Mimo, iż to już trzydziesta edycja biegu - ja wybierałam się po raz pierwszy. Półmaraton przejął tradycję „Szczecińskiej Dwudziestki”.
Pamiętam, gdy przed laty mój nauczyciel wychowania fizycznego w pyrzyckim liceum zapraszał chętnych do uczestniczenia w biegu, oprócz niego zdecydowała się pani profesor od biologii. Z nostalgią wspominam tamte czasy i moje pierwsze próby joggingu.
Na starcie 30 sierpnia 2009 roku na stadionie lekkoatletycznym w Szczecinie stanęło blisko sześciuset zawodników, to rekordowa liczba, jak stwierdzili organizatorzy.
Ilustracje: Ewa Rozkrut (2009) | | | | | | | | | |
W samo południe wystartowaliśmy i po przebiegnięciu czterystu metrów po stadionie wybiegliśmy na miasto. Od razu droga wiodła w dół. Na początku wszyscy biegliśmy razem. Akurat autobus musiał poczekać aż przebiegniemy. Pasażerowie z zaciekawieniem spoglądali przez okna. Ktoś z biegaczy zawołał „ Pewnie myślą, że pali się i wszyscy uciekają.” Następnie skręciliśmy i prostą wyasfaltowaną drogą zmierzaliśmy do Parku Kasprowicza. Trasa w tym roku została zmieniona na drogę z lepszą nawierzchnią, z pewnością znacznie ułatwiło zadanie pewnemu mężczyźnie, który biegł boso. Oczywiście pozostali również byli zadowoleni.
Ale żeby się nam nie nudziło, to zafundowano nam podbieg. W parku było wielu spacerowiczów i niemal wszyscy zaangażowali się w kibicowanie. Szczególnie wiele dopingu otrzymałam z tego powodu, że jestem kobietą. No cóż, liczba pań w tym biegu stanowiła dziesięć procent. Zatem robiłyśmy wrażenie…
Gdy obiegliśmy Jasne Błonia wróciliśmy na ulicę Wojska Polskiego, był to długi, prosty odcinek z niewielkimi wzniesieniami. Motorniczy tramwaju dzwonił dla każdego mijanego biegacza i wesoło pozdrawiał. Tuż za dziewiątym kilometrem rozpoczynał się znaczny podbieg, który prowadził nas na stadion.
Przebiegając go starałam się trzymać fason, dopingowały mnie koleżanki, nie chciałam pokazać, że zaczynam odczuwać zmęczenie. Trzymałam się planu, formę szykuję na maraton. Rozpoczęłam kolejną pętlę. Było ciepło, kibice nie żałowali gardeł, zapewniono wystarczająco dużo punktów z wodą, banany, zadbano o możliwość odświeżenia na trasie, ale zabrakło toalet.
Wprawdzie stała jedna, publiczna na Jasnych Błoniach, ale żeby się do niej dostać, to trzeba było trochę nadłożyć drogi. W drugiej części wyścigu zaczęli wymijać mnie kolejni biegacze. Dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa i doping. W pewnym momencie minęli mnie koledzy z klubu Maratończyk Team. Wołali „podnieś głowę, nie patrz w dół, biegnij, świetnie ci idzie.” Wreszcie dobiegłam na stadion, zanim przekroczyłam linię mety musiałam, jak każdy zawodnik zrobić czterysta metrów po bieżni. Na szczęście nie musiałam tego robić z żadnym rekwizytem, jak trener Moniki Pyrek, który również biegł w półmaratonie. Na ostatnie okrążenie organizatorzy wręczyli mu tyczkę i tak dzierżąc ją w ręku zmierzał do mety.
Wygrał pewien młody Kenijczyk, miałam wrażenie, że w ogóle się nie zmęczył.
|