Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [117]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
gerappa Poznań
Pamiętnik internetowy
gerappa

Agnieszka
Urodzony: 1979-10-29
Miejsce zamieszkania: POZNAŃ
103 / 180


2012-03-25

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Sponiewieranie (czytano: 1208 razy)

 

Kiedy się kładłam do łóżka wczoraj wieczorem miałam nieźle wymieszane w głowie. Już w lutym rozważaliśmy z Maciejem kiedy powinnam zrobić taki trening jak dziś. Układaliśmy starty w kalendarzu: 22 kwietnia maraton w Krakowie – nadal określam jako najważniejszy start sezonu wiosennego. Po drodze jednak były dwa starty, które trudno sobie darować… bo oba są w moim mieście: Maniacka Dziesiątka [10km] oraz 5 Poznań Półmaraton [21.097]. Tamtego wieczora trzymając kalendarz w ręku spojrzałam na Macieja i skierowałam do niego pytanie: kiedy ja mam zrobić długie maratońskie wybieganie? Na dwa tygodnie przed maratonem są Święta – i wtedy to już bankowo jest za późno, na trzy tygodnie przed startem jest w Poznaniu półmaraton… i padało na dziś. Dokładnie na 4 tygodnie przed startem. Jakoś trudno mi było wyobrazić sobie patrzeć jak ludzie biegają w moim mieście i siebie dobrowolnie rezygnującej ze startów w takich imprezach. Start i meta położone są dokładnie 5 km od mojego domu… no i jeszcze kobiety mają coś tak zabawnego jak cykl menstruacyjny i trzeba to wszystko dobrze poukładać…

… wszystko wydawało się być ustalone, była praca do zrobienia a ja sukcesywnie wykonywałam założenia treningowe. Czułam z tym czasem pewnie a czasem zupełnie zdezorientowana – jak dziecko we mgle… wczoraj wątpliwości powróciły. Moi Koledzy – jak Ława Przysięgłych – obradowali każdy z osobna i każdy miał swoje racje, wykładał mi je, ja słuchał i analizowałam:
- Artur –‘ tym maratonem możesz popsuć sobie wszystko nad czym pracujesz’
- Wiesiu – ‘a po co Ci teraz ta 30stka ? na dwa tygodnie przed maratonem … to rozumiem … ale teraz ?’
- Maciej – ‘takiej długie wybieganie musisz mieć, kilometry muszą być w nogach’
- Snipi – ‘masz wybiegane kaemy to nie będziesz miała ściany, takie treningi musisz robić’
- Tomek – ‘takie wybieganie przed maratonem to konieczność’

Siadłam wczoraj przed Arturem uważnie słuchając co ma do powiedzenia doświadczony biegacz. On mówił, opowiadał, solidnie uzasadniał swoje racje… struchlałam. Może ja nie powinnam… Strach wszystkim miesza w kartach. Może zmuszę się do zapomnienia o biegu maratońskim w pięknym Krakowie… nie zmaltretuję tam swoich nóg tylko ‘wezmę na wstrzymanie’ i poszlifuję formę do jesieni … nie. Widziałam siebie na trasie biegu na Błoniach. Widziałam siebie jak zasypiam w wieczór poprzedzający maraton w łóżku hostelowym [bo noclegi mamy już zarezerwowane od lutego – 500 m od mety] , już sobie wyobrażam jak zakładam cepy i przypinam numer startowy. Nie potrafię wykreślić Krakowa tym bardziej że… ja się nie potrafiłam powstrzymać i polazłam na ten trening dziś.

‘babskie sponiewieranie biegiem’ -od conajmniej tygodnia umawiałyśmy się z Dziewczynkami na dzisiejsze bieganie. Pierwotnie w planie był Strzeszyn. Start w Maniackiej Dziesiątce coś mi uzmysłowił: brak odporności na upały i czas przyzwyczaić nogi do biegania po bezlitośnie twardym asfalcie. Czas trenować w warunkach maratońskich. Wycieczka na Strzeszyn zostanie zaliczona … niebawem. Mój garmin płata mi figle na zawodach więc wybrałam rejon, gdzie jestem w stanie poradzić sobie bez niego. Figa z makiem :) na Malcie jest pięknie oznaczony każdy kilometr. Chyba będę w stanie policzyć okrążenia ? :D jeszcze przed wyjściem z domu delikatnie skalibrowałam ‘psotnika’. Tym treningiem chciałam sprawdzić w jakim miejscu jestem: czy wróciłam do formy z jesieni? czy może Artur ma rację ? na jakie tempo jestem gotowa w Krakowie?... wiem wiem… warunki mogą być różne, samopoczucie różne … ale ja chciałam wiedzieć w jakich prędkościach czuję się komfortowo a gdzie moje moce się kończą…

