Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
240 / 300


2013-11-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Czeska Lipa to nie lipa (czytano: 9030 razy)

 

Z różnych powodów biegałem w tym roku znacznie (ponad 20 procent) mniej, niż w poprzednich. Poczucie „niedobiegania” i głodu startowego czułem nawet po maratonie w Dreźnie. Poszukałem więc jeszcze jakiegoś, najlepiej gdzieś pod ręką. Wybór o tej porze roku jest mały, ale udało się znaleźć Horolezecky Krosmaraton w Sosnovej koło Czeskiej Lipy za Libercem – 125 km od domu.

Jak zwykle mogłem liczyć na towarzystwo kolegów, a nawet jednej koleżanki. Ponieważ nie nastawialiśmy się szczególnie na walkę o wyniki i miejsca, a raczej na przyjemne, długie bieganie w nowym miejscu, postanowiliśmy jechać w dniu startu. No i zdarzył mi się falstart – w prywatnej komórce, która służy mi za budzik, zapomniałem przestawić czas. Nieświadomy tego zbudziłem się o godzinę za wcześnie (czyli o 4.45), rześki i pozytywnie nastawiony do życia. Dopiero gdy, już po makaronie z oliwą, kawie i herbacie, sprawdziłem, czy nie ma czegoś ważnego na służbowej komórce (gdzie czas przestawił się automatycznie), uzmysłowiłem sobie, że mogę jeszcze poleżeć.

Zebrałem ekipę i ruszyliśmy na Czechy. Tam Wszystkich Świętych nie jest obchodzone 1 listopada, więc w sobotę, 2 listopada, ruch nie był duży. Po dwóch i pół godzinie jazdy staliśmy w kolejce do zapisania się w domu kultury we wsi Sosnova. Wpisowe – 150 koron (25 zł), było najniższym, jakie płaciłem kiedykolwiek za maraton. Ale też maraton to był inny, niż te, w których biegłem do tej pory. Bez pakietu startowego (oprócz wody w potężnej butelce wyglądającej jak kryształ), ze zwrotnymi numerami, bez chipów i medali, ale z nieźle oznakowaną trasą, ciepłą herbatą w połowie dziesięcioipółkilometrowej pętli, napojami także na starcie-mecie (gdzie trzy razy się przelatywało kończąc kolejne kółka), bardzo mocną konkurencją i dyplomami ukończenia (na życzenie).

Przede wszystkim jednak w Czeskiej Lipie czekał na nas las! Całe 10 i pół kilometra, które przebiegliśmy cztery razy, znajduje się w lesie. Nawierzchnia prawie wyłącznie naturalna – ścieżki i drogi leśne. Tylko może z kilkaset metrów asfaltu.
Profil – długie proste, liczne łagodne, niezbyt długie podbiegi i zbiegi, ze dwa bardziej strome, ale da się je pokonać bez przechodzenia do marszu.

Ponieważ uczestników maratonu było 70, przez większą część trasy byłem na niej sam. Od czasu do czasu kogoś wyprzedzałem, na trzecim kółku paru gigantów mnie zdublowało, na drugim mijali mnie najmocniejsi z dychy, która ruszyła później niż maraton i połówka.

Ponieważ po dwuipółgodzinnym prowadzeniu auta nie miałem czasu na odsapnięcie, gdyż przybyliśmy dość późno i od razu trzeba się było zapisać, przebierać i truchtać na start, zacząłem bardzo wolno. Wypoczynkowo. Ale potem się rozkręciłem. Bieg bez żadnych założeń czasowych (są niemożliwe na trasie krosowej, której się zupełnie nie zna), to przyjemność, ale i trochę wyprawa w nieznane.

Po pierwszym kółku chwyciłem za herbatę i... Zagapiłem się. Nie skręciłem w lewo, ale pobiegłem prosto. Trochę mi to – na szczęście szybko – wydało się podejrzanie, więc zapytałem kogoś, co jest grane. Napotkana kobieta powiedziała, że muszę wrócić. W ten sposób straciłem dwie minuty.

Odruchowo przyspieszyłem, nieco zły na siebie. Pierwsze kółko zrobiłem w 1:01, a drugie w 1:02, ale gdyby nie stracone dwie minuty, byłoby pokonane w równą godzinę. Trzecie też zrobiłem w godzinę. Drugie i trzecie biegło mi się jak w transie – już byłem rozkręcony, ale jeszcze nie zmęczony. Tylko las i ja, i czasem ktoś wyprzedzający bądź wyprzedzany. I ta idealna temperatura – na czuja jakieś 10 stopni. Raj!

Ale na czwartej dysze... Oj, poczułem w kościach i mięśniach ten krosik. Nagle podbiegi i krótki odcinek piaszczysty, których w transie nie zauważałem, stawały się pewnym problemem. Po trzydziestym szóstym wypatrywałem kartek na drzewach z informacją o kolejnych pokonanych kilometrach.

To miłe, gdy na finiszu ktoś czeka. Sylwia nie dość, że zrobiła mi zdjęcie, to jeszcze ostatnie sto metrów przebiegła razem ze mną. Wojtkowi zaś mogłem się pochwalić żartem, że te 4:10 to moja życiówka bez atestu. Czy może raczej: „życiówka bez atestu”. Dotychczas maratony bez atestu biegłem tylko w górach, gdzie nie mam szans na taki wynik.

Sala domu kultury była areną wręczania nagród (nasz Wiesiu jak zwykle na pudle wśród 60-latków), szatnią i jadłodajnią. W barze zostały wprawdzie tylko parówki i bulion, ale za to kawa i herbata były pyszne. I wszystko w cenach, jakie ostatnio widziałem w Albanii.

