"Zawodowiec"
Biegałem raz w polach, nadciągała nocka,
A tu dupy żarówa – koleś stawia klocka.
Wyminąć nie sposób, więc przystaję. Czekam.
Stygnę, nogami przebieram i bieg swój odwlekam.
Od golizny przaśnej odwracam oblicze,
Głowę ku niebu zadzieram – pierwsze gwiazdy liczę.
Wreszcie uchem łowię cichutkie szemranie,
W duchu już się cieszę: „Poprawia ubranie!”
Lecz to było niestety jeno podcieranie.
W końcu nie zdzierżyłem: - Ejże! Miły panie!
Co to za niechlujne na ścieżce fajdanie?!?
- Jestem zawodowcem! – tak mi się odcina,
Przy czym ostatecznie porcięta dopina.
- A po czym można takiego biegacza?
On mi na to hardo: - Nie marnuję czasu na szukanie sracza!
Chichocząc wnet czmychnął, przepadł w chaszczy kępie,
Ja zaś bieg podjąłem w znacznie żwawszym tempie.
Gdym tamtędy wracał w kompletnych ciemnościach,
Przeraźliwe jęki szpik zmroziły w kościach.
Wodzę lampką wokół, zdębiały jak kołek,
A po ścieżce pełznie zbolały tobołek.
- Pomóż! Pomóż, bracie! To ja, Zawodowiec.
Poratuj kolegę, bo ja dzisiaj dalej już nie mogę pobiec.
Rzucam tedy wyniośle: - A cóż to się stało?
- Ano, wpadłem w poślizg na własnym kakao.
|