Na treningu stawiłyśmy się : Agnieszki szt 2 + Anita. Przesunięcie czasu sprawiło, że Anita zaspała… kiedy wsiadała do auta miała jeszcze odgnioty pościeli na policzkach. Słodko to wyglądało a jednocześnie wzbudzało litość na widok dziewczynki z oczami [zaspanymi] wąskimi jak Azjata… rano chłód był przeszywający. Słońce z trudem przebijało się przez chmury ale walczyło… Najpierw schowałyśmy się do auta bo zimno – zaparkowałyśmy obok siebie – uchyliłyśmy szybę i odbyłyśmy naradę w sprawie strojów biegowych… na szczęście przyszedł moment kiedy odważnie ruszyłyśmy na podbój biegowego świata. Ostatecznie zostawiłam swoją ulubioną cieniutką bluzeczkę maratońską w aucie, bluzkę termiczną też, zdecydowałam się na koszulkę na naramkach oraz luźną bluzę polarową. Po kilometrze wcale nie było cieplej – tylko bieganie mnie rozgrzało – zdecydowałam zdjąć bluzę zanim się spocę… teraz jeszcze mogłam to zrobić… później mokre ciało owiewane wiatrem… niepotrzebna mi teraz choroba. I dobrze zrobiłam - polar doskonale służył jako szmata do smarkania :) Potem było już zdecydowanie cieplej. Przydał się pas ze zbiornikami picia na plecach. Jeden zbiorniczek zawierał izotonik, drugi wodę. Taki pas ma dwie zasuwane kieszonki. Prawa zmieściła 6 cukierków ‘mordoklejki’ a lewa 4 cukierki mordoklejki i kluczyk od auta.

Każdy z nas przeszedł w ostatnim czasie przeziębienie. Anita jeszcze do końca nie wyzdrowiała – nie biegała w tygodniu. Ja w czwartek byłam osmarkać, odkaszleć i opluwać ścieżki biegowe Malty. Zbezcześciłam co niektórym ich tereny :) Były to lekkie i spokojne kilometry – takie na relaksie w pachnącym wiosną powietrzu. Do domu wróciłam w dobrym nastroju … choć odczuwałam lekki niedosyt bo się nie ‘sponiewierałam’ zbytnio. Mając na względzie nadchodzący weekend… postanowiłam, że nie będzie mi to przeszkadzać :)

Na początku 5tego kilometra dołączył do nas kolega Svayu, który wyraził zaniepokojenie moimi brakami odzienia … potem Tomek się wywalił na asfalcie … wyglądało to groźnie ale na szczęście krzywdy sobie nie zrobił:) raczyliśmy się cukierkami – co jakiś czas braliśmy połówkę w polik do ssania – doskonały sposób na zabicie ‘posuchy biegowej w gębie’, zapijaliśmy się tym co me plecy niosły… i fajnie. Tempo fajne, podbiegi nie bolały, ‘letko’ :) utrzymywaliśmy tempo poniżej 6’0. Trochę nudne te okrążenia na Malcie tym bardziej jeżeli się wie ile trzeba ich zrobić by nadeptać 30 km. Po 15stym kilometrze oznajmiłam ekipie: wyobraźcie sobie że zaczynamy właśnie 15sto kilometrowy trening i odliczamy w dół. Nie liczymy ile mamy nabiegane tylko ile nam zostało…