Dziwnie szybko zrobiło się pusto, ale po chwili wyjaśniło się, dlaczego. Obok jest knajpa, gdzie trwała w najlepsze impreza halloweenowa. Niektórzy biegacze do niej dołączyli i piwem się obficie raczyli. Żal było wyjeżdżać, choć my też nie szczędziliśmy sobie później przyjemności. W akwaparku w Libercu przez dwie godziny grzaliśmy się w jacuzzi i świetnie się bawiliśmy, zwłaszcza podczas szalonych zjazdów 150-metrową rynną.

Tylko jedno mi się nie udało tego dnia – zamierzałem przetestować bieg na trzy żele (wchłaniane na 15, 25 i 35 km). Zawsze konsumowałem dwa – na 18 i 28. Ale nie zorganizowałem się jak należy i nie zakupiłem tyle żeli, ile chciałem. Miałem tylko dwa, w tym jeden, którego wcześniej nie próbowałem. Okazał się obrzydliwy w smaku, więc nawet go nie wykorzystałem. W sumie więc pochłonąłem tylko jeden. Może też dlatego na czwartej dysze osłabłem.

Teraz trochę odpoczynku, choć pomimo dwóch maratonów w 13 dni, nie czuję się zbytnio zmęczony. No ale skoro mądrzejsi ode mnie zalecają roztrenowanie, niech będzie. A potem znowu do dzieła. Ostatnio po raz któryś obejrzałem „Nóż w wodzie”, tym razem zwróciłem uwagę i zapamiętałem dwie kwestie powiedziane przez bohaterów: „Idzie się, żeby iść” oraz „Pływa się, żeby płynąć”. To tak, jak: „Biega się, żeby biegać”.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Mahor (2013-11-03,22:41): Dawno nie czytałem tak pozytywnego wpisu,pełnego dystansu i humoru.Gratuluję i pozdrawiam
kokrobite (2013-11-03,22:57): Dziękuję. Pozdrawiam!
Truskawa (2013-11-04,08:08): Nie dalej niż wczoraj zastanwiałam się co najpierw "Nóż w wodzie" czy mój ulubiony "Ghostwriter". Ostatecznie zasnęłam. :) Zazdroszczę czy imprezy. Tej biegowej i tej po. Wciąż tylko czytam, jak fajnie biega sie w Czechach. Może czas w końcu zacząć. Gratuluję "nowej życiówki". :)
kokrobite (2013-11-04,08:13): Dzięki. Z tymi Czechami to jest tak, że gdy się mieszka w Jeleniej Górze, na wiele imprez (nie tylko biegowych) w Czechach jest znacznie bliżej, niż w Polsce. Ale Ty akurat też masz bardzo blisko, więc do dzieła :)
Marysieńka (2013-11-04,09:15): No i jak tu po takiej lekturze nie nabrać ochoty na ten maraton....Kto wie, może za rok? Gratuluję wyniku :)
kokrobite (2013-11-04,09:40): Marysiu, dziękuję. Małe maratony, nie dbające o rozgłos, też są bardzo fajne. Grunt, żeby trasa była OK i żeby czas zmierzyli.
BOP55 (2013-11-04,16:24): Parafrazująć - "Biega się , aby biec"
szlaku13 (2013-11-04,17:35): Truskawa... Całe czeskie Beskidy i okolice Ostravy to prawdziwe zagłębie biegowe u naszych sąsiadów, a w ofercie znajdziesz zarówno biegi profesjonalne, atestowane, jak równiez całą masę kameralnych, ulicznych, przełajowych lub typowo górskich... Wystarczy chcieć ruszyć tyłek... ;)
szlaku13 (2013-11-04,17:40): A ja sobie ostrzę ząbki na dwa czeskie maratony górskie w przysz@ym roku... Jirkovsky Crossmarathon 14.06 oraz Maraton Ceskym Rajem 10.08... Zwłaszcza ten drugi mnie kusi, bo to przepiękne bajkowe tereny... ;)
Mahor (2013-11-04,17:55): Zgłębiając Toje wpisy na blogu doczytałem iż stawiasz maraton we Florencji w pierwszym szeregu.Umocniłeś mnie w moim wyborze.Wraz z synem właśnie tam się wybieramy.Dzięki
kokrobite (2013-11-04,18:27): Jeśli chodzi o Florencję, to życzę Ci powodzenia w realizacji tego znakomitego pomysłu.
kokrobite (2013-11-04,18:29): Szlaku, oba maratony (jak i wiele kilka innych czeskich ;-) chodzą mi po głowie. Problem w tym, że wybór, także w Polsce, robi się tak bogaty, że trzeba się zdrowo nagłówkować przy planowaniu kalendarza. No i uważać, żeby się nie zajechać.
Truskawa (2013-11-04,18:46): Arturo, sam sobie rusz tyłek! :PPP
szlaku13 (2013-11-04,19:32): Szczerze polecam, oprócz licznych maratonów, SUTR54 (w samej Pradze)... gdzie kręci się 18-kilometrowe kółeczka w ostoi dzikości w tym wielkim mieście... ;)
szlaku13 (2013-11-04,19:33): Iza... ruszam... ;) A może chcesz pomóc...? ;)







 Ostatnio zalogowani
JolaPe
16:30
biegacz54
16:30
lupusfalco
16:24
POZDRAWIAM
16:00
Bartuś
15:41
piotr72gd
15:28
mikeg
14:59
MarcinMC
14:57
gall
14:38
Mikesz
14:37
BemolMD
14:25
Sikor 4Run Team
14:12
marczy
13:58
chris_cros
13:51
Paw
13:40
karollo
13:21
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |