czas na Snowdonia Marathon.

 



















 Ostatnio zalogowani
Andrea
00:23
Jerzy Janow
23:46
Wojciech
23:37
Volter
23:25
VaderSWDN
23:25
Artur z Błonia
23:18
szakaluch
22:30
gibonaniol
22:28
timdor
22:08
malicha
22:06
Namor 13
21:42
Agusia151
21:08
Pablo_run
20:51
uro69
20:51
Pawel63
20:39
grzybq
20:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |