2012-04-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| i wyszło jak chciałam :) (czytano: 994 razy)
Chciałam pobiec ten półmaraton nie tylko ze względu na chęć poprawienia rekordu życiowego ale również m.im. ze względu na atmosferę… to moje miasto, moje ulice i znajome mi już miejsca, które zapiszą mojej pamięci nowe obrazy. Ale postawiłam sobie jeszcze jedno pytanie, na które chciałam odpowiedzieć po przebiegnięciu połówki: szukałam swojego nowego tempa na maraton w Krakowie. Od jakiegoś czasu bardzo dobrze czuję się sama ze sobą w bieganiu i chyba mam z tego jeszcze większą frajdę niż rok czy dwa wcześniej. Na trasie Maniackiej spuściłam z siebie powietrze i przestałam już tak przeć za wszelką cenę do przodu… i nawet jak inni mnie wyprzedzają cieszę się, że im tak dobrze idzie. Nie chodzi o to że przestałam walczyć, tylko o to że kocham bieganie komfortowe.
Pakując rano w pośpiechu torbę na zawody przyszedł czas na zainteresowanie się pakietem startowym… koszulka jak zwykle wylądowała w szufladzie Piotrka a reszta moja: chip i nr startowy. – 2684 – taki numer może ze mną nabiegać dziś życiówkę… wypowiedziałam na głos Piotrkom [sztuk dwa :) ]. Po czym przymierzyłam przed lustrem stwierdzając, że mi z nim ładnie.
Początkowo plan był dość ambitny, bo jeszcze dwa tygodnie temu myślałam o 1:50:?? Ale… darowałam sobie bo ‘szoku termicznym’ jaki zafundowała mi Maniacka Dziesiątka. Zmierzyłam siły na zamiary i ustaliłam nowe tempo. Miniony tydzień nie był łatwy bo me ciało drylował jakiś wirus, który bardzo długo zatrzymywał moją osobę w toalecie, czego skutkiem był brak treningów w tygodniu poprzedzającym połówkę w Poznaniu.
Odwodniłam się, osłabiłam, spadła mi waga i stałam się bardzo senna. W piątek – dzień wolny od pracy – postawiłam na odpoczynek i dochodzenie do zdrowia – że średnim skutkiem… fizycznie czułam się słabo, ale w środku wiedziałam, do czego jestem zdolna :). Wcześniej mówiłam, że połówka w Poznaniu mnie nie podnieca, jakiś taki olew miałam na nią… nawet nie odebrałam osobiście pakietu… ale podniecenie jednak przyszło…
… ja przed biegiem byłam już zadowolona, cieszyłam się, że startuję, że Jachu będzie mi kibicował i że sprawdziły się moje zapowiedzi dotyczące słońca. Kiedy opowiadałam ludziom, że będzie ciepło – jedni wybijali mi to z głowy drudzy wyśmiewali a jeszcze inni sugerowali, że jestem niemądra… i co ? wyszło słońce! :P – czyli wyszło na moje! Wiater ;) owszem, był, ale nie wiał tak silnie żeby cofało… pogoda prawie idealna dla biegaczy… śniegu, gradobicia i deszczu nie było… nie chcę więcej – podobało mi się.
Ścisk na starcie dał się we znaki… gadu gadu … dziewczynki rozbawione… Krzyś z powagą się ogląda i mówi: jakby co, to już biegniemy… wiecie nie ? – zapytał stwierdzając … nawet nie zauważyłam startu – włączyłam garmina by mieć pełen czas brutto, Emi włączyła gdy przebiegałyśmy przez matę – będzie pomiar na dwa fronty :).
Zaczęłyśmy lekko [na pierwszym km przypomniałam sobie, że nie zrobiłam rozgrzewki] bo inaczej się nie dało – ludzie zabiegali sobie drogę deptali po piętach i obijali łokciami – mało przyjemne … na drugim km hasło: ‘bluzki zdejm’! – i odsłoniłyśmy ramiona – upewniłyśmy się, że jest ciepło … zaczęłyśmy w team sześcioosobowym… Gunia z Lasotti urządziły sobie ucieczkę… a my równym tempem zaliczałyśmy kolejne kilometry. Biegacz który biegnie w zawodach a Kibice mu klaszczą czuje się jak bohater, to jest tak: teraz na mnie patrzą i mnie podziwiają :) więc biegłyśmy pozdrawiając Kibiców oklaskami, okrzykami i uniesieniem ręki. Wystartowałyśmy razem i dobiegniemy razem. A wiatr ? phi! Jaki tam wiatr… teraz nieee pamiętam żadnego wiatru. No może raz albo chciał mnie zdjąć z trasy ;) Emi z Anitą dyktowały rytm z przodu a ja z Jarką obstawiałyśmy tyły. Czasem wyrównywałyśmy szereg ale nie zawsze było na to miejsce.
Skończył się 9ty km i przed nami ukazała się rzeka ludzi wbiegających na najtrudniejszy odcinek: podbieg na ul. Hetmańskiej. Jakże teraz wydawał się on płaski… w maratonie nie było tak lekko… tup tup tup raz i dwa… i zbieg na Wspólnej… i mamy koniec 12stego trasa zawija na Drogę Dębińską… rozległ się krzyk, Anita, to Anita, została w tyle, coś jej się stało, nie widzę jej , zwalniam, rzeka rozpędzonych zawodników omija mnie, trąca, a ja zbiegam na bok. Krzyczę, wołam po imieniu, nie ma jej, szukam, wyciągał głowę w górę na boki, Anita! – wołam. Jest. Wyłania się drobniutka postać dziewczynki, przerażona, zdenerwowana i jakby zagubiona… - zdjęli mi buta! – mówi, - no tak mi nadepnęli na stopę, że but mi się zgubił!
- i co masz go już ? – zapytałam nie spoglądając na jej stopy
- no mam – odpowiedziała
- nic ci nie jest? – zapytałam krzykiem – nic cię nie boli? nie uszkodzili ci stopy?
- nie – krótko i stanowczo rzuciła odpowiedź
- no to biegniemy ! :) - spoko, za kilometr dogonimy Emi i Jarkę – one poczekają – wiedzą, że się po Ciebie wróciłam.
I tak było Anita się uspokoiła a Emi dostosowała do nas tempo. Później wszystko razem nadrobiłyśmy… trochę na szybko, niewygodnie zawiązała buta i uwierał ją język – ale ona twarda jest, da radę. Kończy się 15km, Anita wykonuje telefon: będę za 10 min :). Na 17stym kilometrze jej Mama pokiwała nam z okna szpitala na Garbarach.
No i zostały na 3 km i jeden ostatni do mety. Pikuś. Nie miałyśmy wątpliwości, że należy tempo utrzymać a za kilometr już podkręcać.
Emi biegła pierwsza, Anita się jej trzymała a ja z Jarką kilka kroków za nimi… - patrz Jarka, teraz to już tylko wyprzedzamy. Mój sprawdzony już sposób z pasem i piciem na plecach doskonale się sprawdził, oczywiście pas mieści coraz więcej cukierków, jak się równo poukłada… :) … - Jarka na szczęście dała się namówić na wyrzucenie butelki z izo, którą ściskała prawie 20 km. Ramiona zaczęły jej inaczej pracować i przyspieszyła…
500 metrów zaczęłam się jej bać. Biegła tak szybko. One wszystkie zasuwały jak petardy.
300 m do mety, przy źródełku – patrz Jarka, tu mi zabiegłaś metę rok temu, tu w tym miejscu , wskazałam na asfalt, pamiętam dobrze… jeszcze się wtedy nie znałyśmy – nic nie odpowiedziała, biegła obok ma Biegowa Siostra :) Drugi już raz na mecie razem.
50 metrów do mety, zegar się do nas zbliża, widać zmieniające się cyferki – Jarka, go!, łapiemy te uciekające sekundy! Ręce do góry! Mamy ją! razem!
Netto 1:55:28. Plan wykonany:)
Wiem, że dobrze postąpiłam odpuszczając wynik na poziomie 1:50. Może by się udało a może nie. Tego nie wie nikt. Wczorajszy start nie był ani ciężki a ni lekki był tak w sam raz. I chyba wiem jak pobiegnę w Krakowie za 20 dni. Tak bo to już za 20 dni :).
na zdjęciu, powichrowana, pierwszy raz i ostatni biegłam bez okularów [zapomniałam ich], powichrowana na maxa :) ale kto by myślał w takich chwilach jak się ma fryzura...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2012-04-02,22:26): Gratulację przede wszystkich luźnej łydki ;) Gratuluję również RUN4FUN - tak trzymaj - Koko dżambo i do przodu ;) jacdzi (2012-04-02,23:00): Gratuluje!!! jagódka (2012-04-03,08:08): Gratki serdeczne!:)) Piekny wynik:)) Rufi (2012-04-03,09:48): Gratuluję życiówki :-) Już pisałam Jagódce. Poprawiajcie życiówki powolutku, żeby padały za każdym razem :-)))) gerappa Poznań (2012-04-03,09:55): luźna łydka;) jasne, taki jest plan na ten rok :) a przede wszystkim : bez kontuzji ! ineczka16 (2012-04-03,10:52): Miło było Was spotkać na starcie i przy akcji but. Jak mi powiedziałaś, że mam wyprzedzać przed Tobą w rządku, jak mi się włączył trzeci bieg, tak do mety "prułam" równo do przodu przed siebie... Marysieńka (2012-04-03,14:59): W "mądrym" bieganiu....rozsądek równie ważny co głowa i trening...gratki:)) Inek (2012-04-03,21:09): Brawa ! -za podejście do biegu, za bieg i pomoc koleżance, za wynik i za ten radosny uśmiech na mecie :) gerappa Poznań (2012-04-03,22:53): bardzo mile niedziela zapisała się w mojej pamięci :)
|