Po 20stym kilometrze nóżki puszczały delikatne sygnały do mózgu że są delikatnie zmęczone, że czują już trening… ale BIEGNIE SIĘ GŁOWĄ i oznajmiłam [chyba bardziej sobie niż innym], że odtąd mamy tylko jednocyfrowy dystans … i zaczęła się zabawa z psychiką. Svayu wrócił do swojego auta na naszym 21km, Anita na 23trzecim udała się na spoczynek – dobrze zrobili – im taki trening nie był potrzebny przed połówką – oni nie biegną tej wiosny maratonu. A my dotankowałyśmy zbiorniki i go na ostatnie okrążenie. Oczywiście cukierki ‘mordoklejki’ były z nami :) pod koniec 25 km , widziałam jak się Gunia na mnie ogląda, i wtedy ona włączyła nawijkę: spójrz tu – mówi – jesteś tu ostatni raz. Jeszcze 3 km i będzie auto. Potem kilometr i powrót – koniec. Będzie 30. Musiałyśmy sobie radzić same. Zostałyśmy we dwie. Fajnie było spotkać wcześniej Svaja i zabrać go na trzy okrążenia, na 14stym km zagadał nas trochę Ktoś Kogo nie znam a jednak znam Mateusz. Zagadał nas skutecznie – zapomnieliśmy o tym co przed nami, co za nami a liczyło się tylko: tu i teraz.

Svayu ubolewa bo nie zapisał się na półmaraton – a bardzo by chciał pobiec. Więc jeśli usłyszę o jakimś wolnym pakieciku dam mu znać… z resztą nie on jeden … jest wiele takich osób. Słońce jednak grzało dość konkretnie ponad połowę treningu i udało się spełnić drugie założenie treningu: marcowa opalenizna jest. Skóra mokra od potu wchłaniała promienie słoneczne, woda jeziora w tym świetle urzekała nas swym błękitem, wiatr był dość mocny … ale to tylko trening. Tylko nas wzmacniał. Udało się skończyłyśmy wybieganie. – wiesz Aga, że jesteś gotowa na maraton? Może pojedziesz z nami do Krakowa – miejscówkę do spania się załatwi :) - uśmiechnęłam się zachęcająco. Fajnie byłoby mieć medal z Krakowa… - rozmarzyłam się. Gunia spojrzała na mnie swymi roziskrzonymi oczami – strzeliła endorfinami wypowiadając słowo: MOŻE, zastanowię się :). Anita czekała na nas na kocyku: zakupiła wodę, izotoniki oraz w pobliskiej cukierni rurki z kremem i ptysia. Wniosek: Anita to bardzo mądra i inteligentna dziewczyna. Dba o Koleżanki. Mało jest takich osób na ziemi. Będę ją zabierać zawsze i wszędzie.
I leżałyśmy na trawce zapijając się super pyszną wodą mineralną, przechylając butelkę z gestem zadowolenia. Duma nas rozpierała kiedy uroczyście odczytałam czasy na każdym kilometrze. Najwolniej pokonany był pierwszy kilometr [ale to chyba zrozumiałe] 6’11 , najszybszy to ostatni kilometr: 5’44. Chyba dobrze :) mi wyszło to sponiewieranie biegiem :) Czas ogólny 2:57:29 – to nawet lepiej niż na jesiennych treningach :) oj Kraków coraz bliżej… teraz mogę się zapisać i zapłacić :)

A na zdjęciu: jeszcze skołowana, taka dość niepewna, jeszcze przed treningiem …


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


mariusz67 (2012-03-25,21:27): Kobieto za bardzo się tym wszystkim przejmujesz-włącz spontaniczność i luzik:)pozdrowionka.
robaczek277 (2012-03-25,21:35): Ten trening tylko Ci pomoze, super bieg, dobrej zabawy w Krakowie
gerappa Poznań (2012-03-25,22:00): boję się że jak włączę spontaniczność nr2 to skończę na ultra..
snipster (2012-03-26,00:42): Daliście czadu ;) a raczej dałyście...no i te rurki na koniec :)







 Ostatnio zalogowani
bobparis
17:26
Wojtek23
16:45
mc42
16:43
pol1948
16:42
Marco7776
16:42
orfeusz1
16:38
Tomek71
16:30
wwdo
16:30
janusz9876543213
16:29
Artur z Błonia
16:24
marian
16:15
Tyberiusz
16:13
Darasek
16:12
timdor
16:09
Struś Emu
15:26
Kravis
15:21
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |